AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 49: Mali giganci

Koncert galowy Przeglądu Piosenki Aktorskiej
Proszę Państwa, będzie wojna!, reż. Monika Strzępka  

1.
Niedziela, koło północy. Notatka po obejrzeniu telewizyjnej retransmisji Koncertu Galowego Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu i pobieżnej analizie tekstów wykonanych utworów:
„Zdaniem Moniki Strzępki następna wojna będzie znowu z Niemcami”.

2.
W Broniewskim z Teatru Wybrzeże wielki pokrzywiony blaszany krzyż Virtuti Militari leży na podłodze, jego serce obraca się jak koło zamachowe, gdańscy aktorzy depczą go, biegają po nim. To pierwsze odznaczenie, jakie otrzymał żołnierz Legionów Władysław Broniewski na wojnie bolszewickiej. Jedyna zasłużona nagroda w jego życiu, a może symbol przekleństwa: dowód na to, jak o poetę upomina się Historia, jak go w sobie więzi, jak go mamle i wyżyma. Opustoszała scena zostaje zmieniona w halę fabryczną albo zakładową świetlicę, do której spędza się załogę na „spotkanie z ciekawym człowiekiem”. Przychodzi Broniewski, mówi okolicznościowy wiersz i staje na głowie. Patrzcie – nawet to potrafię. Wszystko potrafię. Zrobić i napisać.

