AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/199: Kacper, konie!

Pod presją, reż. Maja Kleczewska
fot. Magda Hueckel  

Zmroził mnie tytuł tekstu Przemysława Guldy Czarne chmury nad Wybrzeżem. Czyżby zwiastował rychłą dymisję Adama Orzechowskiego, jednego z lepszych dyrektorów polskich scen? A może chodzi o utratę płynności finansowej gdańskiego teatru, widmo jakiegoś długu strukturalnego, zapowiedź skrytobójczego ciosu polityków, który zostanie zadany po wyborach samorządowych albo nawet o przeczucie autora, że pewnie dojdzie do strajku zespołu aktorskiego, przerażonego perspektywą kolejnej pracy z Janem Klatą lub Eweliną Marciniak?

Rzuciłem się do czytania jak opętany. Lektura trwała krótko. I na szczęście kończyłem ją z uczuciem ulgi. Nic z tych rzeczy. Nie dajcie się nigdy zwieść tytułom! Bardzo lubiany i ceniony przeze mnie trójmiejski dziennikarz i krytyk postanowił po prostu właśnie tak, a nie inaczej nazwać swoje troski i przemyślenia związane z tegoroczną edycją festiwalu Wybrzeże Sztuki.

Tuż przed rozpoczęciem przeglądu Gulda narzeka, że skandalem jest ogłoszenie programu ledwie kilkanaście dni przed pierwszą prezentacją. Widzowie nie zdążą zaplanować festiwalowego tygodnia – ostrzega Gulda – nie zmienią swoich planów, a nikt z teatromanów przecież nie kupuje, bo nie powinien kupować, kota w worku. Więc nie kupią, na festiwalu dojdzie do frekwencyjnej klapy – sugeruje między wierszami autor. No i ten dobór przedstawień! Mimo że organizatorzy zaprosili do Gdańska Jandę z Zapiskami z wygnania, Pod presją Kleczewskiej i krakowskich Murzynów we Florencji Iwony Kempy, przygotowali także dwie swoje premiery (Trojanki i Bella Figura), Gulda kręci nosem. A gdzie Proces Lupy i Wyjeżdżamy! Warlikowskiego? Gdzie Ciemności... i Król Strzępki i Demirskiego? Gulda żąda w programie Wybrzeża Sztuki miejsca dla Wiery Gran Piaskowskiego i Murek, Uczty Garbaczewskiego, Żab i Czarnych papug Borczucha, spektakli Klaudi Hartung-Wójciak, Cezarego Tomaszewskiego, Anny Karasińskiej... W podtekście wypowiedzi krytyka jest groźba straszliwego i ostatecznego upadku festiwalu, który nie idzie z duchem czasu, nie zaprasza najgłośniejszych przedstawień, nie odpowiada na sugestie repertuarowe lokalnej krytyki. Czarne chmury wiszą nad festiwalem, bo festiwal nie pokazuje tego, co krytyk chciałby na nim zobaczyć. Kacper, konie! – chciałoby się w tym momencie zawołać i uciekać z Trójmiasta, zanim Wybrzeże Sztuki utonie z winy własnej.

Nie znalazłem nigdzie riposty Teatru Wybrzeże na tekst interwencyjny Przemysława Guldy. Może poszła kanałem facebookowym, może nigdy nie powstała w myśl słusznej zasady, że organizator się nie tłumaczy z rzeczy, na które nie ma wpływu.

Jako że narzekania w podobnym stylu – czemu przyjechało to, a nie tamto, czemu ten termin festiwalu, a nie inny, po co tak dużo spektakli w programie lub czemu tak mało? – powtarzają się co jakiś czas w różnych miastach w kontekście polskich festiwali, chciałbym redaktorowi Guldzie, a na jego przykładzie paru innym dziennikarzom to i owo wytłumaczyć. Zrobię to z tym większą przyjemnością, że nie mam żadnych związków z Wybrzeżem Sztuki i chyba ani razu nie uczestniczyłem w tym przeglądzie. Nie oceniam więc poziomu festiwalu, tylko chcę porozmawiać o kwestii selekcji i organizacji.

