AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Brygadzista repertuaru. Pamięci Cezarego Niedziółki

Cezary Niedziółka, fot. mat. Teatru Wybrzeże  

Wyobraźcie sobie, że z waszego ulubionego teatru znika nagle fotel z trzeciego rzędu. Nie tak, że został wyłączony z użytku i nie wolno na nim siadać, ale przecież dalej jest. Nie tym razem. Fotela nie ma, bo po prostu ktoś go usunął, wyniósł i schował – między miejscem numer 8 i 10 widnieje dziura, jak po wyrwanym zębie. Zajmujecie swoje fotele, gaśnie światło, zaczyna się spektakl, a to miejsce się nie zapełnia, nikt tam nie usiądzie. Aktorzy wchodzą na scenę i „grając do widzów i dla widzów, widzą, że jednego widza brakuje”. Ta nieobecność fotela i człowieka, który mógł na nim usiąść, powoduje dysonans, niepokoi i drażni. Spektakl się kończy, ukłony, wszyscy zrywają się do braw. Poza tym jednym nieobecnym widzem na usuniętym fotelu. W jednym jedynym miejscu na widowni nie ma teraz oklasków. Nie ma człowieka, który mógłby stamtąd klaskać aktorom. Wszyscy czują ten dysonans, tę jedną opuszczoną nutę – powinna być, ale nie wybrzmiewa.

A teraz idźcie do kolejnego teatru w innym mieście, usiądźcie na innej widowni, rozejrzyjcie się – tam też nie będzie jednego krzesła. Może w piątym rzędzie, może wyrwa pojawi się między numerem 5 i 7. Jeszcze jedna scena. Na drugim końcu Polski. Znów coś jest nie tak. Nikt nie usiadł przed wami, wyjęto stąd pluszowy fotel, możecie swobodnie wyciągnąć nogi, ale coś was powstrzymuje. Bo to miejsce, którego nie ma, zostało zajęte przez widza, którego nie ma, a powinien być.

Chciałbym, żeby dalej był.

Cezary Niedziółka, od roku 2006 kierownik literacki Teatru Wybrzeże, był na każdym spektaklu w każdym teatrze w Polsce, na który jakimś trafem docierałem i ja. Jeździł wszędzie, oglądał wszystko przez półtorej dekady. To nie tak, że przypadkiem na siebie trafialiśmy, raczej to ja byłem w teatrze z doskoku, na wariackich papierach, Cezary był zawsze, był wcześniej i było oczywiste, że będzie, że dotrze, że obejrzy. Zawsze myślałem, że najwięcej z krytyków jeździ po Polsce i ogląda Jacek Sieradzki, teraz głosowałbym na Przemysława Guldę, ale parę lat temu uświadomiłem sobie, że przy widzowskich osiągach Cezarego Niedziółki wszyscy jesteśmy greenhornami. Niedziółka bywał wszędzie i widział wszystko. Odkrywało się go na widowni z ulgą, jakby jego masywna sylwetka wyłaniająca się z tłumu w foyer była miernikiem tego, że spektakl się odbędzie i że w ogóle jest coś wart. Cezary był widzem idealnym, nie gadał za głośno przed przedstawieniem i w przerwach, nie przychodził otoczony rozchichotanym towarzystwem. Nie ryczał ze śmiechu, nie chrząkał znacząco, nie pamiętam, żeby w ogóle komentował ironicznie do sąsiada jakiś kompletny sceniczny niewypał. Był na widowni niewidzialny, bo był w pracy. Był okiem i uchem na widowni. Cezary Niedziółka nie pisał o teatrze, w każdym razie nie pisał nic, co moglibyśmy przeczytać po premierze. Jako zastępca dyrektora i najbliższy współpracownik Adama Orzechowskiego chodził na premiery i szeregowe przedstawienia, aby – jak sobie żartowaliśmy – chłonąć kontekst. Potrzebował go, żeby wybrać spektakle na festiwal Wybrzeże Sztuki. Wyławiał reżyserów, którzy powinni pojawić się w jego macierzystym teatrze. Magazynował wiedzę. Sprawdzał aktualne hierarchie. Oglądał dla czystej widzowskiej przyjemności.