W spektaklu Adama Orzechowskiego Broniewskich jest dwóch – młody Michała Jarosa i dojrzały Roberta Ninkiewicza. Pierwszy przypomina romantycznego Poetę i bohatera-buntownika. Do białej koszuli założył skórzane spodnie i wojskowe buty. Pije, kocha, recytuje wiersze. Komunizm, czyli ujmowanie się za tymi, którzy mają najgorzej, walka o naprawę świata to dla Broniewskiego w interpretacji Jarosa dalszy ciąg wojny: tylko że zamiast karabinu i tankietki ma wiersze. Dojrzały Broniewski Ninkiewicza jest łysy, opuchły i wypalony. Dręczy go pamięć o kompromisach, na jakie poszedł. Traci kontakt z rzeczywistością, jest łasy na pochwały, zdarzają mu się absurdalne gesty i chwile obywatelskiej odwagi. Ale przede wszystkim jest poetą alkoholikiem. Pije, bo pisze złe, propagandowe wiersze, i pisze genialnie tylko dlatego, że pije. Jakby ta wódka to była cała Polska i cała poezja. Nie przypadkiem w jednej z pierwszych scen matka, by zatrzymać go w domu, stawia na środku sceny, na blaszanym podeście z Virtuti Militari, butelkę Czystej Wyborowej. I Broniewski zostaje. Trudno znaleźć jakieś wspólne punkty między dwiema kreacjami gdańskich aktorów. Jest dwóch Broniewskich. Cały czas było. Który prawdziwy? Gigant, który upada, czy szmata, której zdarzyło się kilka chwil wielkości? Przemiana, zastąpienie jednego Broniewskiego drugim następuje w więzieniu na Łubiance. Orzechowski wykorzystuje znany z Dziadów schemat. Hic natus est Conradus. Broniewski otrzymuje ciało innego aktora, ale co się w nim zmienia? Polski poeta komunista, prześladowany przez sanację ekspiłsudczyk, autor entuzjastycznych reportaży z ZSRR i twórca poezji rewolucyjnej traci w więzieniu zęby i zdrowie, po wyjściu wstępuje do armii Andersa, pisze o Katyniu. A potem wraca do kraju, żeby ratować umierającą żonę, przyjmuje zlecenia na propagandowe wiersze. Dalej jest w nim siła, tylko on nie rozumie po co. Jest serce, nie ma myślenia. Broniewski ze sztuki Radka Paczochy przypomina jakiegoś Kmicica poezji. „Nigdy nie będę tym, kim chcę być” – wykrzykuje młody poeta Jarosa. „Co ja mam o tym wszystkim myśleć?” – zastanawia się stary Ninkiewicza. To nie jest tak, że Paczocha i Orzechowski rozszyfrowują w swoim spektaklu tajemnicę Broniewskiego. Owszem, to mógł być człowiek wahadło, odważny konformista, który potrafił obiecać wszystko swoim kobietom, że je zawsze będzie kochał, że je obroni, i nie dotrzymał żadnej z tych obietnic. Dla twórców gdańskiego spektaklu ważne jest także pokazanie poety na tle jego generacji. Na scenę wchodzą Stern, Wat, Stande, Wandurski, Jasieński, Daszewski, Nowakowski, Tuwim, Słonimski. Mówi się o Uniłowskim, Borejszy, Putramencie. Niby ci wszyscy poeci wyłaniają się z chóru (grupa aktorska jest cały czas na scenie, działa jak jeden organizm, odgrywa i ilustruje wypadki z życia Broniewskiego) tylko po to, by uzupełnić jakiś brakujący fragment biografii tytułowego bohatera, opowiedzieć anegdotę, zaświadczyć o prawdzie. Ale ich losy i wybory też są istotne. Pokolenie ukąszone przez ideologię, wierzące, że tylko komunista może być uczciwy, tylko komunista ma odpowiedź na zło i niesprawiedliwość. Paczocha i Orzechowski doprowadzają ich sceniczne istnienie prawie od razu do finału: słyszymy raz po raz trzask drzwi w więziennej celi albo odgłos wystrzału. Giną po kolei w stalinowskiej Rosji, zostają kolaborantami, wyrzekają się ideałów, tracą złudzenia. Orzechowski obsadził samych młodych aktorów, czterdziestokilkuletni Ninkiewicz jest tu najstarszy. Dzięki temu zabiegowi rewolucja, wojna i poezja stają się w spektaklu domeną młodości, akcja zyskuje werwę, nie dziwią polityczne wolty, szybkie zakochania, galop życia na scenie. Broniewski pisał jeszcze szybciej niż żył. Konwencja przedstawienia przywołuje skojarzenia ze wszystkimi odmianami teatru politycznego: jest drwina z akademii i Meyerholda, parę scen mogłoby się z powodzeniem znaleźć w legendarnym Oskarżonym Czerwcu’56 Izabelli Cywińskiej. Bo Orzechowski testuje nie tylko ideologię bohatera, testuje także teatr, który o ideologii chce opowiadać. Dziwne, dyrektor gdańskiej sceny nie robił dotąd takich przedstawień, szedł raczej w nurcie obyczajowym, psychologicznym, robił tak zwane spektakle aktorskie. W Broniewskim sięga po inny teatr i nagle odkrywa, jak dobrze się w nim czuje. To trochę tak jak z tym żartem o Tuwimie i Broniewskim. Wszyscy myślą, że Do prostego człowieka, wiersz wściekły, żarliwy, rewolucyjny, wygrażający pięścią, to dzieło komunisty Broniewskiego. A tymczasem stworzył go jego bezideowy kolega. Chichot poezji: najlepszy wiersz Broniewskiego napisał Tuwim. I analogicznie: Adam Orzechowski wchodzi swoim spektaklem na terytorium teatru politycznego i zabiera głos w dyskusji zainicjowanej w Bitwie Warszawskiej 1920 przez Strzępkę i Demirskiego. Co się stało z polskim socjalizmem? Co z dawnych rewolucyjnych, krwawo wywalczonych zdobyczy socjalnych jeszcze ocalało i czemu się z tego wycofujemy? U Demirskiego najważniejszych było trzech lewicowców Piłsudski, który „wysiadł z tramwaju socjalizm na przystanku Niepodległość”, Dzierżyński, który wybrał drogę terroru i zmienił się w „krwawego Feliksa”, i wreszcie Broniewski, który zdradził rewolucję dla poezji. W gdańskim przedstawieniu Paczocha i Orzechowski bardzo mocno pytają, po co wraca dziś Broniewski jako postać, bohater zbiorowej wyobraźni? Za czym gardłuje? Co dziś z nim zrobić, jak go rozumieć? Jego i jego pokolenie. Ten spektakl wieńczy proces przywracania poety w naszej świadomości. Najpierw była płyta galerii Raster z wierszami Broniewskiego zaśpiewanymi choćby przez Muńka i Grabaża, Pustki i Siostry Wrońskie. Potem książka Mariusza Urbanka. A teraz ta zdumiewająco czysta, szczera i ważna wypowiedź Paczochy i Orzechowskiego. W finale rozgrywa się coś w rodzaju sądu nad pijanym poetą: Broniewski – nasza duma czy wstyd. A może i duma, i wstyd równocześnie? Szalenie podoba mi się ten gdański spektakl. Bo jest w nim złość na poetów, że przegrali z Historią.

