Żyd? To nawet nie jest on
Charlie Chaplin nie był Żydem, ale przecież nie trzeba być Żydem, żeby za Żyda uchodzić – żydowskość reprezentować i antysemityzm karmić. O tym jest najnowsze przedstawienie duetu Rubin/Janiczak w Teatrze Żydowskim. No i jeszcze o przemocy – szczególnie tej patriarchalnej.
***
Make America Great – błyszczy odwrócony do góry nogami, zawieszony w głębi sceny neon. Obok wisi wypłowiały amerykański sztandar. Wszystko takie tu jest – wypłowiałe, czarno-białe. Odpowiedzialny za scenografię i wideo Łukasz Surowiec zbudował oszczędny, ale sugestywny świat – ważną w nim rolę pełnią, dobrze znane z teatru Rubina, kamery i projekcje wideo. W tym wypadku szczególnie uzasadnione, mamy przecież do czynienia z opowieścią o legendzie kina. Opowieścią, która nie pomija czarnych fragmentów owej legendy. W efekcie spektakl odbija intrygujący konflikt. Obserwujemy raz to metodyczne, raz lekko paniczne ważenie losu. Bohater czy oprawca? Tego pierwszego potrzebujemy, tego drugiego zmilczeć nam nie wolno. Teatr krytyczny, w którym specjalizują się Janiczak i Rubin odsłania w Chaplinie swoje rozerwanie.
Na początku wydaje się, że wszystko jest jasne. Grany przez Daniela Chryca tytułowy bohater cieszy się naszą domyślną sympatią. Jego strój, krok, gesty, miny – wszystko po to, by nas (roz)bawić. Na dodatek widzimy jego przeciwników: antysemickiego polityka Johna Rankina (Jerzy Walczak) oraz szefa FBI, Johna Edgara Hoovera (Piotr Sierecki). Szczególnie ten pierwszy wpisuje się w typ hollywoodzkiego schwartzcharakteru. Federalne Biuro Śledcze przez wiele lat prowadziło w sprawie Chaplina dochodzenie, produkując kilometry akt i usiłując udowodnić artyście powiązania z komunistami. A przy okazji złapać na kłamstwie i obwieścić światu, że nie jest Brytyjczykiem, a rosyjskim Żydem i tak naprawdę nazywa się Israel Thornstein. Ale takich rzeczy nie trzeba przecież udowadniać. O żydowskości nie decyduje urodzenie, lecz wątpliwość. Trzeba ją tylko pielęgnować, podgrzewać – świetnie radzą sobie z tym media. Ich symbolem jest ex-aktorka Hedda Hopper (Ewa Dąbrowska) w kapeluszu z bajecznie szerokim rondem. Czytelnicy, ale i inni dziennikarze i propagandyści z całego świata, podchwytują tę gorącą niejasność i pielęgnują ją na własny użytek. Próbuje ją przechwycić także druga strona, którą reprezentuje pisząca o Chaplinie Hannah Arendt (Małgorzata Trybalska). Żydowskość to przecież także obowiązki. „Co zrobiłeś z tą sławą dla braci?” – pyta z wyrzutem filozofka. Czy to pytanie przestaje być zasadne, jeśli Chaplin nie był Żydem? Powtórzmy je, myśląc o drugim zarzucie – byciu komunistą.
Aktorzy wybijają nogami marszowy rytm i śpiewają hymn związkowców Solidarity Forever. Autorem tekstu jest Chaplin – ale inny, imieniem Ralph. Wpływ Charliego na społeczeństwo, jego działanie „dla braci” uosabia bohater grany przez Daniela „Czaczę” Antoniewicza – jest on nie tylko wielbicielem i sobowtórem artysty, ale też kapitalistą, który pod wpływem przypadkowo obejrzanych filmów Chaplina nawraca się na socjalizm. Zostaje XX-wiecznym apostołem, rozdaje majątek ubogim i zakłada incognito związki zawodowe we własnych firmach – a są to, co znamienne, studia filmowe oraz rzeźnie. Skoro już jesteśmy przy mięsie, czyli konkrecie ciała: w śledztwie przedmiot sprawy – jak nazywa się Chaplina – zostaje oskarżony o skandale obyczajowe. Pod lupę trafiają jego nieletnie żony. Domyślamy się, że nawet jeśli nie chodzi o pedofilię, to bez wątpienia o molestowanie, a może i o gwałty. Wątek ten zupełnie nie interesuje pana polityka i pana detektywa. Na chwilę podchwytują wymuszanie aborcji, ale szybko tracą zainteresowanie. Kobieca, jednostkowa i konkretna krzywda nie może równać się z polowaniem na widmową (zobaczcie jak on chodzi! sprawdźcie nazwisko producenta jego kapeluszy!) ideologię żydokomuny. Oskarżenia konkretyzuje pozywająca Chaplina aktorka (Joanna Rzączyńska) – w obronę bierze go z kolei jego czwarta i ostatnia żona Oona O’Neill (Barbara Szeliga). Na próżno jednak. Tu nie ma czego bronić.
