AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/317: Dopiski po Dziadach

fot. Bartek Barczyk  

Skoro krakowskie Dziady przeszły już do historii polskiego teatru, nie tylko z kronikarskiego obowiązku warto przyjrzeć się kilku zdarzeniom, które zabrały się tam wraz z nimi. Czasem to, co otacza spektakl, co rodzi się w zaciszu gabinetu, jest świadomie lub nieświadomie artykułowane w mediach, może zostać wywnioskowane z gestów i zaniechań, także staje się częścią teatru.

W labiryncie cytatów
Idea, aby komunikacja rządu ze społeczeństwem odbywała się z pomocą cytatów z dzieł Adama Mickiewicza, nie jest aż tak głupia, jak się z początku wydaje. W pewien grudniowy poranek zapoczątkował ją Wicepremier i Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Gliński, odpowiadając na list posłanek Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej zaniepokojonych wycofaniem się resortu z obietnic i rozpoczętych już procedur o współprowadzenie przez ministerstwo krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego.

„(…) niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział / Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział” – napisał z erudycyjną brawurą Piotr Gliński. Jak tylko pozbieraliśmy szczęki z podłogi, zaczęło się roztrząsanie cytatu z Pana Tadeusza na wszystkie sposoby. Bo przecież romantyczna poezja to nie w kij dmuchał, pojawia się wyłącznie w chwilach wyjątkowych dla narodu, rezonuje z rzeczywistością, wzywa do czynu, przydaje mocy, nazywa nienazywalne. Kiedy władza zaczyna mówić poezją, kiedy wkoło słychać wierszowane frazy, to znak, że zaraz zacznie się jakaś wojna albo postanie, trwa stan wyjątkowy albo szykujemy się już na autorytaryzm bez stosownego kamuflażu. Dlatego wielce strwożeni pytaliśmy, dlaczego minister pominął przymiotnik, który Mickiewicz przypisał do nieostrożnego niedźwiedzia opuszczającego bezpieczne granice matecznika? „Głupi niedźwiedziu!” – stoi jak byk w oryginale. Czy Gliński wymazał go z cytatu, żeby nie obrażać posłanek, bo jest jednak dżentelmenem, czy wymazał go właśnie dlatego, żeby było ów przymiotnik lepiej widać, w końcu zawsze jakoś tak bardziej zwracamy uwagę na to, co władza nam zabrała, niż łaskawie pozostawiła?

Zastanawialiśmy się, do kogo tak naprawdę był skierowany ten Mickiewiczowski apel – do dwóch posłanek, które upomniały się o sekowany przez prawicę teatr, ośmielający się wystawić Dziady polityczne, antykościelne i krytykujące bierność polskiego społeczeństwa, a może do zupełnie innych osób i instytucji, niewymienionych wprost w liście, ale łatwych do identyfikacji? To w końcu dość stary chwyt epistolograficzny i retoryczny – oczywisty adresat jest tylko zasłoną dymną, przekaz ma dotrzeć przez niego do właściwego odbiorcy, którego z różnych powodów nadawca komunikatu nie chce wymienić z imienia i nazwiska. Sens cytatu z Mickiewicza jest przecież taki: nie leź tam, gdzie niebezpiecznie, nie wychylaj się, siedź cicho, to ocalejesz. Czy Gliński pogroził tym samym palcem Mai Kleczewskiej z intencją: wiemy już, kim pani jest, co pani o nas myśli i policzymy się z panią przy pierwszej sposobności! Trzeba było zostać przy walce z patriarchatem, narodowej klasyki, krakowskiej kurii i rządu nie tykać, nie tykać! Równie prawdopodobne jest, że passus z księgi Dyplomatyka i łowy posłużył ministrowi do pochylenia się nad naiwnością dyrekcji Teatru Słowackiego, która nie zastosowała autocenzury i do premiery takich Dziadów dopuściła tuż przed podpisaniem dokumentów o przyznaniu jej statusu sceny narodowej? Gdyby Krzysztof Głuchowski się nie wychylał, nie miał w repertuarze tak zaangażowanego przedstawienia, teatr nie zostałby ukarany, nie przerwano by negocjacji, nie zostawiono na lodzie bez pieniędzy na remont i nowe spektakle. Niedźwiedź z placu św. Ducha siedziałby sobie w zabytkowej gawrze, lizał łapę i palił cygara, nikomu by się krzywda nie stała. A może trzeba te wersy z Mickiewicza rozumieć jeszcze szerzej, jako ostatnie ostrzeżenie dla środowiska teatralnego? Gliński upomniał je, żeby nie brykało i nie realizowało seryjnie antyrządowych spektakli, bo minister zawsze może, tak jak w przypadku Teatru Słowackiego, „odstrzelić niedźwiedzia”, czyli zakręcić kurek z pieniędzmi.

