AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Fascynujący Zapasiewicz

 

Dziekanem Wydziału Reżyserii był tylko przez trzy lata. Jednak jako wielki, bardzo wielki aktor okazał się dla Wydziału ważny z uwagi na wiele nowych idei, które zaproponował, i z uwagi na czas, w którym sprawował swoją funkcję.

Nie miałem szczęścia zbyt intensywnie pracować w tym czasie na uczelni, pojawiałem się w szkole raczej epizodycznie. Muszę jednak opisać przynajmniej jedno zdarzenie, które zasługuje w moim odczuciu na wspomnienie, bo wiele mówi i o roli dziekana w tamtym czasie, i o wielkości Zapasiewicza-człowieka.

Rok 1983, rocznica Konstytucji 3 maja. Na ulicy Miodowej stoją samochody opancerzone, których zadaniem jest dalsze rozpędzanie manifestantów oblewanych wodą na Placu Zamkowym. Co jakiś czas ZOMO-wcy strzelają gazowymi petardami, a młodzi ludzie uciekają, zasłaniając nos i usta czym się da, aby nie zachłysnąć się gazem i nie zacząć wymiotować.

Przy drzwiach wejściowych stoją na straży niezależności uczelni Andrzej Łapicki , Zygmunt Hübner, Zbigniew Zapasiewicz.

Gra jest prosta – manifestanci uciekają przed usiłującymi trafić ich pałką lub gazem, a profesorowie wciągają manifestujących do budynku, gdzie ZOMO-wcy chyba „nie odważą się” wejść. Chyba.

Trwa to ładnych parę godzin.

Rozmowy wciągniętych na parter studentów jako żywo przypominają te z filmów o Powstaniu Warszawskim.

Mocno zagazowana dziewczyna-chudzina leżąca pod filarem: „Janek ! Nie wiecie co się stało z Jankiem?”. Jej towarzysz: „Nic się Marysiu nie przejmuj, bywał w gorszych opałach”.

Kłębi się to towarzystwo, dumne ze swojego bohaterstwa, świadome misji, ale też zmęczone sytuacją i czekające na decyzję profesorów – można już wychodzić i iść do domu czy nie?

A jakieś siedem metrów od drzwi wejściowych w wieżyczce transportera siedzi jego dowódca i również nie wygląda na zadowolonego. Diabeł podszeptuje mi w takich momentach rozmaite pomysły, więc rzuciłem do Zbigniewa Zapasiewicza (jeszcze nie byliśmy na „ty”): „Panie Zbyszku, takiego zagrać to dopiero sztuka, co?”.

Spojrzał gniewnie. Nie odpowiedział. Chwilę patrzył na oficera. Pchnął drzwi i ruszył w kierunku transportera.

Rozmowa z oficerem trwała dłuższą chwilę. Wszyscy patrzyli zafascynowani. Wrócił. Stanął przed nami. Zagrał siebie mówiącego do oficera: „Przepraszam pana najmocniej, ja mam tam nieco dalej samochód, jak pan ocenia, kiedy to się skończy?”.
Zagrał oficera: „Panie, k…wa, taki młyn tu mamy, taki młyn! Ni ch… nie wiadomo kiedy!”.

Jeszcze parę kwestii będących wspaniałą „fotografią” rozmowy sprzed paru chwil i lekko pogardliwe spojrzenie na mnie. I oczywiście ryk śmiechu wszystkich zgromadzonych.

Zapasiewicz przyniósł nam jak na tacy tego smutnego ZOMO-wca, wziął w nawias całą rzeczywiście kretyńską sytuację i zdystansował wszystkich wobec niej. Myślę, że miał poczucie jakiegoś drobnego zwycięstwa nade mną, tak zwanym młodym reżyserem, i satysfakcję z tego krótkiego, olśniewającego występu. Czegoś, co mogło starczyć za rok wykładów o sztuce aktorskiej.

Gdy transportery odjechały, gaz wywietrzał, a studenci niewielkimi grupkami zaczęli być wypuszczani do domów, Zapasiewicz zaproponował, że mnie podrzuci na dworzec, bo wiedział, że mieszkam na obrzeżach miasta i nie mam samochodu.

W czasie podróży mało rozmawialiśmy, właściwie to głównie wzdychaliśmy na wiadomy temat. Tylko przy pożegnaniu Zapasiewicz powiedział: „On też teraz pewnie wrócił do jakiejś żony”.

