Z zewnątrz i od środka
Po takich autorach, jak Gombrowicz, Wyspiański, Eurypides, Słowacki, Shakespeare, a także Lewis Caroll i Saint-Exupéry, na których dziełach Paweł Passini jeszcze niedawno „dokonywał artystycznego recyklingu”, przyszedł czas na historię własnej rodziny. W Kryjówce Passini pierwszy raz ze sceny opowiada o tym, co zna ze wspomnień swojej ciotki Apolonii Starzec – jednej z żydowskich dziewczynek uratowanych z getta przez Irenę Solską. Ta „egeria symbolizmu, modernizmu, dekadentyzmu” – według określenia Boya – w czasie okupacji była już tylko chorą na Parkinsona kobietą, która marzyła zaledwie o powrocie do grania, a równocześnie z niezrozumiałym oddaniem ratowała zagrożone dzieci.
Scenariusz do Kryjówki napisała Patrycja Dołowy: w zmaganie z trudną tematyką Zagłady i Ocalenia zostały zaangażowane różne konwencje teatralne, odwołujące się zarówno do intelektu, jak i emocji widzów. Partie dokumentalne spektaklu dają nam wiedzę o długotrwałych skutkach przeżyć wojennych, sceny kreacyjne – pozwalają się utożsamić z emocjami bohaterów w momencie okupacyjnego zagrożenia.
Spektakl jest rozpisany na trzy części – wstęp, który w lubelskim Centrum Kultury odbył się w przedsionku Sali Czarnej, akcję w kryjówce, rozegraną po przeprowadzeniu widzów do jej wnętrza (mieści tylko około 30 osób), i medytacje, czyli te opowieści Passiniego i Dołowy, które słyszymy na koniec spektaklu, a na których możemy wyjść z sali. Przy czym początkowe i finałowe fragmenty przedstawienia ujmują je w klamrę narracyjną, wzmocnioną na dodatek przejmującą wokalizą.
Pierwsza część Kryjówki składa się z muzyki i nagrań filmowych dotyczących ukrywania Żydów, które przygotowała Maria Porzyc na podstawie świadectw historii mówionej, oraz narracji prowadzonej przez Patrycję Dołowy. Projekcje pokazują wędrówki w poszukiwaniu śladów pamięci związanych z okupacyjną przeszłością, a także zapis projektu Patrycji Dołowy Antypomnik. Artystka zakopuje fragmenty odlewów swojego ciała z namalowanymi na nich obrazkami. Skorupy umieszczone w ziemi, w różnych punktach Warszawy, po jakimś czasie ulegną mineralizacji i znikną. Dwie kobiety siedzące pod ekranem relacjonują przebieg badań, czasem przytaczają cudzą opowieść. W tle rozbrzmiewają dźwięki klarnetu, na którym gra reżyser.
Z czasem pojedynczo przechodzimy do drugiego pomieszczenia – ciemnego i ciasnego. Każdy z widzów prowadzony za rękę przez Marię Porzyc opuszcza przedsionek, podczas gdy Dołowy dalej opowiada o Dziuni, o Maryli… Tym samym niejako odtwarzamy drogę tych, którzy z otwartej przestrzeni przenoszą się do kryjówki i rozpoczynają w niej jakąś podrzędną egzystencję. Przedzierając się przez plątaninę sznurków w kierunku krzeseł i poduszek, na których można usiąść, odczuwamy niewygodę bycia w tym miejscu. Sztucznie obniżony strop wywołuje wręcz klaustrofobiczne doznania. Nieprzyjemne wrażenia potęguje jeszcze woń teatralnego dymu.
W wystawionym przez neTTheatre spektaklu warto podkreślić walory scenografii Zuzanny Srebrnej.Plątanina nici ma wieloraki sens. Jest jednocześnie śladem wojennej rzeczywistości i metaforą. Solska, która, jak inni aktorzy, na początku wojny otrzymywała gratyfikację w spirytusie, sprzedawała go i zysk inwestowała w wełnę z merynosów. Z czasem zaczęła na niej zarabiać. Żydówki na aryjskich papierach rozwoziły włóczkę do biedujących pań z niegdysiejszego towarzystwa, a te robiły z niej swetry, które aktorka sprzedawała, zyskując środki na utrzymanie przechowywanych dziewcząt. Ale rozwieszona nad głowami widzów pajęczyna może być też nicią Ariadny, która prowadzi donikąd w mrocznym labiryncie. Realnie też wpływa na doznania tak widzów, jak i aktorów, gdyż ograniczając ruchy, każe się liczyć z wieloma przeszkodami, trwać w niewygodnej pozycji.
W wystawionym przez neTTheatre spektaklu warto podkreślić walory scenografii Zuzanny Srebrnej wspomagane przez światło, które prowadzi Marcin „Kabat” Kowalczuk. Ich połączone wysiłki dają nie tylko kontrast jasności i ciemności oraz otwartej i zamkniętej przestrzeni, ale stwarzają również autonomiczną sferę pełną wewnętrznych napięć. Rzędy lalek z nici, sznurka albo drutu w „brudnych” barwach, porozstawiane na meblach oraz wrzucone do koszy i skrzyń , pojawiające się żyłki drgającego światła, wyświetlane napisy... To wszystko wypełnia swoim znikomym życiem miejsce, gdzie się tylko trwa.
Obrazu dopełniają kostiumy El Bruzdy, stanowiące eklektyczne zestawienie kostiumów ze sztuk, w których grała Solska, i zniszczonej odzieży ukrywających się dziewcząt. Ten efekt wzmacnia wieloznaczność wszystkich postaci, ale przede wszystkim głównej bohaterki Kryjówki.