Zasłyszane: podczas pokazu Broniewskiego w Łodzi na festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych była standing ovation. Wcześniej ludzie nie wstali nawet na Lupie.


3.
Wtorek wieczorem. O koncercie Proszę Państwa, będzie wojna! zdążyli już napisać Mirek Kocur, Joanna Szczepkowska i rzecznik prasowy Moniki Strzępki, nieoceniona Magda Piekarska. Przeczytałem ich teksty z dużą radością, choć jak na moje wyczucie aspekt komiczny wydarzenia nie został w nich należycie wykorzystany.

Konferansjerkę wieczoru uprawiał krytyk Maciej Nowak z pomocą przedszkolaka Jeremiego Strzępki-Demirskiego. Nowak tłumaczył, o czym jest każda piosenka, przypominał, kto ją napisał i w którym roku, a następnie chwalił tego, co ją za chwilę zaśpiewa. Składał usta do samych przymiotników: magnetyzujący, znakomity, legendarny, nieprawdopodobny, olśniewający… Pod scenariuszem widowiska podpisani byli Strzępka, Demirski i Nowak. Zastanawiam się, kto napisał Nowakowi to słowo wstępne i wiążące. Sądząc po stylu – chyba jednak nie Demirski. Żal straconej szansy, bo gdyby Demirski, wykorzystując naturalną charyzmę i vis comica Nowaka, pomyślał o nim jako o postaci ze swoich dramatów, wielkim jak góra, mądrym i melancholijnym klownie-smakoszu, dał mu niekończące się monologi-słowotoki bez dużych liter i znaków przestankowych, mielibyśmy do czynienia z przełomem w sztuce konferansjerki. Szłoby to pewnie jakoś tak:

NOWAK
te piosenki o wojnie co to się jej bać boimy
takie słabe w chuj piosenki
nie zostaną tu zaśpiewane
bo kurwa nie
bo tak
słuchajcie wy tępe dzidy
wisi wojna nad nami
a kiedy spadnie
wyparują banki
kurwa naprawdę naprawdę naprawdę
zostanie wam w palcach tylko plastik neoliberalny
i złoto w piwnicy
i weki od mamy
na wojnie
potrzeba nam dobrych piosenek
najlepsze są te po rosyjsku
jak je śpiewa ałła albo bułat
no ale bułat już nie żyje
zostały po nim piosenki w słoikach
zanim zejdziemy po nie do piwnicy
nacieszcie się tymi fotelami w teatrze
zanim spłoną
i tylko braw mi tu nie bić
bijcie się z myślami
najlepiej w domu
wy tępe dzidy

Właśnie tak z grubsza by to szło, no ale nie poszło. A i tak Nowak koncert zagadał, parę jego zapowiedzi było dłuższych niż same piosenki. Choć próbował być sympatyczny, śmieszny, refleksyjny, straszył wrocławian i napominał, to i tak przykrył go mały Jeremi. Mamy tu do czynienia z narodzinami gwiazdy. Jeremi zapytany znienacka przez Nowaka wiedział, kim był Bułat Okudżawa. Wendzikowska by nie wiedziała. Poproszony o recytację, powiedział dość drastyczną zwrotkę piosenki Siekiery Idzie wojna!. Właził do automobilu, bawił się żołnierzykami pod samochodem, wchodził w interakcje z zaprzyjaźnionymi aktorami. Kamera go polubiła, widzowie też, bo w przeciwieństwie do Nowaka nikt do Jeremiego nie ma o nic pretensji. Był naturalny, robił na scenie chyba to, co zwykle robi, kiedy rodzice kończą spektakl, a on jest przypadkiem w teatrze.