Zrobiłem w życiu parę festiwali. Kilku kolejnym przyglądałem się z bardzo bliska. Stąd wiem, że tak zwana selekcja to wypadkowa gustu organizatora i chęci podporządkowania się naczelnej idei lub tradycji przeglądu oraz – co chyba niestety najważniejsze – kwestii zwykłej dostępności wybranych spektakli. Bywa, że najczęściej program festiwalu staje się z konieczności miksem owych trzech strategii wyboru. Tworzy się go z najlepszych przedstawień, które mogą przyjechać w ustalonym zazwyczaj dużo wcześniej terminie festiwalu albo przynajmniej wybiera się spośród tych, co do których ma się nadzieję, że się tymi najlepszymi okażą w miejscu prezentacji, dla określonej publiczności, w takim, a nie innym układzie prezentacji.

O tym, które spektakle są najlepsze w sezonie, decyduje zwykle albo osobisty ranking selekcjonera, albo tak zwany rozgłos. I tu wchodzimy na terytorium subiektywizmu, indywidualnych kryteriów. Na jakąkolwiek listę wyborów repertuarowych selekcjonera zawsze można odpowiedzieć listą własną, widza lub krytyka. To, co ważne dla selekcjonera, rzadko bywa tak samo istotne dla krytyka, który ten festiwal recenzuje. Polaryzacja życia teatralnego, ideologizacja tekstów o teatrze ustanawia dziś w Polsce dwa równoległe porządki wybitności. A może nawet i trzy: prawicowy, lewicowy, zdroworozsądkowy. Potem w zależności od tego, kto układa program, a kto o nim pisze, mamy do czynienia z dwoma równoległymi strategiami oceny, a co za tym idzie – kryteriami sukcesu i istotności zdarzenia. Proponując organizatorom własną, alternatywną listę, krytyk odmawia analizy rzeczywistego programu, a zajmuje się programem widmowym. Nie jest to zabronione, choć wydaje mi się, że w takim wypadku powinien jednak dobrze się zastanowić, co proponuje. Powinien sprawdzić sensowność i realność swojej oferty programowej. Jeśli tego z jakichś przyczyn nie zrobił, zawsze naraża się na to, że wyręczy go w tym złośliwy kolega albo rozzłoszczony organizator o polemicznym darze.

Przemysław Gulda w rozbłysku proroczej jasności proponuje festiwalowi Wybrzeże Sztuki prezentację na przykład Ciemności Strzępki i Demirskiego, a przecież powinien pamiętać, że ledwie w maju tego roku trójmiejska widownia mogła oglądać to przedstawienie na R@Porcie. Jaki byłby sens sprowadzania drugi raz tego samego tytułu dla mniej więcej tego samego widza? Gdybyż jeszcze Ciemności R@Port wygrały, gdybyż krytyka i publiczność padły na kolana przed tym widowiskiem, gdybyż brakło biletów dla trzech setek widzów, można byłoby zastanawiać się nad powtórką tytułu... Ale przecież tak nie było. Trójmiejskie elity wyszły ze Strzępki wynudzone, krytycy pisali, że to takie sobie, letnie, jakby nie na miarę wcześniejszych propozycji duetu. Gulda był na R@Porcie i nie zorientował się w obecności Ciemności w repertuarze? Chciałby z jakichś powodów jeszcze raz je obejrzeć? Pojęcia nie mam więc, czemu to wpycha do programu Wybrzeża Sztuki. Co do Króla z Teatru Polskiego... Wierzę w niepisaną zasadę niewchodzenia sobie w drogę, komplementarności programowej, uzupełniania swoich ofert przez festiwale tworzone w pobliżu czy w ramach jednej metropolii. I pewnie paru organizatorów tej zasady przestrzega. Stąd pewnie decyzja Wybrzeża Sztuki, że nie zaprasza we wrześniu do Gdańska polskich Szekspirów, bo jest przecież Festiwal Szekspirowski i nie ściąga tytułów, które mogłyby pasować organizatorom R@Portu. Gulda słusznie gardłuje za obecnością na festiwalu Procesu Lupy i Wyjeżdzamy! Warlikowskiego. Tylko że obie produkcje są drogie jak diabli, pewnie najdroższe w tym kraju. Żeby je obie razem pomieścić w programie, trzeba by mieć budżet WST lub Boskiej Komedii. Nie sądzę, że Wybrzeże takim dysponuje. A zresztą wiadomo skądinąd, że we wrześniu i październiku bieżącego roku zespoły Lupy i Warlikowskiego jeżdżą z tournee po Francji, a więc są niedostępne dla polskiej publiczności. Obsada Uczty Garbaczewskiego pokrywa się częściowo z obsadą Wyjeżdżamy!, więc także nie ma szansy na pokaz w Gdańsku. Po co więc chłostać za to organizatorów festiwalu? Gulda zadzwoniłby do Nowego Teatru albo tylko sprawdził w Internecie repertuar i już by wiedział, co się dzieje z danym tytułem, nie musiałby pisać tekstu interwencyjnego. Idźmy dalej przez listę Przemysława Guldy: jeden z dwóch istniejących spektakli debiutantki Klaudii Hartung-Wójciak, Szukając Romea, był w sierpniu na Festiwalu Szekspirowskim, więc chyba nie ma sensu sprowadzać go na Wybrzeże, ani tym bardziej kolejnego z TR-u. A Wiera Gran Piaskowskiego to propozycja o wiele bardziej mętna i niszowa niż imponujący Puppenhaus, który podbił jury R@Portu, nie zaryzykowałbym z przywożeniem go na Wybrzeże Sztuki. Tu już jesteśmy na terytorium kwestii gustu – nie wiem, czy będąc organizatorem gdańskiego festiwalu, wymieniłbym Jandę, Kempę i Kleczewską na którykolwiek ze spektakli Borczucha, Tomaszewskiego i Karasińskiej. Nie tylko dlatego, że uważam je za ważniejsze i mądrzejsze, bardziej odpowiadające na tak zwane wyzwanie epoki i społeczną atmosferę, kalkulowałbym też, że będę miał na nich większą i bardziej zadowoloną widownię, bo to jednak absolutne hity minionego sezonu.

