AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zrzędność i przekora: Tylko dla dorosłych!

Fot. Karol Budrewicz  

Parę tygodni temu zaintrygowały mnie rozwieszone na mieście ogromne plakaty z podobizną Ala Pacino, zapowiadające ni mniej ni więcej, tylko wieczór z tym znakomitym aktorem, a ściślej biorąc – An Evening with Al Pacino (bo jesteśmy światowi, nieprawdaż?). Gdzie ten Evening? – spytacie. Ano, w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.  

„Matko moja miła” – odezwało się coś we mnie słowami Arii z kurantem i zaczęło wodzić na pokuszenie: „Może byś, Jasiu, wziął udział w tak doniosłym zdarzeniu?” (to jest, chciałem powiedzieć, evencie…)

Faktycznie, dawno Ala nie widziałem, zwłaszcza na żywo. W filmach, owszem, mniej więcej w okresie Stracha na wróble i Ojca chrzestnego, więc raczej w odległych dekadach minionego stulecia – od lat już nie chodzę do kina, nie znoszę reklam i smrodu prażonej kukurydzy.

Ostatnio Pacino zachwycił mnie jako Roy Cohn w Aniołach w Ameryce Mike’a Nicholsa – ale to dzieło mam na płytach DVD; zresztą powstało dla telewizji.

Zacząłem badać, co to właściwie za impreza i okazało się, że „gwiazda Hollywoodu” na oczach zgromadzonej w Operze Narodowej publiczności (jakieś 1800 osób) udzieli „ekskluzywnego wywiadu” redaktorowi BBC o nazwisku Sandro Monetti. Opowie „o swojej pracy, życiu i pasjach”. Ćwokom nie znającym angielskiego zapewni się tłumaczenie symultaniczne. „Wywiad na żywo będzie dodatkowo transmitowany na wielkim ekranie w tle sceny, aby dać jeszcze większy komfort widzom” – cytaty pochodzą z ulotki reklamowej. Od siebie dodam, że rzutowane na ekran zbliżenia twarzy pozwolą stwierdzić, czy artysta nie jest dziobaty i jak starannie ogolił się przed występem. Publiczność będzie też miała prawo zadawania pytań.

Jeśli zaś komuś będzie mało tego szczęścia (jak śpiewała Helena Vondračkova: malo mam lasky tve), to może wziąć udział w „wykwintnej kolacji”. (Oby nie takiej, jak w Balu w operze Tuwima: A najgorzej przy kawiorze:/ Tam – na zabój, tam – na noże,/ A jak złapią – szczerzą zęby/ I smarują głodne gęby/ Czarną mazią jesiotrową,/ A bieługi białe kłęby/ Żrą od razu na surowo,/ Bo to dobrze, bo to zdrowo!)

Gościom będzie również udostępniony „open bar alkoholowy” (co chyba oznacza, że można chlać do upadu?).

Podczas rautu artysta, prócz wspólnego spożywania, będzie się uśmiechał, nadstawiał ramię do poklepywania, pozował do zdjęć oraz rozdawał autografy.

Uczestnicy kolacji (30-40 osób) zostaną dowiezieni limuzyną audi.

Oczywiście to wszystko musi kosztować. Cena biletów na spotkanie wynosi od 500 (to chyba na jaskółce?) do 2500 złotych. Za kolację trzeba wybulić 6150 złotych od osoby, bo przecież nie podadzą megakubełka z KFC. Nadto bywalcy wiedzą, że do Opery (zwłaszcza na balety!) chodzi się we dwóch albo we dwie; w ostateczności we dwoje. Razem z kolacją wieczór z Pacino kosztuje więc od 13.300 do 17.300 złotych – to nawet w ojczyźnie artysty stanowi znaczącą sumę.

Rozważałem wzięcie w moim banku kolejnego kredytu, ale strona internetowa informowała, że sprzedaży biletów już nie prowadzi – widocznie wszystkie miejsca zostały na pniu wyprzedane – nasze elity stanęły na wysokości zadania. Bo patrzcie! patrzcie, jaka sensacja!/ Brawo dyrekcja! Co za atrakcja!.

Poważnie zaś mówiąc, to nie wiem, po co aktorowi o randze Pacino taki cyrk. Może ma niską emeryturę? A może, jak wielu aktorów, uważa, że nie ma małych zadań, są tylko małe pieniądze? Co oznacza, że aktora można wynająć, byle tylko stawka była odpowiednia do, powiedzmy, roli.