Przez chwilę pomyślałem, że występ Strzępki-Demirskiego juniora mógłby być zalążkiem przyszłego talent show dla dzieci ze środowiska teatralnego. Poziom zapowiada się bardzo wysoki. Michał Zadara chwalił się w jednym z wywiadów, że czytają sobie i recytują z kilkuletnim synem hermetyczny poemat Słowackiego Król-Duch. Maja Kleczewska opowiadała, że jej chłopcy, którym kiedyś pokazała fragmenty swoich spektakli, genialnie strawestowali Szekspira: „Mamo, być albo nie być – reszta jest milczeniem”. Cóż, boję się tylko, że przy takiej konkurencji Weronika Drewniak, choć zna na pamięć całą Pchłę Szachrajkę i śpiewa piosenki Bromby („Kiedy z czegoś coś wynika/ Nazywamy to Logika”) doszłaby tylko do ćwierćfinału. Więc odwołujemy talent show.

4.
Niedziela, wczesne popołudnie. Notatka po obejrzanej mimochodem w hotelowym pokoju powtórki odcinka Małych gigantów.

Cóż to za obrzydliwe słowo: talent show! Dzieci w wieku od pięciu do chyba dwunastu lat zostały podzielone na kilka zespołów i oddane pod opiekę celebrytom. Śpiewają, tańczą, recytują. Występy ocenia jury: Chylińska, Bujakiewicz, Wojewódzki. Trwa polowanie na absurdalne riposty i łobuzowatą naturalność. Oceny w dziesięciopunktowej skali nie schodzą poniżej ośmiu punktów, średnia punktów sumuje się na koncie drużyny. W każdym odcinku odpada jedna z ekip. Nie chcielibyście widzieć, jak płaczą i tulą się wtedy do swoich celebryckich opiekunów dzieci z wyeliminowanego zespołu. Jaka to rozpacz i nieszczęście. Gdy to zobaczyłem, mało mnie szlag nie trafił. Czy naprawdę nie dochodzi w tym programie do emocjonalnych przekroczeń? Na pewno psychologowie mają to pod kontrolą? Maluchy pragną samych dziesiątek, bo ósemka jest jak szkolna trójka. Nie rozumieją, czemu zaśpiewały gorzej od rówieśnika. Przy wyświetlaniu ocen jurorów uśmiechy im rzedną: jak to, przecież dopiero co panie i pan z jury tak ich chwalili, mówili, że są wspaniałe, utalentowane, wyjątkowe, żeby nagrali płyty, występowali na scenie i w filmie, a teraz dają ósemkę. To komplementy były fałszywe? Muszę mieć dziesiątkę, bez tego mój zespół odpadnie! W Małych gigantach jest jeszcze quiz wiedzowy dla najmłodszych uczestników. Dzieci tłumaczą znaczenie trudnych wyrazów. Oczywiście im absurdalniejsze są to definicje, tym radość widzów i realizatorów większa. Ewidentnie promuje się sympatycznych, aczkolwiek głupiutkich cwaniaczków. Przeżyłem absolutny kryzys emocjonalny, kiedy odpadła pięcioletnia Sara. Zaśpiewała Let it go z Krainy lodu, bo co miała zaśpiewać? Celine Dion czy Janis Joplin? Śpiewała tak jak śpiewają niewytresowane wokalnie pięcioletnie dziewczynki, uroczo i prawdziwie. Za mało na dziesiątkę. W finałowej zgaduj-zgaduli dostała hasło „portal” i brawurowo je zdefiniowała: „To jest takie coś ze stronami, co jest, jak się jest podłączonym do Internetu. I jak się kliknie, to wyskakują takie okienka.” Nie umiałbym lepiej. A jednak jurorzy przyznali punkt decydujący o być albo nie być w programie parze tulących się do siebie i mizdrzących do kamery bobasków. Sara się nie mizdrzyła. Myślała, że tu ocenia się jej myślenie. Dostała nauczkę. Następnym razem będzie tylko słodka.

Fuck! Nienawidzę tego programu.

