Transfer, czyli skąd się biorą dyrektorzy teatrów?
Niesmaczna groteska konkursowa w trzech przydługich aktach okraszona przyśpiewką ministerialną
Prolog: Teatr osierocony
10 stycznia 2013 roku zmarł nagle Maciej Korwin, który prowadził Teatr Muzyczny w Gdyni od 1995 roku. Właśnie zaczynał swój kolejny, obliczony na cztery lata kontrakt dyrektorski. Ostatnie dwa sezony były dla niego i gdyńskiego zespołu wyjątkowo trudne – od 2010 roku prowadzono skomplikowaną inwestycję, której celem była rozbudowa i modernizacja dotychczasowego gmachu przy Placu Grunwaldzkim. Od czerwca 2012 roku z użytku wyłączona została Duża Scena, którą miała zastąpić tymczasowa konstrukcja namiotowa (tak zwana Scena Obok). Niestety, wskutek błędnego wyliczenia kosztów jej zainstalowania i użytkowania (sięgających gigantycznej kwoty 3,5 mln zł) trzeba było zrezygnować z planów umożliwiających w miarę normalną działalność teatru w czasie kapitalnego remontu. Widzowie mogli oglądać jedynie mniejsze spektakle prezentowane na Nowej Scenie, której budowa była pierwszym etapem inwestycji. Konsekwencją było odwołanie zapowiedzianej premiery The Rocky Horror Show i zwolnienie ponad trzydziestu pracowników, głównie z obsługi sceny, dla których przy tak drastycznym ograniczeniu oferty repertuarowej nie było po prostu pracy. Wydarzenia te rzuciły cień na dyrekcję Korwina, który uchodził dotąd za wytrawnego, a przede wszystkim doświadczonego menedżera.
Po śmierci dyrektora Korwina szybko jednak zapomniano o tym drobnym (?) niepowodzeniu, mitologizując jego zasługi dla pomorskiej kultury. Nie chcę w tym miejscu polemizować z wysoką oceną jego dorobku, choć dziwiło mnie wyrażane w pośmiertnych wspomnieniach przekonanie, że nie ma dla jego koncepcji programowej żadnej alternatywy. Przypomnę jedynie, że Maciej Korwin prowadził teatr stricte komercyjny, który eufemistycznie nazywał „teatrem pełnej sali”. Owszem, za jego kadencji pojawiły się na afiszu światowe tytuły musicalowe, jak Evita, Scrooge, Chicago, Dracula, Piękna i Bestia, Spamalot czy Shrek, które wszak – jako kompletny produkt inscenizacyjny – rzadko dawały okazję do stworzenia nowej jakości artystycznej. Paradoksalnie najciekawszym projektem reżyserskim samego Korwina wydaje mi się plenerowa wersja słynnej rock-opery Andrew Lloyd Webbera Jesus Christ Superstar przełamująca kanoniczną interpretację Jerzego Gruzy (wzorowaną z kolei na filmie Normana Jewisona). Jednak artystyczne sukcesy zapewniał gdyńskiemu teatrowi przede wszystkim Wojciech Kościelniak, który zrealizował tu kilka swoich wybitnych spektakli, jak Hair MacDermota, Sen nocy letniej według Szekspira z muzyką Leszka Możdżera czy Lalka według Prusa z muzyką Piotra Dziubka. Niekwestionowaną zasługą Korwina było to, że umiał odkryć i docenić talent Kościelniaka, któremu jeszcze w 1998 roku, na początku jego drogi reżyserskiej, proponował objęcie stanowiska dyrektora artystycznego (ta oferta została jednak odrzucona).
Niekwestionowaną zasługą Korwina było to, że umiał odkryć i docenić talent Kościelniaka.Korwin pozostawił swojemu zespołowi plany repertuarowe na najbliższe półtora roku (ujęte w ramy „sezonu polskiego”) i silną motywację, by nie zniweczyć wspólnego dorobku. Władze województwa pomorskiego powierzyły obowiązki dyrektora naczelnego dotychczasowemu zastępcy, Wojciechowi Dmochowskiemu, którego wspierać miał Bogdan Gasik (muzyk i działacz związkowy). Zespół szybko wyłonił swojego lidera, aktora Bernarda Szyca (prywatnie przyjaciela i bliskiego współpracownika Korwina), któremu powierzono kwestie artystyczne. Cała trójka miała zakończyć swoją misję w grudniu (początkowo podpisano z nimi umowy tylko do kwietnia, licząc widocznie na szybsze wyłonienie następcy Korwina, ale ostatecznie przedłużono je do końca roku). Wedle deklaracji samorządowców, najpóźniej 1 stycznia 2014 roku pracę miał rozpocząć nowy dyrektor naczelny.