Kiedyś sprawdziłem, jak to wygląda w praktyce…

Pospolita, ale ciągnąca się choroba uziemiła mnie w domu i troszkę już mi się przykrzyło. Znalazłem gdzieś ogłoszenie, że popularny w swoim czasie aktor komediowy wykonuje prywatne usługi artystyczne – czyli wynajmuje się na wesela, wieczory panieńskie/kawalerskie, przyjęcia korporacyjne, urodziny etc. Słowem, jak głosi slogan, wypatrzony gdzieś przez Elę Baniewicz: „Pracujemy w kulturze, tańczymy na rurze”.

O zabawianiu samotnych, chorych, a w związku z tym marudnych dżentelmenów nie było w ogłoszeniu mowy, ale co tam, spróbować nie zawadzi, zadzwoniłem. Komik niczemu się nie dziwił i przedstawił swoje warunki finansowe. Stanowiły one poważny zamach na mój budżet, ale uznałem, że gra jest warta świeczki.

Artysta zjawił się o oznaczonej porze. Wpadł sztucznie ożywiony, na głowie miał kukuryku i wyglądał jak wodzirej Fikalski z komedii Bałuckiego. Od drzwi zawołał: „Śpiewam, tańczę, recytuję!” i wykręcił pirueta. Pyza, miaucząc przeraźliwie, czmychnęła pod łóżko, a ja, ubrany w mój wieczorowy szlafrok, usadowiłem się w fotelu, informując artystę, że z przedstawionej oferty wybieram recytację. I po namyśle zawinszowałem sobie dowolny rapsod z Króla Ducha. Artyście zrzedła mina i wyznał, że Słowackiego nie ma w repertuarze, ale za to służy Panem Tadeuszem.
Kiwnąłem przyzwalająco głową, a on zaczął zasuwać:

Do pokoju powrócił, zaraz legł na łoże,/ Pomacał dziurkę ręką, palcami poszerzył,/ Przytknął równo kutasa, popchnął i uderzył,/ Rozwarły się podwoje, coś tam z cicha trzasło/ I wjechał kutas w pizdę, jak nóż wjeżdża w masło./ Zabolało Zosieńkę, aż się popłakała,/ Rączęta załamując, gwałtownie krzyczała:/ „Wyjm pan, wyjm to natychmiast, to okropnie boli!”/ Tadeusz jej nie słucha, lecz jebie powoli,/ Ręce pod pupkę włożył i mocno je złączył,/ Dymał, rąbał, chędożył, aż nareszcie skończył./ Pięć razy tę zabawę radosną powtórzył,/ Pięć razy też się spuścił, aż wreszcie się znużył./ Żonę na bok odrzucił niby sprzęt zużyty,/ Lecz kutas jeszcze sterczał, wielki, chociaż syty./ Wnet też świtać poczęło, Tadeusz zmęczony,/ Jak na męża przystało, legł dupą do żony./ Kołdrę na grzbiet naciągnął, w jaja się podrapał,/ Twarz do ściany obrócił i głośno zachrapał.

Jak się z pewnością, Czytelniku mój, zorientowałeś, artysta wykonał tak zwaną XIII Księgę Pana Tadeusza, której autorstwo tradycyjnie przypisuje się Aleksandrowi hr. Fredrze (mojemu na tym portalu patronowi, ponieważ spod jego to pióra wyszła jednoaktówka pt. Zrzędność i przekora). Profesor Pigoń nigdy nie uznał pornograficznej twórczości pana hrabiego, w każdym razie nie ujął jej w krytycznej edycji  Pism wszystkich Fredry. A szkoda, bo zarówno Noc poślubna Tadeusza i Zosi, jak i Baśń o królewnie Pizdolonie czy Sztuka obłapiania są warte wszystkich pieniędzy, także tych, które wydałem na wynajęcie recytującego owe świństwa aktora.

Postscriptum: No, i klops, czyli, jak to mówią, cały pogrzeb na nic. Napisałem ten felieton, nie mając pojęcia, że spotkanie z Alem Pacino zostało odwołane. I co począć? Na inny tekst chwilowo nie mam pomysłu, więc – zachowując stosowne proporcje – uciekam się do zasady, którą stosował jeden z moich ukochanych autorów, mianowicie Teodor Parnicki: w swoich powieściach historyczno-fantastycznych pisał on nie o tym, co było ani nawet co mogło być, lecz co byłoby mogło być. Więc niech tak zostanie…

29-09-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: