Tam, gdzie kończy się Szekspir
Magda Piekarska: Co Szekspir pani dziś podpowiada?
Agata Grenda: Jest taki cytat, który dość dobrze odpowiada temu, co się dzieje wokół mnie. Pochodzi ze sztuki, której tytułu nie wymienię, bo w teatralnym świecie przynosi pecha, a ja szanuję przesądy związane ze sceną: „zamiary są wiatrem, kiedy nie idą z wykonaniem w parze”.
To dobrze się składa, bo o pani zamiarach względem Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego chciałam porozmawiać.
Odpowiedź nie będzie prosta, bo też nie moje zamiary są tu najważniejsze. Moja dyrekcja w teatrze nie rozpoczęła się wedle normalnej, spokojnej procedury, została poprzedzona niespodziewaną śmiercią prof. Jerzego Limona, twórcy teatru, z którym przez dwa lata byłam w rozmowach dotyczących mojej roli w instytucji. Profesor chciał odejść na emeryturę, rozmawiał ze mną o przejęciu schedy, zresztą nie tylko ze mną – szukał kogoś, kto mógłby kontynuować jego pracę, gdy on zajmie się już tylko działalnością akademicką. Miałam zaszczyt być przez niego wybraną do pełnienia tej roli. Ze względu na to, że Teatr Szekspirowski jest instytucją autorską, jego głos okazał się dla organizatorów teatru ważny. Konkurs byłby tworzeniem teatru na nowo, a chodziło o to, by kontynuować, oczywiście z własnymi pomysłami, dzieło profesora.
Pamięta pani swój pierwszy kontakt z Festiwalem Szekspirowskim, z GTS-em?
To było w 2004 roku, byłam szefową impresariatu w poznańskim Teatrze Nowym. Na festiwalu pokazywaliśmy Ryszarda III w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, a ja organizacyjnie ogarniałam ten wyjazd. Nie było jeszcze Teatru Szekspirowskiego, graliśmy na scenie Wybrzeża. Pamiętam, że Janusz Wiśniewski powiedział: „Nie zacznę grać, dopóki nie uciszy pani lunaparku”. Lunapark rzeczywiście hałasował w okolicy, a ja musiałam przynajmniej przekonać reżysera, że go uciszyłam. Udało się, spektakl został zagrany i dostał Złotego Yoricka. To była moja pierwsza przygoda z festiwalem.
A z profesorem Jerzym Limonem?
W grudniu 2019 roku zadzwonił do mnie Michał Merczyński, dyrektor Festiwalu Malta z pytaniem, czy może dać profesorowi Limonowi mój numer telefonu, bo szuka on następcy i rozmawia z różnymi osobami w branży. Michał zasugerował, że powinien i ze mną porozmawiać. Nie znaliśmy się wtedy osobiście. Umówiliśmy się na spotkanie w Warszawie i przez dwie godziny w hotelowym lobby rozmawialiśmy o teatrze.
Przyjęła pani propozycję?
Wtedy nie było jeszcze żadnej propozycji, profesor rozmawiał z wieloma osobami. A ja byłam onieśmielona i chyba nieco przerażona perspektywą kolejnej przeprowadzki z Poznania. Przez siedem lat pracowałam w Nowym Jorku, po powrocie w 2017 roku otworzyłam firmę i trochę zaczęłam odchodzić od kultury. Mam wrażenie, że głównie zniechęcałam profesora do współpracy. „Nie, nie” – mówiłam – „ale ja mam dziecko”, na co profesor, że w Gdańsku też są przecież szkoły. No to ja znów: „Nie, nie, mąż ma pracę w Poznaniu”, na co on: „ale może przecież pracować w Gdańsku”. Potem, kiedy zaczęła się pandemia, byłam przekonana, że prof. Limon musi trwać na swoim stanowisku, dawać otuchę zespołowi i te nasze rozmowy przedłużały się o kolejne miesiące. Po zakończeniu pandemii profesor chciał zatrudnić mnie na stanowisku swojej zastępczyni, wprowadzić w trójmiejskie środowisko. A tu zabrał nam go covid, nagle, de facto z dnia na dzień. Myślałam, że temat już jest zamknięty. Tymczasem po kilku tygodniach organizatorzy zaprosili mnie na rozmowę, wyjaśniając, że w urzędowych pismach jeszcze sprzed roku profesor Limon zasugerował mnie na swoją następczynię. Nie mogłam odmówić, byłam mu to winna.