5.
Niedziela wieczorem. Dalej oglądam Galę Finałową PPA. I jakoś tak zwracam uwagę na to, jakimi żołnierzykami bawi się mały Jeremi pod ustawionym na scenie samochodem. Niestety, są to chińskie podróbki żołnierzyków brytyjskiej firmy Arifix, wykonane z najgorszego, toksycznego plastiku, przed którym ostrzegają wszystkie organizacje konsumenckie. Nie wiem, czy Jeremi przyniósł je z domu, czy jest to rekwizyt zakupiony przez scenografkę Justynę Łagowską. W każdym razie podwójny wstyd. Bo po pierwsze są niebezpieczne dla dzieci – nie przeszły testu bezołowiowego, spróbujcie je podgrzać nad świeczką – buchnie czarny, trujący dym. Tania, byle jaka produkcja, którą Chińczycy zalewają hurtownie Wschodniej Europy. Na Zachodzie żaden szanujący się sklep dla dzieci czegoś takiego nie prowadzi. I to wcale nie dlatego, że zabawka militarna, tylko że niebezpieczna. A po drugie – wystarczy jeden rzut oka, by zobaczyć, że zabawki użyte w przedstawieniu to wytwór plastikowego podziemia. 80% zabawek świata jest produkowanych w Chinach. Wszyscy doskonale wiemy, jak wygląda praca w chińskich fabrykach zabawek.

Namawiam Justynę Łagowską i rodziców Jeremiego do zwrócenia uwagi, czym bawi się dziecko w domu i na scenie. Jeśli już dziecięcy aktor musi się nimi bawić w teatrze, kupujcie mu na Allegro stare peerelowskie figurki z sygnaturą Spółdzielnia Pracy Twórczej Polskiego Związku Głuchych. Tam nie było pracy niewolniczej. Lewicowi twórcy powinni przestrzegać takich standardów. Skoro kiedyś kupowaliśmy rewolucyjną kawę od zapatystów, bojkotujmy bezprawne trujące zabawkowe podróbki z Chin.

6.
Nie jest tak, że w ogóle nie podobał mi się koncert w reżyserii Strzępki. Idea, żeby o wojnie śpiewały dzieci i młodzież, miała w sobie coś wzruszającego. Tak samo obroniłbym pomysł zebrania na scenie wykonawców od Sasa do lasa – od Gienka Loski po Mariusza Benoit. Rosjanka Alona Szostak śpiewała Ałłę Pugaczową po rosyjsku, a Katarzyna Figura szlagier Marleny Dietrich po niemiecku. Gołda Tencer przypominała wątki żydowskie, Michał Szpak miał prowokować – bo jakże to, genderowa ikona „tramwajem jedzie na wojnę” w piosence Lao Che o Powstaniu Warszawskim. Strzępka próbowała z tych różnych jakości i osobowości ulepić jakąś wspólnotę, choćby chwilową i tylko sceniczną. Pokazała kluczowych aktorów swojego teatru – Dorotę Pomykałę czy Marcina Czarnika. Umieściła na scenie swojego synka i Nowaka, przyjaciela rodziny. Celowo cofnęła czas do najbardziej siermiężnej, czarnej estetyki PPA. Czego szukała? Rudymentów? Wspólnej pamięci o innym powojennym lub „postanowojennym” strachu? Idea była słuszna, forma jej nie dźwignęła. Było nudno. Podobno temperaturą widowiska gala przypominała najbardziej spektakl-klapę: chorzowskie dzieło Strzępki Bierzcie i jedzcie.

7.
Niech mi nikt nie mówi, że nie warto dokumentować własnych snów. Przedstawiam oto Państwu sen z 2013 roku, opisany w felietonie w czasopiśmie „Bluszcz”. Był częścią większej całości zatytułowanej Projekt krytyki onirycznej. Można znaleźć w archiwum, gdyby ktoś mi nie wierzył. Jakbyście pomyśleli, że zmyślam. Bo ja tę galę Strzępki wyśniłem. A raczej jej podskórną zasadę. Uwaga, cytuję!

„Śni mi się, że jadę na ich premierę do Jasła na Podkarpaciu, biorę mamę, bo to jej okolice. Nie mamy samochodu, idziemy po torach kolejowych od przedmieść do centrum. Pytamy się po drodze, czy daleko jeszcze a wszyscy wiedzą, gdzie grają spektakl, wskazują drogę. Scena malutka, gdzieś na strychu domu kultury. Tuż przed pokazem Strzępka zaprasza na papierosa i mówi, że to będzie spektakl o faszyzmie, zainspirowała ich historia awantury o wycinkę drzewa sprzed urzędu miasta, posadzonego ponoć przez okupantów z okazji urodzin Adolfa Hitlera. Zamiast faszystów na scenę wchodzą popularni aktorzy z seriali i Michał Szpak. Strzępka ogląda ze mną całe przedstawienie i komentuje, że to zajebiste, że dowalili pani burmistrz, że miasto spłonie. Potem po celebrytach na scenie przejeżdża prawdziwy pociąg. »Wow!« – krzyczę razem z widownią. Nie wiem dlaczego, ale wtedy pani reżyser kasuje mi bilet. Cały czas osobiście puszcza muzykę ze starego grundiga – rozpoznaję Nirvanę i Marlenę Dietrich”.