Akt I: Niezobowiązujący konkurs, w którym słabi kandydaci nie przekonali komisji
Przypomnijmy, że od 1 stycznia 2012 roku obowiązują nowe, bardziej precyzyjne przepisy dotyczące wyłaniania kandydata na stanowisko dyrektora instytucji kultury. Główną ideą znowelizowanej ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej jest powoływanie dyrektorów na czas określony (od trzech do pięciu lat), zasadniczo w drodze konkursu, który powinien odbyć się obligatoryjnie w samorządowych instytucjach kultury wymienionych w rozporządzeniu ministra z 26 lipca 2012 roku (Dz.U. 2012 nr 0, poz.889). Choć Teatr Muzyczny w Gdyni (jak wszystkie inne teatry samorządowe o charakterze ponadlokalnym ) znajduje się na tej liście, władze województwa pomorskiego – w porozumieniu z Prezydentem Gdyni jako współorganizatorem sceny – od początku szukały alternatywnego rozwiązania, optując za wyłonieniem kandydata na dyrektora w trybie pozakonkursowym, dopuszczonym przez ustawę w szczególnych przypadkach, ale – jak pokazuje praktyka ostatnich dwóch lat – nader chętnie wybieranym przez samorządowców.
Pierwszą osobą, do której zwrócono się z propozycją objęcia dyrekcji, był właśnie Wojciech Kościelniak – autor największych sukcesów artystycznych gdyńskiego zespołu, zarazem reżyser przygotowywanego na inaugurację zmodernizowanego gmachu musicalu Chłopi według powieści Reymonta. Ten jednak po krótkim namyśle odmówił, mając chyba w pamięci swoją, nie do końca udaną, przymiarkę do dyrektorowania w Teatrze Muzycznym Capitol (która zaowocowała wszak zasadniczą przemianą formuły wrocławskiej sceny, z operetkowej na musicalową, uwidocznioną w powrocie do historycznej nazwy). Nazwisk pozostałych osób, z którymi prowadzono rozmowy na ten temat, oficjalnie nie ujawniono.
Ostatecznie jednak, wobec braku silnego kandydata, którego można by przeforsować bez konkursu, zdecydowano się na jego przeprowadzenie (choć – wedle kontrowersyjnego oświadczenia dyrektora Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego, Władysława Zawistowskiego – „niezależnie od konkursu” nadal szukano „odpowiedniego kandydata”, co pokazuje nastawienie władz do trybu działania nakazanego przez ustawę).
18 września 2013 roku ukazało się ogłoszenie, precyzujące wymogi stawiane kandydatom na stanowisku dyrektora naczelnego (którzy mieli zadeklarować, czy zechcą dzielić się władzą ze wskazanym przez siebie dyrektorem artystycznym). Ofertę adresowano do osób z wyższym wykształceniem i co najmniej trzyletnim doświadczeniem zawodowym na stanowiskach kierowniczych (z preferencją dla instytucji artystycznych i instytucji kultury), którzy nadto powinni wykazać się znajomością problematyki życia teatralnego i muzycznego, wiedzą z zakresu zarządzania finansami publicznymi oraz pozyskiwania i wydatkowania funduszy pozabudżetowych i środków unijnych, umiejętnością zarządzania zasobami ludzkimi, znajomością języka obcego. W odpowiedzi na tę ofertę wpłynęło dziewiętnaście zgłoszeń.
Kiedy ujawniono nazwiska czternastu kandydatów, którzy spełnili wymogi formalne i zostali zaproszeni do drugiego etapu konkursu, stało się jasne, że nie ma w tym gronie zdecydowanego lidera. Oprócz kandydatur nieco egzotycznych, jak dyrektor banku czy „śpiewaczka spektakli operowych i musicalowych”, zgłosiło się jednak kilka osób z niekwestionowanym dorobkiem menedżerskim i orientacją w życiu teatralno-muzycznym; choćby Anna Wołek, była dyrektor Centrum Sztuki IMPART we Wrocławiu, z wykształceniem zarówno filologiczno-teatrologicznym, jak i ekonomicznym (studiowała stosunki międzynarodowe, ekonomię i PR na Westminster University i University of London, była dziennikarką pisma „The Economist” i Radia Wolna Europa), której kompetencje doceniły niedawno władze sąsiedniego województwa, mianując ją dyrektorem Kujawsko-Pomorskiego Impresaryjnego Teatru Muzycznego w Toruniu. Ta kandydatura z pewnością zasługiwała na poważne potraktowanie, zwłaszcza że partnerem do spraw artystycznych zgłoszonym przez kandydatkę miał być znany kompozytor i reżyser teatralno-estradowy Roman Kołakowski, wieloletni dyrektor Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Kandydatem typowanym przez lokalną „Gazetę Świętojańską” był Waldemar Zawodziński, reżyser, scenograf i dyrektor artystyczny dwóch łódzkich teatrów, Teatru im. Stefana Jaracza i (jeszcze wówczas) Teatru Wielkiego. Problem jednak tkwił w tym, że o stanowisko dyrektora naczelnego formalnie ubiegał się łódzki dziennikarz i były kierownik literacki Teatru Wielkiego, Michał Lenarciński, a sam Zawodziński w kuriozalnym oświadczeniu odciął się od udziału w procedurach konkursowych (wyjaśniając, że każdy może użyć jego nazwiska jako potencjalnego współpracownika).
Zespół Teatru Muzycznego w Gdyni, po zapoznaniu się z ofertami kandydatów, wskazał nazwiska dwóch reżyserów: Jarosława Kiliana (byłego dyrektora artystycznego Teatru Polskiego w Warszawie, prodziekana Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej, eksperta Europejskiej Komisji Kultury w Brukseli) oraz Jarosława Ostaszkiewicza (który ostatnio zajmował się głównie produkcją i reżyserią telewizyjną). Tę listę kandydatów, których doświadczenie zawodowe z pewnością zasługiwało na uwagę komisji, można by jeszcze wydłużyć np. o nazwisko Bogdana Bernaczyka-Słońskiego, byłego dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza (który startował w duecie z uznanym reżyserem i choreografem widowisk muzycznych, Janem Szurmiejem) czy Macieja Pawłowskiego, kompozytora, dyrygenta i kierownika muzycznego Teatru Roma w Warszawie. Dziewięcioosobowa komisja konkursowa po przesłuchaniu uczestników uznała jednak jednomyślnie, że żaden z nich nie spełnia jej oczekiwań. Oczekiwano zaś – wedle słów dyrektora Zawistowskiego – kandydata „na miarę teatru, który jest jedyny w swoim rodzaju”.
Akt II: Transfer roku, czyli kandydat „na miarę” wyjątkowego teatru
Wkrótce po tym rozstrzygnięciu przesądzono o rezygnacji z dalszej procedury konkursowej. Dokładnie miesiąc później ujawniono nazwisko idealnego kandydata na stanowisko dyrektora naczelnego – pochodzącego z Gdańska aktora Igora Michalskiego, który przez ćwierć wieku związany był z Teatrem Wybrzeże, a od 2007 roku kieruje Teatrem im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu.
Skąd się pojawiła ta zaskakująca kandydatura, nikt racjonalnie wyjaśnić nie umie lub nie chce. Z pewnością nie była to inicjatywa zespołu Teatru Muzycznego, bo do tej pory Michalski się z nim nie spotkał (choć powinien to być jeden z pierwszych kroków kandydata). Wiadomo jednak, że chciał wrócić do rodzinnego Trójmiasta, oczywiście w roli dyrektora. Celem wydawał się jednak Teatr Wybrzeże prowadzony niegdyś przez jego ojca, także aktora, Stanisława Michalskiego (w latach 1982-1993). W lokalnym środowisku teatralnym, głównie aktorskim, powracała falami plotka, że Michalski próbuje zastąpić Adama Orzechowskiego (ostatni raz słyszałam ją w 2011 roku, kiedy rozstrzygano kwestię przedłużenia Orzechowskiemu kontraktu dyrektorskiego na kolejną kadencję). Zaznaczam, że to plotka, bo trudno spodziewać się, by architekci życia teatralnego na Pomorzu przyznali się do prowadzenia negocjacji w tej sprawie.