Niby cytat z Mickiewicza krótki, a ile w nim ukrytej treści! Erudycyjny wyskok pana ministra jest ze wszech miar godzien naśladowania. Zawsze to lepiej, gdy społeczeństwo otrzymuje komunikat w formie literackiej niż w zwięzłej, suchej, urzędniczej. Poezję łyka się jakoś tak bardziej gładko, z podziwem dla oczytania i pamięci ministra cytującego wieszcza. Poezję zapamiętuje się na dłużej. Błyskotliwe zestawienie cytatu i kontekstu, w którym padł, wzbudza szacunek do władzy, kieruje komentarze opinii publicznej w pożądaną stronę. Jakie byłyby nasze reakcje, gdyby minister Kamiński, zapytany przez dziennikarzy o używanie systemu Pegasus wobec polityków opozycji, niewygodnych adwokatów i dociekliwych prokuratorów, wypalił ni z tego ni z owego: „Polak nawet po zgonie konspiruje jeszcze co najmniej w przeciągu dwudziestu czterech godzin” (Adam Mickiewicz, Konfederaci barscy, scena III, akt I). Boże, zna Konfederatów barskich! Czytał! Filolodzy polscy słabo znają, reżyserzy teatralni nie mają pojęcia o istnieniu tego szkicu dramatycznego, a Mariusz Kamiński cytuje z pamięci. Czy ktoś jeszcze pytałby o Brejzę i Giertycha? Nikt. No, może zacząłby się lekki popłoch w prosektoriach i salkach pogrzebowych, ale to detal.

Weźmy inną sytuację. Oto, minister Błaszczak, komentując sytuację na granicy polsko-białoruskiej, mógłby wypowiedzieć te zagadkowe słowa z Reduty Ordona: „Nam strzelać nie kazano / wstąpiłem na działo / i spojrzałem na pole…”. Czemu minister urwał cytat tak wcześnie? Nie pamięta więcej ze szkoły? Czy po stronie białoruskiej jest już dwieście rosyjskich dział? Naprawdę nie strzelamy?

No i na koniec wraca minister Rau z Niemiec i mówi jeszcze na lotnisku fragment z Pana Barona: „Gdzie dobrze, tam ojczyzna”. Prawicowe media donoszą, że minister słowami Adama Mickiewicza cieszy się z powrotu do kraju i chwali panujący w nim dobrobyt, stabilizację ekonomiczną i spokój społeczny. Opozycja zastanawia się, czy to aby nie oznacza zmiany polskiego stanowiska wobec kryzysu imigracyjnego w Europie, czy jest to zapowiedź polityki otwartych drzwi, a może wprost przeciwnie sygnał dla milionów Polaków zrażonych do pisowskiego państwa: możecie wyjechać, nie potrzebujemy was?

Przykrywanie rzeczywistości Mickiewiczem ma przed sobą wielką przyszłość.

Ludzie władzy jako ludzie protestu
Poezją nie walczy się z dwiema posłankami, poezją walczy się z całym społeczeństwem. Wszyscy mamy siedzieć cicho, nie jątrzyć, nie drwić, nie interesować się za bardzo. Klasykę czytać, ale bez fanaberii. Najlepiej zastosować strategię wyrażoną w felietonie profesora Andrzeja Nowaka, który owszem w Teatrze Słowackiego był, ale nie na Dziadach, tylko na recytacji poezji Norwida w wykonaniu Haliny Łabonarskiej. Profesor Norwida wysłuchał i potem opisał, jak przemykał się z tego nieomal konspiracyjnego, zakazanego, podziemnego wieczoru przez kulisy zastawione dekoracjami do spektaklu Kleczewskiej i bał się, że się o nie otrze, że czymś zarazi, że i jego profesorskie ciało zostanie skalane. Dużo pisał o niegodnym wypaczaniu klasyki, o zdradzie Mickiewicza przez teatr, bo przecież wieszcz wymierzył swój arcydramat przeciwko carowi, a nie przeciwko PiS-owi. Nigdzie w profesorskim felietonie nie znalazłem deklaracji, że jednak te antypolskie Dziady zobaczy, że ciekawi go, czy to prawda, że chciałby jako badacz, naukowiec, historyk jednak zmierzyć się ze źródłem, a nie zapośredniczoną relacją na jego temat.

Oglądania Dziadów odmówili tak samo kurator Barbara Nowak i minister Gliński. Dziwne, co za brak odwagi i odpowiedzialności obywatelskiej! Przecież gdyby przyszli, mogliby zaprotestować w trakcie przedstawienia, zerwać widowisko, obronić gwałconą przez purpurata Ewę, przywalić w gębę aktorowi Marcinowi Kaliszowi, że haniebnie wypacza obraz Kościoła w Polsce. Mogliby wyrecytować pominięte w adaptacji fragmenty, przedstawić ad hoc słuszną interpretację dzieła. Teatr krakowski nie takie akcje już widział. Pamiętacie bojówkę Stanisława Markowskiego protestującą na Do Damaszku Jana Klaty? Obywatele pokrzyczeli sobie, pogwizdali i poszli. Czy coś strasznego się stało? Spektakl przerwano na chwilę, do prawicowych aktywistów wyszedł dyrektor. Chciał rozmawiać, odpierać zarzuty, protestujący nie chcieli. Widzę oczyma duszy mojej, jak kurator Nowak rzuca krzesłem w uwięzione w kanale orkiestrowym kobiety ze sceny więziennej, jak minister krzyczy w scenie z Senatorem: „PO była gorsza!”.

Kto kogo boli
Najtęższe umysły w Krakowie zastanawiają się, co dokładnie w Dziadach Mai Kleczewskiej wywołało aż taką reakcję ministerstwa i lokalnych prawicowych polityków. Jedna z hipotez mówi, że najbardziej zabolała aluzja do arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Że aktor, który gra przemocowego księdza Piotra, narodowca, pedofila i gwałciciela, jest chudy i wysoki, występuje ponadto na tle ołtarza Wita Stwosza, coś za bardzo kojarzy się z walczącym, niezłomnym hierarchą z Krakowa. Dla mnie, na przykład, było to oczywiste skojarzenie, bo Marek Jędraszewski ma niejako monopol na pojawianie się na polskich scenach. W Hamlecie Bartosza Szydłowskiego Poloniusz Tomasza Międzika nosił kostium arcybiskupa i wypowiadał bardzo serio i przekonująco fragment kazania Jędraszewskiego. Jeśli raz arcybiskup wszedł do teatru, to nieprędko z niego wyjdzie. Jędraszewski został także niedawno zacytowany w Arianach z Narodowego Starego Teatru, etiudę z fragmentem dźwiękowym jego kazania wykonuje również Oksana Czerkaszyna w Diabłach z warszawskiego Teatru Powszechnego. Wychodzi na to, że polski teatr, jeśli już zajmuje się członkami Episkopatu, to wybiera na jego przedstawiciela Marka Jędraszewskiego. Wujka Samo Zło z krakowskiej kurii. Skoro zawsze na polskich scenach pojawia się Jędraszewski, polski teatr za cel wybrał sobie tylko Jędraszewskiego, to czemu akurat w Dziadach, krakowskich Dziadach, w scenie granej na tle ołtarza z kościoła Mariackiego, miałby pojawiać się inny dostojnik? Umysł widza łączy podobne z podobnym, przyzwyczaja się do pewnych rozwiązań. Kojarzy postać walczącego duchownego z najodważniejszym werbalnie reprezentantem polskiego Kościoła. Oczywiście Krzysztof Głuchowski zastrzegał w wywiadach (w rozmowie z Natalią Grygny na portalu LoveKrakow), że to nie jest sztuka o Jędraszewskim: „Niestety, niektórzy przedstawiciele władzy nadmiernie widzą we wszystkim samych siebie. Cały czas uważają, że jesteśmy lustrem odbijającym konkretnie ich. A to nie jest prawdą. To jest zwyczajna pycha i arogancja”. Pomagał mu w tym Michał Olszewski z „Wyborczej”, tłumacząc jakby w celu uspokojenia nastrojów, że Dziady nie są atakiem na Jędraszewskiego i nie tylko na tym polega ich antykościelna krytyka. Można się było tego uczepić, bo w spektaklu Kleczewskiej Marcin Kalisz nie nosi stroju arcybiskupiego, tylko kardynalski, to jednak Dominika Bednarczyk powtarzała w wywiadach, że „z Mają Kleczewską uznałyśmy, że trzeba powiedzieć: „Dlaczego papież tobie tak nie sprzyja?”. Papież zamiast przeora. A komu nie sprzyja w Krakowie papież Franciszek, kto nie dał Jędraszewskiemu kardynalskiej pelerynki? Macharski był kardynałem, Dziwisz był, a Jędraszewski – czeka.