Nigdy nie byłem z Cezarym blisko, ale okropnie go lubiłem. Bo był zawsze taką sympatyczną, jowialną plamą pośród publiczności: nigdy na nikogo nieobrażony, nie bywał podminowany złością i furią. Złe spektakle spływały po nim jak woda po stoickiej kaczce. Pamiętam, że długo nie wiedziałem, kim jest. Krytyk? Ale zaraz, jeździ i nie pisze? Kierownik literacki – owszem, może nim być, ale czemu tyle jeździ do innych teatrów, zamiast pilnować roboty na własnym zakładzie?

Cezary Niedziółka był kierownikiem literackim jakby wypożyczonym z innej epoki. Takiej, w której pomysł na tytuł w repertuarze, scenariusz widowiska, próby w teatrze, premiera, eksploatacja dzieła i jego recepcja znajdowały się pod czułą obserwacją tylko jednego człowieka. Wyobrażałem go sobie jako wiecznego negocjatora sensów i form, cierpliwego rozmówcę na spotkaniach z dyrektorem, reżyserami, aktorami… Nigdy nie pchał się na pierwszy plan, choć podejrzewaliśmy, że w istocie Teatrowi Wybrzeże szefuje tandem – byli z Adamem Orzechowskim zgrani i dopasowani, nie wyobrażam sobie, o co mogliby się pokłócić.

Niedziółka dbał o wydawnictwa teatru, o ich poziom edytorski i merytoryczną zawartość, dziwiły go wszelkie błędy stylistyczne i pomyłki faktograficzne, pamiętam, że zawsze wysyłał mi SMS z dostrzeżoną w Kołonotatniku „aszypką”. To był czytelnik czujny, ale nie złośliwy. Błąd nie był dla niego dowodem małości i niewiedzy człowieka, tylko zakłóceniem w systemie, w którym świat i tekst stanowią jedno. Nie miał duszy korektora, nie korygował niczego maniakalnie, widział pomyłki, bronił nas przed pomyłkami po prostu dlatego, że tak zrozumiał swoją rolę w teatrze. Był strażnikiem i szarą eminencją. Ale nie taką w typie osławionego ojca Józefa przy kardynale Richelieu, nie podpowiadał źle, nie kusił. Cezary Niedziółka przypominał tekstowego maszynistę sceny – niewidzialnego podczas spektaklu, Pociągał za niewidzialne sznurki, podstawiał sztuki jak rekwizyty, żeby umożliwić innym występ i sukces. Był brygadzistą repertuaru. Ile razy rozmawiałem z reżyserami i aktorami pracującymi w Teatrze Wybrzeże, jego nazwisko zawsze pojawiało się ot tak, w jakiś naturalny sposób. Wyciągnął dla kogoś zapomniany tekst z otchłani literatury… A może nawet dziesiątki tekstów… Wypatrzył debiutanta na Festiwalu Młodej Reżyserii… Albo od razu trzech… Sprowadził aktora do Teatru Wybrzeże… zapewne niejednego… Kto? Cezary Niedziółka.

Zawsze ukryty w cieniu, zawsze wpatrzony w to, co działo się na scenie. Zacząłem nawet podejrzewać, że zawsze słucha występów Adama Orzechowskiego. Ilekroć dyrektor jest na scenie i coś opowiada, na sali jest jego zastępca, słucha najlepiej na świecie i potem mówi dyrektorowi, czy było dobrze. Nie kontroluje go, nie sprawdza, tylko zapewnia poczucie bezpieczeństwa, bezgłośne merytoryczne wsparcie.

Nie pomylę się najpewniej, jeśli teraz napiszę, że Cezary był chodzącą encyklopedią teatru w Polsce, ale nie w antykwarycznym lub uniwersyteckim stylu. Nie bombardował nikogo datami i definicjami. Myślę, że pamiętał konkretne sceny i tematy spektakli, reżyserskie wzloty, olśnienia aktorskie, reakcje publiczności. Wszystko to, co może się przydać w prowadzeniu teatru, który wysłał go na misję do innego teatru czy na teatralny festiwal. Był żywą bazą danych i obrazów z ostatnich dziesięcioleci. Nie znam jego książek o teatrze, może dlatego, że sam był książką.

Umarł Cezary Niedziółka, a wraz z nim odszedł szmat wiedzy o polskim teatrze, wpisana w jego ciało i pamięć kronika ostatnich dekad.