Informacje o przymiarce Michalskiego do stanowiska dyrektora naczelnego Teatru Muzycznego pojawiły się na trójmiejskich portalach internetowych 21 listopada (tego dnia, jak wyraził się dyrektor Zawistowski, rozpoczęto „procedurę umocowania” tej kandydatury). Co ciekawe, mimo że do sfinalizowania tej procedury potrzebne były opinie związków zawodowych i stowarzyszeń twórczych, a następnie zgoda ministra kultury i dziedzictwa narodowego, uznano jego nominację za przesądzoną. Do tego stopnia, że już następnego dnia w internetowej bazie filmu polskiego w biogramie Michalskiego pojawiła się informacja: „od 2014 roku dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni”…
Skąd się pojawiła ta zaskakująca kandydatura, nikt racjonalnie wyjaśnić nie umie lub nie chce. Ten „brak zdziwienia” lokalnych mediów budził moje niepomierne zdziwienie – czyżby to Igor Michalski miał być właśnie tym poszukiwanym od dziesięciu miesięcy kandydatem „na miarę teatru, który jest jedyny w swoim rodzaju”? Jeśli miarą tego teatru jest jego musicalowy format, podniesiony do rangi sztuki wysokiej przez wybitne inscenizacje Wojciecha Kościelniaka, to czemu przymierza się do niego osobę z wykształceniem jedynie aktorskim, ze skromnym doświadczeniem w zarządzaniu dużo mniejszym teatrem dramatycznym, niezwiązaną na dodatek do tej pory ze środowiskiem muzycznym? Chyba że za związek taki uznamy występy Michalskiego w roli Narratora w oratoriach Piotra Rubika Tu es Petrus i Psałterz wrześniowy; albo reżyserię – jedną z dwóch, jakich podjął się w swojej karierze zawodowej – spektaklu Sceny miłosne dla dorosłych Zbigniewa Książka wystawionego na Scenie Kameralnej Teatru Muzycznego w Gdyni w 2003 roku. Czy to jednak dorobek wystarczający, by pominąć procedurę konkursową i postawić go w pozycji uprzywilejowanej wobec czternastu kandydatów, którzy przystąpili do rywalizacji o posadę dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni, składając swoje koncepcje programowe? Pytania te zadawałam sobie ze świadomością, że ustawa nakłada na organizatora instytucji wnoszącego o zgodę ministra na powołanie dyrektora bez konkursu obowiązek merytorycznego uzasadnienia takiego wniosku, ze szczególnym uwzględnieniem przyczyn zastosowania trybu wyjątkowego oraz podania informacji na temat wykształcenia, kompetencji i doświadczenia zawodowego kandydata na to stanowisko (odsyłam do artykułu Zenona Butkiewicza W poszukiwaniu okrągłego koła, „Dialog”, 2013, nr 11).
W odpowiedzi na moje pytanie o argumenty, które przemówiły za powierzeniem Michalskiemu sterów największego teatru w regionie w trybie pozakonkursowym, dyrektor Zawistowski napisał: „Igor Michalski ma w naszym odczuciu duży potencjał energii, doświadczenia, kontaktów zawodowych i talentów menedżerskich. W pewnym sensie powtarza drogę Macieja Korwina, który też przyszedł z Kalisza. Różnica jest taka, że Michalski nie reżyseruje. Ale to nie musi być wadą. Ważne są także jego związki z Trójmiastem. Wśród kandydatów konkursowych i pozakonkursowych byli i tacy, którzy z góry zastrzegali, że nie mogą się przeprowadzić do Gdyni ani zrezygnować z innych etatowych zatrudnień (w skrajnym przypadku Teatr Muzyczny byłby trzecim w puli jednego reżysera; zapewne trzeciorzędnym)”. Pomijając fałszujący obraz skrót myślowy dyrektora Zawistowskiego, który zawiera sugestię, jakoby Korwin objął gdyński teatr po dyrekcji w Kaliszu (w rzeczywistości szefował jeszcze po swoim kaliskim debiucie teatrom w Opolu i Łodzi), w tej argumentacji decydujące znaczenie wydaje się mieć deklaracja kandydata, że… przeprowadzi się do Gdyni. Nie będzie to zresztą heroiczny wysiłek z jego strony, bo wedle kaliszan Michalski nigdy Trójmiasta na dobre nie opuścił (ale o tym za chwilę). W podobnym tonie piszą trójmiejskie media, podkreślając jego rodzinne związki z Wybrzeżem, które są najbardziej oczywistym, rzec by można: naturalnym, wyjaśnieniem decyzji marszałka województwa pomorskiego, Mieczysława Struka. W istocie związki te są niebywale silne: żona Dorota Kolak i córka Katarzyna Z. Michalska są aktorkami Teatru Wybrzeże, zaś przyrodni brat Jerzy Michalski jest solistą Teatru Muzycznego (a przez swoją matkę także wnukiem samej patronki, Danuty Baduszkowej).