A więc o to poszło? Prawicę bardziej zabolała zniewaga jednego hierarchy niż obraz biernych elit i eksplodującego nienawiścią polskiego społeczeństwa w spektaklu Kleczewskiej? Uwiera domniemany Jędraszewski zagrany przez Marcina Kalisza, a nie uwiera Senator bardzo bliski portretowi mentalnemu Jarosława Kaczyńskiego w interpretacji Jana Peszka?

Ciąg technologiczny
Widz X, krakowski wyborca PiS, konserwatysta, idiota lub patriota, pojedynczo lub w grupie ogląda premierowe Dziady. Jest zbulwersowany, chwyta za telefon, wysyła SMS albo po prostu dzwoni do Barbary Nowak. Jest piątek chwilę przed północą. Małopolska kurator oświaty poznaje szczegóły widowiska i w oficjalnym piśmie już w poniedziałek odradza szkołom i nauczycielom wysyłanie klas na spektakl w Teatrze Słowackiego. Po zapoznaniu się ze stanowiskiem pani kurator minister Czarnek mówi dziennikarzom o spektaklu Kleczewskiej, że to nie Dziady, a „dziadostwo”. Pojawiają się kolejne recenzje: prasa liberalna jest zachwycona widowiskiem o wyraźnie politycznej wymowie, media prawicowe brzydzą się i narzekają. Środowiska lewicowych krytyków dystansują się od problemu i całego zamieszania: ani to dobry spektakl, ani to potrzebna awantura, słyszymy. Wszyscy zamierają w oczekiwaniu: co to będzie, co to będzie? Jak zareaguje Gliński? Czy tak jak pisowski urząd marszałkowski, który nie podgrzewa atmosfery, nie komentuje, zachowuje się lojalnie wobec teatru, czy instytucja zostanie ukarana? No i jest decyzja. W grudniu MKiDN odmawia Teatrowi wpisania go na listę instytucji współprowadzonych. Pojawia się oficjalne pismo. I argumenty, że, owszem, zastanawiano się nad tym, ale teatr nie spełnił warunków, lista jest już zamknięta. Na tę wieść teatr żali się w mediach, że go oszukano, z dnia na dzień ktoś zrywa trwające miesiącami rozmowy. Instytucja zostaje z dziurą w budżecie, bo licząc na ekstra pieniądze z ministerstwa, nie starała się o inne granty. Będzie w nowym roku mniej premier, pensje aktorów zostają obcięte. Gildia Reżyserek i Reżyserów Polskich reaguje i w specjalnym apelu przestrzega przed cenzurą ekonomiczną. Dyrektor Głuchowski już wie, że ma najgorętszy teatr w Polsce i zastanawia się, co z tym teraz zrobić. Wojna? Krok w tył? Aktorzy żartują, że niczego się nie spodziewając, obudzili się nagle jako najbardziej opozycyjny zespół w Polsce. Pojawiają się głosy wsparcia dla Słowackiego i pomysły na społeczną zbiórkę brakujących środków. Jest szansa na interwencję finansową Prezydenta Miasta Krakowa. Na Dziady Kleczewskiej nie można kupić biletów, teatr dokłada wciąż nowe spektakle do repertuaru. Młodzież wali drzwiami i oknami, ogląda w skupieniu, jest podminowana złością i buntem. Witold Mrozek pisze w „Gazecie Wyborczej”, żeby zamiast na Dziady chodzić na dwa malutkie spektakle z warszawskiego Powszechnego i krakowskiego Ludowego, bo jest w nich celniejsza krytyka polskiego uwikłania w katolicyzm, i żeby nie zawracać sobie głowy monumentalnymi inscenizacjami przebrzmiałej klasyki. Sylwia Krasnodębska z „Naszego Dziennika” dodaje, że Dziady są pełne antynarodowego plugastwa, ale rola Dominiki Bednarczyk – wybitna. I tak nie pierwszy raz lewica i prawica brzmią w teatralnej debacie nieco podobnie.