Tak, proszę Państwa, ja tę Strzępkową Galę PPA naprawdę wyśniłem.

1-04-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (9)
  • Użytkownik niezalogowany JK
    JK 2015-04-07   18:13:59
    Cytuj

    oj napisał(a):

    Pisać recenzje na podstawie telewizyjnej retransmisji części koncertu to duży WSTYD dla poważnego krytyka.
    Nie widzę przeciwwskazań. Poza tym kołonotatnik nie jest recenzją. Warto by raczej spytać gdzie są rzetelne recenzje nowych spektakli w ramach Teatr Telewizji?

  • Użytkownik niezalogowany Pilne!
    Pilne! 2015-04-04   14:29:02
    Cytuj

    Panie Łukaszu, a my jakoś tak pana teksty lubimy, cenimy i na nie czekamy. Zawsze lekkie, krytyczne, z jajem (tak na czasie). Piszemy tak od siebie, bo tu jakaś fala krytyki się odbywa. A jak się film recenzuje, to można go obejrzeć w telewizji, czy trzeba być na planie, chcielibyśmy spytać? I niczego tak nie lubimy, jak czytać, że ktoś się wypalił. Rozumiemy, że osoby to piszące są zawsze w apogeum płonięcia.

  • Użytkownik niezalogowany basia
    basia 2015-04-03   14:49:16
    Cytuj

    oj napisał(a):

    Pisać recenzje na podstawie telewizyjnej retransmisji części koncertu to duży WSTYD dla poważnego krytyka.
    to już nie można recenzować tego, co telewizja pokazuje? aż dziw bierze, ze się pani Strzępka nie zaparła jak Rajtan i nie rzuciła paroma ku..ami, by nie pozwolić na telewizyjną transmisję, która jej dzieło tak wypaczyła.

  • Użytkownik niezalogowany basia
    basia 2015-04-03   14:32:43
    Cytuj

    co do Strzępkowej Gali PPA, to mnie interesuje ile ta gala kosztowała i jak rozkładały się koszty. bo odnoszę wrażenie, że reżyserka i scenarzysta chałturę odwalili. poszczególne wykonania, np. Szostak i Czarnik, były na poziomie i trzeba je docenić. ale to za mało. aktorzy się pruli, całość się sypała.

  • Użytkownik niezalogowany Karwiński
    Karwiński 2015-04-03   13:06:13
    Cytuj

    Rzecznik prasowy MoNIki Srzępki - Magda Piekarska. kapitalne. Można się nawet pokusić o ranking niejawnych rzeczników!

  • Użytkownik niezalogowany
    2015-04-02   21:41:15
    Cytuj

  • Użytkownik niezalogowany fak
    fak 2015-04-02   10:03:12
    Cytuj

    Zgadzam się z przedmówcą - felietonista w fazie zejściowej.

  • Użytkownik niezalogowany oj
    oj 2015-04-01   22:00:21
    Cytuj

    Pisać recenzje na podstawie telewizyjnej retransmisji części koncertu to duży WSTYD dla poważnego krytyka. Ale Drewniak już nam się wypalił. Stare podejście, gierki personalne. Nie stać cię facet na wiele już. Ale spokojnie, do teatralnego.pl i Didaskaliów możesz sobie wciąż popisać. Nieźle płacą, ale ranga marginalna.

  • Użytkownik niezalogowany komentatro
    komentatro 2015-04-01   19:49:12
    Cytuj

    Nowak Maciej urasta do doktora Doolitle polskiego teatru.. a mozę do profesora Filutka? Szkda tylko,że zamiast laski albo psa jamnika wziłaa sobie bogu ducha winne dziecko do popdierania swojej słabość...