Kluczowe pytanie, co dało merytoryczną przewagę Michalskiemu nad pozostałymi czternastoma kandydatami, którzy zgłosili się do konkursu (i tymi niewiadomymi, z którymi rozmawiano „niezależnie od konkursu”), pozostaje zatem otwarte. Naiwność kazała mi wierzyć, że przesądził o tym złożony przez niego rewelacyjny program. Korespondencja e-mailowa z dyrektorem Zawistowskim nie umocniła mnie jednak w tej wierze. Mimo iż trzykrotnie ponawiałam pytanie o koncepcję programową kandydata, otrzymałam jedynie zapewnienie, że ją złożył jako załącznik do dokumentacji przesłanej ministrowi. Widocznie szczegóły tej koncepcji to tajemnica urzędowa, do której dostępu mieć nie mogę. Co ciekawe, dyrektor Zawistowski użył przy tej okazji sformułowania „program artystyczny”, mimo że dokumentacja dotyczyła nominacji na dyrektora naczelnego.
Nie pozostało mi nic innego, jak wyłuskać tę koncepcję programową z nielicznych dotąd wystąpień medialnych nominata. Nie dało się ukryć, że pomysły na prowadzenie największego teatru na Pomorzu o tak wyraźnym sprofilowaniu artystycznym (wymagającym „znajomości problematyki życia muzycznego”, którą wpisano do wymogów konkursowych) dopiero gorączkowo powstają. Na początek Michalski – jeszcze jako kandydat – deklarował w mediach kontynuację linii repertuarowej poprzednika, przy okazji zapewniając zespół o utrzymaniu status quo. „Ten zespół bardzo dużo przeszedł, bardzo odpowiedzialnie się zachował. Teraz trzeba będzie delikatnie dodawać do tego, co zostało przez Maćka fantastycznie stworzone” – mówił na antenie Radia Gdańsk. Zapowiedział jeszcze więcej polskich produkcji i mini recitale na Scenie Kameralnej. Komplementując artystów Teatru Muzycznego, zaprosił ich do wspólnego zarządzania teatrem, bo „dyrektor nie może prowadzić go sam”. W szczególności zaproszenie to dotyczyć miało dotychczasowych zastępców dyrektora, Bernarda Szyca i Bogdana Gasika, którym zaproponował kontynuację pracy na dotychczasowych stanowiskach (potem delikatnie się z tego wycofywał). Już po nominacji w wywiadzie udzielonym Grażynie Antoniewicz (Sukces to sprawa pomysłu na teatr, wydanie internetowe „Dziennika Bałtyckiego”, 19.12.2013) ukonkretnił swoje plany, wskazując troje reżyserów, którzy zgodzili się firmować przedstawienia gdyńskiego teatru w kolejnym sezonie: stałego rezydenta gdyńskiego teatru – Wojciecha Kościelniaka, Mikołaja Grabowskiego (którego zaprosił do współpracy jeszcze poprzednik) i – jedyne nowe nazwisko – Agatę Dudę-Gracz (reżyserkę znakomitego spektaklu Ja, Piotr Rivière, skorom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów… we wrocławskim Teatrze Capitol). Zapowiedział, że chce kontynuować stworzony przez Korwina Festiwal Teatrów Muzycznych, tylko musi mu się „przyjrzeć od strony finansowej”. Obiecał też pokazać gdynianom kultowe (choć bardzo już stare) Metro Józefowicza i Stokłosy w oryginalnej inscenizacji Teatru Buffo. I korzystać z rodzimych twórców, kompozytorów i autorów tekstów. To wszystko, co na razie wiadomo o wizji Igora Michalskiego. Ciekawe, jakie były koncepcje programowe jego rywali, skoro ich wartość została zdyskredytowana przez komisję konkursową…
Akt III: Jak to było (i jest) w Kaliszu?