Przychodzę więc do teatru z dziedzictwem wszystkiego, co było tu robione przez lata, z misją kontynuacji tej wizji. Jednocześnie jestem od profesora Limona młodsza o pokolenie, jestem kobietą i w wielu kwestiach mam inny gust i poglądy. Na przykład uważam, że należy wzmocnić to, czego on nie lubił, a co wiązało się głównie z marketingiem i promocją. Profesor był cały sztuką, wizjami, projektami. Niestety, działania teatru poza Festiwalem Szekspirowskim nie były tak szeroko znane, jak na to zasługiwały. Chciałabym też oczywiście wdrażać autorskie projekty, ale muszę liczyć się z realiami – nasza dotacja wystarcza jedynie na pokrycie kosztów stałych. Resztę muszę znaleźć sama.
To może zapytam: co chciałaby pani zrobić?
Może zatem zacznijmy od tego, co zrobić powinnam. Nie od autorskich projektów, bo zaczynanie od nich w sytuacji, w której śmierć profesora tak nas wszystkich zaskoczyła i zasmuciła, byłoby jakoś niestosowne.
Wiem, że moje plany muszę realizować stopniowo. Kiedy pojawiłam się w teatrze na początku września, mogłam przyjrzeć się, jak instytucja działa na poziomie operacyjnym. Na przykład: profesor Limon wymyślił cykl Teatry Europy i Świata jako formę podziękowania UE za to, że przyczyniła się do sfinansowania budowy teatru. Organizował przeglądy kultury kolejnych unijnych krajów, w trakcie których poruszano najważniejsze zagadnienia związane z historią, sztuką, polityką. Właśnie mamy za sobą dwa takie tygodnie, których bohaterami były Chorwacja i Niemcy. Chcę kontynuować tę inicjatywę, choć wizja profesora rozwinęła się szerzej niż jego pierwotne plany – mieliśmy już w teatrze i tydzień chiński, i japoński. Te wydarzenia należy zdecydowanie wzmocnić promocyjnie, bo są naprawdę bardzo ciekawe i inspirujące.
Moim zadaniem jest doprowadzić do finału wszystkie zaplanowane na ten sezon wydarzenia, ale też przeprowadzić solidny audyt publiczności, żeby naszymi inicjatywami nie strzelać kulą w płot, nie biorąc pod uwagę potrzeb widowni, tego, kto nią jest, kto nie, i dlaczego. Nie jestem gdańszczanką, przyjechałam tu z Wielkopolski i dopiero teraz odkrywam, jakie kontrowersje budzi bryła teatru, nazywana tu i arką, i katafalkiem. Z zewnątrz wielu osobom wydaje się wręcz nieprzystępna, dlatego chciałabym z nią coraz bardziej „oswajać” publiczność. Ci, którzy decydują się wejść do środka, zwiedzić teatr, przyjść na wydarzenie, stają się najczęściej ambasadorami tego projektu.
Przy czym zaznaczam od razu: nie wymyślę prochu, nie mam nawet takiego zamiaru. Nie oświadczę, że teraz będziemy tu robić coś zupełnie innego niż do tej pory. GTS ma tyle znakomitych inicjatyw, że nie ma sensu przy nich majstrować. Mogę jedynie dodawać do tej układanki kolejne, będące autorską, ale jednak kontynuacją działań mojego poprzednika. Przykładem są choćby wprowadzane teraz przeze mnie warsztaty dla całych rodzin, które bazują na zabawach z Szekspirem, również po angielsku, oraz zajęcia dla nastolatków, których staramy się wyciągnąć sprzed laptopów, netfliksów i mediów społecznościowych. Mamy dla nich program zatytułowany Wehikuł czasu, czyli jak to było naprawdę?, w którym chcemy opowiadać o przeszłości językiem, którego młodzież używa na co dzień. Mówimy więc o najpopularniejszych gadżetach z czasów Szekspira, o tym, kto był wówczas influencerem, co o było trendy. Poza tym lekcje szekspirowskie, innowacyjne działania dla nauczycieli – mam szczęście mieć jeden z najlepszych w Polsce działów edukacji, z ogromnym doświadczeniem w zdobywaniu funduszy unijnych. Program edukacyjny teatru jest do stycznia tak wypełniony, że nie sposób dołożyć do niego choćby małej cegiełki – i to jest budujące, wspaniałe, takie elementy naszej działalności będę wspierać.