Trudno też zarzucić selekcjonerom Wybrzeża Sztuki przypadkowy układ programu festiwalu: Zapiski z Wygnania, Murzyni we Florencji, Pod presją, Trojanki, Bella Figura, Biała pończocha tworzą przecież spójną opowieść o kobietach poddanych Historii i codzienności, osądom i przymusom, szukających ratunku w sztuce, śmierci, szaleństwie. Aż dziw, że krytyka przed festiwalem tego nie widzi. 

Pewnie w jakimś idealnym świecie polskiego teatru, w którym wszyscy mają te same gusta i priorytety, wolny czas i pieniądze, dałoby się z listy Przemysława Guldy zrobić niegłupi festiwal, sęk jednak w tym, że organizatorzy tej edycji Wybrzeża Sztuki korzystali z innej, własnej listy i wiedzieli o wielu spektaklach i ich dostępności to, czego najwyraźniej trójmiejski dziennikarz nie wiedział.

Nie atakujmy festiwali za to, czym nie są, i za to, na co nie mają wpływu. Powtarzam: zrobiłem parę festiwali i muszę wyznać, że nigdy nie miałem takiego budżetu, jaki by mnie zadowolił. Nigdy nie udało się zaprosić wszystkich przedstawień, które zaplanowałem, i stało się to także z tak zwanych przyczyn obiektywnych. A jeśli już udało się, powiedzmy, zdobyć połowę drużyny marzeń, to zaprezentowanie spektakli w takiej kolejności, w jakiej powinny zostać pokazane, żeby w czytelny sposób rozmawiały ze sobą, okazywało się zawsze niemożliwością. Stawały na przeszkodzie terminy aktorów, warunki techniczne sal, rozsądne godziny prezentacji, a nawet fizyczna wytrzymałość widza.  

W przypadku Wybrzeża Sztuki nawet krytykowany przez Guldę obyczaj bardzo późnego informowania o szczegółach repertuarowych festiwalu świadczyć może niekoniecznie o upadku, tylko o... sukcesie. Może ogłasza się program późno, bo ma się bardzo wierną publiczność, która ufa marce festiwalu i jego repertuarowi? Bo jest widz, który chodzi na cały festiwal, a nie na wybrane spektakle, bilety schodzą na pniu, gdańska publiczność bierze wszystko w ciemno. Owszem, znam festiwale, które kilka miesięcy wcześniej mają gotowy program ogłoszony w Internecie, ale są i takie, które wywieszają afisz na mniej niż miesiąc przed rozpoczęciem imprezy. Dwutygodniowy czas na zdobycie biletu może być także pomysłem marketingowym na rozbudzenie ciekawości stałych odbiorców, podgrzanie atmosfery do ostatniej chwili. Póki nie ma na festiwalowych prezentacjach pustych sal, niech to będzie zapisane w rubryce „wkalkulowane ryzyko organizatorów” lub „lokalne realia”. Na alarm i bicie w dzwony, że festiwal – ten lub inny – upada, że widzowie się obrazili, zawsze będzie jeszcze czas.

19-09-2018

Komentarze w tym artykule są wyłączone