W tak wymodelowanej przestrzeni zostały skompresowane elementy, które – niemal jak w spektaklach Sceny Plastycznej KUL – są z trudem widoczne dla naszych oczu. Właściwa część przedstawienia zaczyna się długą sceną czterech aktorek w archaicznej bieliźnie – z gorsetami i pantalonami – które siedząc na krzesłach, tańczą jak marionetki animowane niewidzialnymi nitkami, nie wiadomo przez kogo poruszanymi. Potem dziewczyny ukrywane przez Solską wspominają przedwojenną rzeczywistość i okupacyjne cierpienia – głód, strach, wykluczenie z codziennych doświadczeń, dzieciobójstwo na własnym niemowlęciu, które, zbyt głośno płacząc, ściągało zagrożenie. Wreszcie wybrzmiewają obszerne partie z dramatów Wyspiańskiego, należące do czołowego repertuaru Solskiej. Jednak to nie ona sama daje ten popis. Młoda matka-dusicielka wypowiada kwestie Jewdochy z Sędziów, która też jest dzieciobójczynią. Potem wybrzmiewa jeszcze kwestia Joasa i partia Racheli z Wesela. Nie jest to jednak naturalna recytacja, ale „odgrywanie”. Postać starej aktorki została zbudowana z jej popisowych ról, nie wiadomo jednak, kto je w tym zamknięciu wykonuje – ona sama czy ukrywane dziewczyny. W jednym z tekstów w rolę Solskiej wchodzi sam reżyser, jakby próbując spojrzeć na sprawę jej oczami. Zbadać jej wnętrze, odkryć intencje aktorki. Znaleźć odpowiedź, czym dla niej była ofiarowana pomoc, skoro nigdy o niej nie wspomniała ani w prowadzonych przez całą wojnę pamiętnikach, ani w licznej korespondencji. W pewnym momencie jedna z aktorek w kostiumie Joasa wychodzi z labiryntu i muzyka jej skrzypiec zza ściany okrąża przestrzeń gry, jakby to była sugestia, że postawa wybawicielki ma jakieś dwuznaczne podłoże albo przynajmniej łączy się z jakąś wstydliwą tajemnicą. Że być może nie była lojalna wobec którejś z dziewczyn potrzebujących schronienia.
Dlaczego Irena Solska zdecydowała się zostać w ludzkiej pamięci tylko aktorką? Co sprawiło, że milczała w tej sprawie? Czy odczuła, jak wielu innych ludzi, że trauma musi zostać obszarem tabu, czy spowodowały to jakieś osobiste winy? Jakiekolwiek pytanie o historyczną prawdę w tej konkretnej sytuacji, wpisane w opowieść o czasach eksterminacji Żydów, nie znajduje tu odpowiedzi. Reżyser, który zna szczegóły działalności wielkiej aktorki tylko z opowieści cioci i nie ma na to żadnych innych dokumentów i dowodów, proponuje różne alternatywne wersje rozwiązania tej zagadki. Wie jednak, że nigdy nie będzie miał pewności co do motywacji, jaka kierowała Solską.
Kryjówka dobrze unaocznia natomiast sytuację pogwałcenia wszystkich kategorii nie tylko etycznych, którymi zwykliśmy się posługiwać. Na przykład kiedy uroda żydowskich dziewcząt zaczyna się dzielić na taką, która stygmatyzuje semickim wyglądem, i tę z błogosławieństwem cech aryjskich. Stąd to powtarzane nieustannie w przedstawieniu wyrażenie: „Jestem blond”. A więc wygląd przestaje podlegać kategoriom estetycznym, a staje się przepustką do istnienia.
Zamykając widzów w przestrzeni „pułapki”, twórcy przedstawienia pozwolili nam odczuć atmosferę izolacji. Owego półistnienia, martwoty za życia. Ta teatralna próba daje nam – choćby tylko chwilową – łączność z tymi, którym owa przymusowa izolacja na zawsze wgryzła się w psychikę, prowadząc do wewnętrznego „ukrywania się” także po wojnie – niezależnie od siły antysemickich nastawień otoczenia. Izolacja od świata, nawet jeśli była jedynym możliwym ratunkiem, na zawsze uczyniła ich psychikę mrocznym schowkiem pamięci. Stworzyła z nich ludzi o niepełnej tożsamości.
Przedstawień w różny sposób poświęconych Żydom czasu Zagłady powstało już bardzo wiele i możemy nawet odczuwać już przesyt tym tematem, o czym zresztą jest mowa w przedstawieniu, ale propozycja duetu Passini/Dołowy jest jednak wyraźnie inna. Tak w intencji, jak i w realizacji. Proponuje ciekawą estetykę, wręcz „skazuje” nas na emocje i wzięła się z biograficznych pobudek twórców. Nie sposób tego nie docenić.
6-10-2014
Centrum Kultury w Lublinie
Patrycja Dołowy
The Hideout/Kryjówka
reżyseria: Paweł Passini
projekcje: Maria Porzyc
scenografia: Zuzanna Srebrna
kostiumy: El Bruzda
światło: Marcin „Kabat” Kowalczuk
obsada: Patrycja Dołowy, Joanna Kaczmarek, Daniel Moński, Beata Passini, Paweł Passini, Maria Porzyc, Katarzyna Tadeusz, Judy Turan
premiera: 20.09.2014