A program artystyczny?
On jest w dużej mierze regulowany przez budżet. Marzyłabym – i mam takie plany – żebyśmy regularnie grali najlepsze spektakle z całej Polski, bo w Trójmieście tego brakuje. Tyle że zaproszenie jednego skromnego obsadowo i scenograficznie spektaklu oznacza koszty w okolicach 50 tysięcy złotych. Wpływy z biletów tych wydatków nie pokryją. Ale nie zamierzam rezygnować – chciałabym, żeby na takie pokazy teatr zarabiał przez wynajmy. A ponieważ jesteśmy dość prestiżową miejscówką, zgłaszają się do nas naprawdę dobre firmy na gale i bankiety, dzięki czemu nie musimy tu iść na żadne trudne estetycznie kompromisy. Ta noga biznesowa jest nam szalenie potrzebna. Bardzo chcę, żeby dobry teatr pojawiał się u nas regularnie – właśnie zaczynam krótki objazd po Polsce, będę wybierać przedstawienia, nawiązywać współpracę.
Zależy mi też na tym, żeby stać się miejscem jeszcze większej współpracy z lokalnymi NGO-sami i instytucjami kultury. Marzą mi się w teatrze artystyczne rezydencje.
Jest też nasz festiwal, który ma międzynarodowy charakter. Chciałabym tę międzynarodowość wzmacniać i poszerzać, tym bardziej że jako była dyrektorka Instytutu Polskiego w Nowym Jorku, czuję się najlepiej w dyplomacji i stosunkach międzynarodowych. Mamy duże sukcesy w zdobywaniu pieniędzy unijnych, kilka dni temu złożyliśmy kolejną porcję wniosków, mam więc nadzieję, że te marzenia uda się zrealizować. Tymczasem jestem na etapie tak zwanej zaawansowanej bieżączki i czuję się jak azjatycka Kali o kilkunastu rękach. Mam jednak poczucie, że drobnymi krokami przesuwamy co dzień to nasze koło zębate o jeden ząbek do przodu.
Ten międzynarodowy charakter staje się coraz istotniejszy w momencie, kiedy z festiwalowej mapy Polski znika festiwal Dialog Wrocław i liczba okazji do konfrontacji ze światowym teatrem topnieje.
To smutne, bo im więcej takich okien, tym lepiej, ale w obecnej sytuacji społeczno-polityczno-gospodarczej trend na zamykanie góruje nad tym na otwieranie. Mam nadzieję, że nie dotknie i nas – Festiwal Szekspirowski jest drugim w Polsce, po poznańskiej Malcie, festiwalem, który uzyskał nagrodę EFFE, przyznaną w 2017 roku przez Stowarzyszenie Festiwali Europejskich. Zależy mi, żeby utrzymać ten światowy poziom. Chciałabym móc gościć na festiwalu zarówno mieszkańców Trójmiasta czy całej północnej części Polski, jak i osoby z Berlina, Paryża czy Wiednia.
Tylko czy widownia pomieści kolejnych gości?
Dlatego chciałabym, żebyśmy grali każdy spektakl więcej niż jeden raz, zwłaszcza że codzienne zmiany dekoracji to mordercze wyzwania dla naszej ekipy technicznej. Jeśli pokażemy spektakl dwa, trzy razy – będzie to z korzyścią dla wszystkich stron. To zależy jedynie od naszych możliwości finansowych.
Zmieni pani coś w formule festiwalu?
Chciałabym wrócić do korzeni, do tego, co pojawiało się w pierwszych edycjach imprezy, wprowadzić pewną osnowę tematyczną, cytat czy myśl przewodnią, która organizowałaby cały program. Właśnie pracujemy nad taką formułą. Tak żeby festiwal był nie tylko miejscem prezentacji najlepszych spektakli, ale dawał widzom taki ich wybór, w ramach którego będą mogli dotknąć konkretnych problemów.