Bywa czasem tak, że o wielkości danego teatru nie decyduje wcale jakość monografii, jakie o nim opublikowano. Przeciwnie – zaświadczać może o niej sama klasa człowieka, który ten teatr pamięta, w nim żyje, nim oddycha, póki nie braknie tchu. Przez ten cholerny covid. Przez raka. Przez tę naszą przeklętą kruchość.

Ostatni raz widziałem Cezarego w wakacje. W lipcu pojawił się znienacka na młodzieżowym spektaklu Koniec świata w Central Pork, czyli 15 piosenek o Nowym Jorku, efekcie dwutygodniowych warsztatów w Teatrze Ludowym. Niedziółka był w Krakowie, musiał mieć lukę między dwoma przedstawieniami, więc wpadł zobaczyć z ciekawości lub kurtuazji, może nie mógł znieść popołudnia bez każdej minuty wypełnionej teatrem. Wybiegł chwilę przed końcem, żeby zdążyć do innego teatru. I to jego wyjście pośród ciemności, pośpiech z głodu kolejnego przedstawienia, zapamiętałem. Nie wiedziałem, że będzie miało w sobie coś symbolicznego.

Na początku sierpnia Cezary chodził na kolejne prezentacje w ramach Festiwalu Szekspirowskiego. Nie było czasu pogadać. A może gadaliśmy, tylko jak zwykle szybko i półgębkiem, nie zapamiętałem, co powiedział. Pewnie robił miny i uśmiechał się spod okularów. Mam za to przed oczami siatkę pełną zakupów, z którymi przyszedł na Burzę Necia z Teatru Żydowskiego, jednego z trzech przedstawień w finale konkursu o Złotego Yoricka. Siedziałem rząd za Cezarym i widziałem leżące na podłodze w przeźroczystej reklamówce dwa opakowania sera mascarpone. Wydawało mi się, że jest to dwoje biało-niebieskich, ogromnych plastikowych oczu patrzących na spektakl od dołu. Że Cezary położył je tam specjalnie. Spektakl był czarny i grany w ciemności. Mascarpone świeciło z podłogi, jakby przypominając tym, którzy siedzieli za Niedziółką, że zaraz po seansie pamięci zacznie się normalne życie. Nie mogę się teraz od tego obrazu uwolnić. Wybaczcie, on nie jest groteskowy, choć zaczyna się od anegdoty i jest w nim pewna czuła familiarność. Bo Cezary Niedziółka zawsze czuł się na widowni jak w domu, przemieszczał się między spektaklami jakby przechodził z pokoju stołowego do sypialni. Albo nigdy nie opuszczał teatralnej kuchni.

Boli nas bardzo, kiedy odchodzą wielcy artyści sceny. Nie zapominajmy jednak o innym, równie ważnym bólu – takim, który odczuwamy, kiedy znika istotny widz, obserwator, przyjaciel i pomocnik teatru. Ludzi wykonujących w teatrze zadania podobne do zadań, w których mistrzem był Cezary Niedziółka, zwykli widzowie nie zauważają. Pamięta o nich czasem teatr, środowisko, nawet jeśli za krótko i płytko, to jednak pamięta. Trzeba o nich pamiętać, bo póki żyli, byli pamięcią teatru.

Próbuję sobie wyobrazić, jak nagle pusto zrobiło się na korytarzach Teatru Wybrzeże, w gabinecie Adama Orzechowskiego, na salach prób… Próbuję i nie mogę sobie tego braku po „człowieku niezbędnym” wyobrazić. Zamiast tamtej pustki pojawia się inna, bliższa, moja. Widownia teatralna z wyrwanym jednym fotelem. Rząd krzeseł bez tego jednego najważniejszego i przyjaznego miejsca, na którym mógłby usiąść Cezary Niedziółka.

Nie wiem, czy Cezary miał swoje ulubione miejsce na widowni Teatru Wybrzeże. Jeśli miał, proszę was, jego współpracowników i przyjaciół, wyrwijcie ten fotel przynajmniej na jakiś czas, na okres żałoby.

Niech ta pustka, która się pojawi, pamięta o człowieku teatru, który zawsze w nim był – ale teraz zniknął.

15-10-2021

Komentarze w tym artykule są wyłączone