Złudne kalkulacje
A gdyby tak dyrektor Krzysztof Głuchowski nie spieszył się tak z premierą Dziadów Kleczewskiej na równą 120. rocznicę wystawienia adaptacji Wyspiańskiego w teatrze przy placu Św. Ducha, taktycznie przeczekał listopad, przeczekał grudzień, podpisał dokumenty od Glińskiego, dostał współprowadzenie od ministerstwa, dodał sobie przymiotnik „narodowy” do nazwy swojej instytucji i dopiero wtedy wypuścił wywrotowy spektakl – tak w styczniu, w lutym 2022? Gdyby dyrektor wiedział, jaką bombę wsadzi sobie w repertuar, gdyby umiał przewidywać reakcje polityków! Może wtedy teatr dostałby te dodatkowe 3 miliony, miał stabilizację finansową, może ministerstwu nie wypadałoby krzyczeć na dopiero co pozyskaną instytucję, zwalniać dyrektora, rozpętywać piekła w mediach? Ciekawe, czy w Teatrze Słowackiego wracają do ciągu zdarzeń sprzed listopadowej premiery? Myślą, czy dałoby się to inaczej rozegrać, czy nie potrzeba było jednak makiawelicznego sprytu, jeśli chciało się jednocześnie zrobić takie Dziady i nie zadrzeć z ministerstwem? Nie mam wątpliwości, że dyrektor z doświadczeniem prowadzenia teatru za PRL-u poszedłby na przeczekanie. Wysłałby kluczowego aktora na kwarantannę, opóźnił wykonanie dekoracji. Bezpieczeństwo ekonomiczne teatru i brak politycznych haków byłyby ważniejsze niż dotrzymanie rocznicowej symboliki premiery. Krzysztof Głuchowski tak nie postąpił.   

Czy to jest kwestia braku wyobraźni? Nieświadomości, w jakim systemie już żyjemy? Niechęci do autocenzury i rozmów wychowawczych z artystami typu: „Wiecie, to jest ważne i potrzebne, co robicie, ale jest taka sytuacja… Nie mogę, Chryste nie mogę, teatr nam zniszczą…”. Zastanawiam się nad kalkulacją Krzysztofa Głuchowskiego. Przecież nie mówił do siebie w zaciszu gabinetu: „Zapraszam Maję Kleczewską i wierzę, że zrobi grzeczne przedstawienie… Wstawiam na afisz Dziady i mam nadzieję, że nie będą o Polsce współczesnej…”. Raczej jego myślenie szło w innym kierunku: „Dobrze, zaatakujemy ze sceny Kościół plus PiS i nic się nie stanie, bo to przecież Dziady! Kto ruszy przeciwko Dziadom?! Kto stanie w jednym rzędzie z Gomułką i moczarowcami? Kto się ośmieli cenzurować narodowy arcydramat bez poczucia żenady, bez historycznych, kompromitujących analogii? Przecież to absurd, nic nam się nie stanie, robimy. Jesteśmy bezpieczni”.

Jeśli taka kalkulacja rzeczywiście się odbyła, nawet w listopadzie 2021 roku, trzeba byłoby jej przyklasnąć, trudno podważyć jej logikę.

A jednak życie ją podważyło.

19-01-2022

Komentarze w tym artykule są wyłączone