A wracając do marzeń – jaka jest pani wizja teatru?
Interesuje mnie bardzo, gdzie „kończy się” Szekspir, jak szeroko powinniśmy traktować jego twórczość. Czy ograniczać się do spektakli ściśle opartych na jego dramatach, czy brać także pod uwagę luźne asocjacje? A jeśli tak, to jak luźne? Czy wystarczy jedno słowo w tytule? Czy tylko Szekspir, czy także jego świat, ludzie jemu współcześni, konkurenci? Te wszystkie wątki szalenie mnie intrygują, chciałabym je zbadać, pomacać, sprawdzić, co jest dookoła. Nie mam przy tym śmiałości mierzyć się z wiedzą teatrologiczną prof. Limona, w tym aspekcie jestem też zwykłą widzką, która na festiwal do Gdańska przyjeżdżała od lat, daję sobie więc prawo do zadawania naiwnych pytań z perspektywy nieco zewnętrznej.
A jeśli pyta pani o moje pomysły i plany, to pierwszą ich realizacją, wokół której toczą się rozmowy, jest produkcja Snu nocy letniej w reżyserii Macieja Stuhra. Widziałam jego Innych ludzi, dyplom Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu, i jestem przekonana, że jego poczucie humoru i wrażliwość mogą przynieść nowe, świeże spojrzenie na Szekspira.
Pragnę kontynuować działalność koncertową w międzynarodowym wymiarze, ale też dać miejsce młodym, lokalnym twórcom. Chciałabym, żeby w teatrze działała restauracja, która pomogłaby ożywić teatr na poziomie fizycznym, ludzkim, zaprosić do tego miejsca także te osoby, które je wcześniej omijały. Chcę, żeby teatr był miejscem spotkań środowiska, w którym moglibyśmy dzielić się sukcesami, ale też rozmawiać o tym, co możemy zrobić, żeby kultura miewała się lepiej. Wciąż ważne będą dla nas debaty, spotkania, podczas których komentuje się rzeczywistość wokół nas. Robi to zresztą świetnie Piotr Augustyniak w cyklu „Bezradność filozofa”, zapraszając do udziału w dyskusjach przedstawicieli nauki i kultury. Wychodząc od Szekspira, rozmawiają o tym, co się dzieje w Polsce i na świecie.
Bardzo ważna jest także działalność naukowa i badawcza teatru. Planujemy w maju przyszłego roku dużą międzynarodową konferencję poświęconą dziedzictwu profesora Limona. Wiosną otworzymy jego bibliotekę, w której opowiemy też historię powstawania naszego teatru. Trafią do niej cenne zbiory profesora: książki, dyplomy, korespondencja z brytyjską rodziną królewską – to wszystko będzie dostępne dla każdego chętnego czytelnika.
Zdążyła się już pani poczuć odrobinę gdańszczanką?
Czuję się tu trochę jak w Nowym Jorku, gdzie poczułam się natychmiast u siebie. Oba miasta łączy też bliskość wody, wiatr od morza, mewy latające nam nad głowami, otwartość ludzi, którzy mówią o wolności. To wszystko powoduje, że można rozwijać skrzydła. No i te „nudne” weekendy na plaży, którą mam dwadzieścia minut od domu – w takich momentach z przyjemnością staję się gdańszczanką.
13-10-2021
Agata Grenda – menedżerka kultury, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiów podyplomowych na kierunku psychologia w marketingu i zarządzaniu na Wydziale Nauk Społecznych tej samej uczelni. W swojej karierze kierowała impresariatem w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu, była dyrektorką Departamentu Kultury w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego i dyrektorką Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku. Przed objęciem dyrekcji Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego we wrześniu 2021 roku prowadziła własną firmę Grenda. Produkcja Kultury. Współpracowała też z Michałem Merczyńskim jako jego zastępczyni przy 31. Edycji Festiwalu Malta. Funkcję dyrektorki GTS władze miasta Gdańska i województwa pomorskiego powierzyły jej na trzy sezony.