Pod koniec spektaklu scenę zasłania biały ekran. „Moim ukochanym filmem jest Ameryka” – mówi wypędzony na Wyspy Brytyjskie Chaplin – widzimy go już na płótnie, w jego prawie naturalnym środowisku. Prawie, bo jest to niestety przezeń nielubiany film dźwiękowy. Dziwne, że tak skuteczny performer nie docenił siły fonii. Chryc robi to za niego. W płomiennym przemówieniu jak z Dyktatora grzmią samooskarżenia o żydowskość i komunizm. „Tak! – krzyczy Chaplin – chcę rewolucji! Tej w waszych głowach i sercach!” Wystąpienie zaczyna się wprawdzie czytelną apostrofą do Hoovera, ale publiczność (na popołudniowym niedzielnym seansie przeważająco senioralna) dostrzega w nim upragnione dwuznaczności interpretowane jako komentarz do współczesnej sytuacji politycznej. Słychać nieśmiałe oklaski. Bardziej gromko było tego dnia na placu Zamkowym, gdzie manifestowano chęć pozostania w Unii Europejskiej, ale dajmy pokój naciąganym analogiom. Istotniejszy jest kłopot, przed którym stajemy jako sympatycy prześladowanego artysty, mający wiedzę o ciemnej stronie jego biografii. Chaplin nie nadaje się na superbohatera. Gdy kończy swoje przesłanie, stojąc przed białym płótnem ekranu, na scenę wraca także aktorka, Oskarżycielka. Powtarza kilkukrotnie przeredagowany początek Lolity Nabokova. Chaplin, wyraźnie wystraszony, ucieka. Najważniejsze jest ostatnie zdanie, które narrator powieści adresował do bohaterki: „w gruncie rzeczy mogłoby cię w ogóle nie być”. „Nie być” brzmi w tym wypadku jak zgubione szczęśliwe zakończenie. Nabokov, pisząc swoją powieść, miał się inspirować związkiem Chaplina z Litą Grey, jego drugą żoną.
***
Chaplin jest nie tylko sprawnie zrealizowanym, sensacyjnym portretem historycznej postaci. Twórcy zadbali o to, co dla Teatru Żydowskiego szczególnie ważne, co sprawia, że jego rozsiane po warszawskich scenach spektakle mają swoją wagę – a sam Teatr ma przed sobą daleką od muzealnego wymiaru przyszłość. Janiczak i Rubin aktualizują, szukają powiązań. Chryc, ucharakteryzowany na Chaplina, wybiera się w towarzystwie kamery do Hali Mirowskiej, gdzie próbuje zrobić interes na wzór bohatera filmu Brzdąc – wstawić przygotowaną uprzednio szybę. Żeby to zrobić, musi tylko znaleźć odpowiednie miejsce. „A nie wie pani, komu tu można stłuc?” Wejrzenie w stereotypy za pomocą humoru ma swoją mroczną kontynuację w najlepszym fragmencie spektaklu. Scenę zalewają antysemickie karykatury rodem z „Der Stürmer”. Rytmiczna muzyka prowadzi refreniczny, antysemicki bluzg Rankina, wspomaganego przez chór. Walczak ciska się i miota niby rozjuszone zwierzę. „Żyd to zawsze Żyd!” – skanduje. Konfrontacją tej zajadłej, niezrozumiałej, nieracjonalnej i niemal nierzeczywistej wściekłości jest sonda uliczna, którą twórcy przeprowadzili w centrum Warszawy – na Patelni.
Kamera towarzyszy pytaniu: „Czy warto być w Polsce Żydem?”. „Nie, bo nie lubię” – to moja ulubiona odpowiedź. Ale dość żartów. Indagowani mówią o Brzechwie, o władzy, pieniądzach i sekretnych powiązaniach – czyli warto. Jedne argumenty motywuje duma, inne zawiść. Ale najciekawsza jest inna jawnie antysemicka wypowiedź. Mniejsza o treść (nie warto być Żydem). Tu – zupełnie jak w niemym kinie – liczy się obraz. Kamera pokazuje jeden kadr – zbliżenie na fatalny stan uzębienia mówiącej kobiety. Czyżby twórcy postanowili wymierzyć sprawiedliwość za obrzydliwe karykatury? Tylko komu? Ta kobieta raczej nie jest ich autorką. A może postanowili zatroszczyć się o niechęć do tych plugawych antysemitów, którzy w gruncie rzeczy są tylko tym, co o Żydach mówią – ohydą? Czy można sobie wyobrazić, aby coś tak szkaradnego jak narodowościowe uprzedzenie mogło wyjść zza śnieżnobiałej i równej zagrody zębów? Rubin i Janiczak prowokująco pytają o to, jak łatwo wejść w cień pogardy wobec drugiego człowieka. To pytanie wydaje się w Chaplinie najważniejsze.
***
Charlie Chaplin nie był Żydem. W śledztwie, które na prośbę Amerykanów kontynuowali Brytyjczycy, pojawił się wątek nieobecny w spektaklu – romski trop pochodzenia wybitnego artysty. „Czym jest żydowskość, polskość, amerykańskość?” – pyta Arendt. „To nie istnieje” – odpowiada żona artysty. Myli się jednak. Wszak coś, co nie istnieje, nie może być tak dotkliwe.
03-11-2021
Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich
Jolanta Janiczak
Chaplin
reżyseria: Wiktor Rubin
scenografia, wideo: Łukasz Surowiec
kostiumy: Marta Szypulska
muzyka: Krzysztof Kaliski
reżyseria świateł: Szymon Kluz
obsada: Daniel „Czacza” Antoniewicz, Ewa Dąbrowska, Joanna Rzączyńska, Piotr Sierecki, Barbara Szeliga, Małgorzata Trybalska, Jerzy Walczak, Daniel Chryc, Krzysztof Kaliski.
premiera: 09.10.2021
galeria zdjęć Chaplin, reż. Wiktor Rubin, Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich ZOBACZ WIĘCEJ