Nie musiał wyjaśniać, że myśli o ZOMO-wcu. Nie miał też jak sądzę wątpliwości, że mnie uwiódł i oczarował. Na zawsze.

Sednem, tajemnicą i najważniejszym elementem teatru była dla niego sztuka aktorska.

Kiedyś wyraził nawet pogląd, pogląd dyskusyjny w świetle obecnych rozwiązań, że reżyserzy powinni przez pierwsze lata studiów być kształceni wspólnie z aktorami.

Myśl ta znakomicie odsłania Jego rozumienie miejsca reżysera w teatrze.
Bardzo go irytowali wszyscy ci, którzy próbowali reżyserować bez empatii wobec aktora-współtwórcy. 

Jeśli chodzi o sztukę aktorską – był geniuszem. Jeśli chodzi o osobowość, był jednym z najwrażliwszych, najskromniejszych i najszlachetniejszych ludzi, jakich spotkałem w całym moim życiu zawodowym.

To prawda, potrafił się irytować i ochrzaniać współpracowników. To prawda, drażniło go nieprzygotowanie i brak profesjonalizmu. Każdego by drażniło. I to też było wychowawcze.

Jednym z dowodów na to, jak serio traktował swoją pracę, będzie zawsze dla mnie fakt, że przygotowując się do roli Piłata w Mistrzu i Małgorzacie, czytał Zmierzch i upadek cesarstwa rzymskiego Gibbona i że się z tym nie afiszował. Przypadkiem zauważyłem, jaką książkę ma ze sobą.

Nie afiszował się też tym, że znakomicie gra na pianinie, że pięknie śpiewa, że ma solidne podstawy wykształcenia klasycznego. I poczucie humoru! Opary absurdu Słonimskiego i Tuwima cytował zawsze z nieskrywaną przyjemnością, a swoją wrażliwość na urodę i potęgę słowa udowadniał i czynem, i przykładami.

Na zawsze utkwiły mi w uszach fragmenty Jego opowieści o rozmowie z nieuczciwym hydraulikiem i fraza: „Pan jest złodziejem!!!”. Mistrz.

Jego uczniowie to zarówno aktorzy, którzy mieli szczęście z nim się spotkać, ale również profesjonalni reżyserzy, których egzaminował podczas współpracy.

Trzy lata, ale trzy lata takie lata 81-83 to ważne lata w historii Wydziału Reżyserii.
Zbigniew Zapasiewicz uchronił wszystko, co pozostawili Jego poprzednicy, i dołożył swoją cegiełkę do tradycji Schillera, Korzeniewskiego, Axera.

Naturalne, że w tak trudnym czasie trudno było Wydziałowi rozkwitać, ale fakt, że substancja została uchroniona, a młodzi ludzie wykształceni i przygotowani do lepszych czasów, to wystarczająca zasługa ówczesnego dziekana, artysty najwyższej miary.

1-07-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany Ryszard Jabłoński
    Ryszard Jabłoński 2016-07-03   22:53:37
    Cytuj

    Mogę tylko potwierdzić to co napisał M.Wojtyszko. Byłem aktorem w Jego Teatrze Dramatycznym. Gdyby... Wspaniały człowiek, uroczy Pan. Kazał mi mówić do siebie Ty. Nie umiałem, nie mogłem, nie chciałem. Nie ucząc uczył. Bardzo mi Go brakuje.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-07-02   13:28:33
    Cytuj

    dodam, ze potrafił odróżnić dobro od zła nie tylko w teatrze... Uważam, że uczył nas przede wszystkim etyki, a dopiero potem rzemiosła. Dlatego, gdy wracałem od Grotowskiego, a on pytał, jak było, to po moich chaotycznych opowieściach mruczał: toć ja tak robię od dwudziestu lat! I miał rację, bo szło o aksjologię.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-07-02   13:28:24
    Cytuj

    dodam, ze potrafił odróżnić dobro od zła nie tylko w teatrze... Uważam, że uczył nas przede wszystkim etyki, a dopiero potem rzemiosła. Dlatego, gdy wracałem od Grotowskiego, a on pytał, jak było, to po moich chaotycznych opowieściach mruczał: toć ja tak robię od dwudziestu lat! I miał rację, bo szło o aksjologię.