Przy okazji wywiadu udzielonego „Dziennikowi Bałtyckiemu” Michalski postanowił też „rozwiać wszelkie plotki”, jakoby myślał wcześniej o objęciu posady w Gdyni. Jestem w stanie uznać to wyznanie za prawdziwe, jeśli uzupełnić je o brakujący fragment zdania: w drodze konkursu. Bo nominat konkursów najwyraźniej nie uznaje, wybierając inną drogę awansu. Kaliską dyrekcję objął decyzją marszałka województwa wielkopolskiego, Marka Woźniaka. Co ciekawe, po nagłym odejściu w środku sezonu Roberta Czechowskiego, zniechęconego nasilającym się konfliktem z kaliskimi aktorami, władze Wielkopolski deklarowały wyłonienie nowego gospodarza Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w drodze konkursu, który miał zostać ogłoszony pod koniec lutego. Obowiązki dyrektora przejął tymczasowo zastępca ds. administracyjno-technicznych, Włodzimierz Mazurkiewicz, były wicestarosta kępiński (z ramienia Platformy Obywatelskiej), który został zatrudniony w teatrze niewiele wcześniej. Igor Michalski, związany ze sceną im. Bogusławskiego na początku lat 80., pojawił się w doniesieniach medialnych jako kandydat do awaryjnego poprowadzenia Kaliskich Spotkań Teatralnych – najstarszego festiwalu w Polsce dedykowanego sztuce aktorskiej. Nagle jednak, już na początku stycznia 2007 roku, ze strony Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego popłynął sygnał, że jest też idealnym kandydatem na dyrektora naczelnego i artystycznego. Mogło to budzić niejakie zdziwienie – w końcu nie miał żadnego doświadczenia w zarządzaniu instytucjami kultury ani nawet dorobku reżyserskiego. Już na starcie jego dyrekcji, który nastąpił formalnie 1 marca 2007 roku, marszałek Woźniak zademonstrował swoje poparcie dla następcy Czechowskiego, dokładając 500 tysięcy do kapitalnego remontu Sceny Kameralnej planowanego jeszcze przez poprzednią ekipę (pozyskano na ten cel dofinansowanie z Unii Europejskiej). W kolejnym roku budżetowym prawie o milion złotych zwiększyła się też dotacja na działalność bieżącą (dokładnie o 920 tys.). Wzorcowa współpraca dyrektora z samorządowcami z Platformy Obywatelskiej umożliwiła przeprowadzenie kosztownych inwestycji (obok postawionej niemal na nowo Sceny Kameralnej wraz z pomieszczeniami biurowymi zmodernizowano również zabytkową siedzibę, w której mieści się Duża Scena; łączny koszt prac wyniósł 9 mln zł, z tego 5 mln pochodziło z funduszy europejskich). Hojny okazał się również minister Bogdan Zdrojewski, który zagwarantował Kaliskim Spotkaniom Teatralnym wieloletnie wsparcie w łącznej kwocie 600 tys. wypłacone w trzech transzach (w 2010 roku na jubileuszową 50. edycję festiwalu przyznano nawet 300 tys. oraz dodatkową kwotę na produkcję spektaklu Ja, Hamlet wg Szekspira). Ot, takie bonusy dla popularnego aktora, „sprzyjającego” partii rządzącej, który w 2010 roku zadeklarował swoje poparcie dla Bronisława Komorowskiego, jako członek Komitetu Honorowego (o tym, że nominacja Michalskiego była z klucza partyjnego napisał w listopadowym numerze tygodnik „Życie Kalisza”).
Cała ta „groteska konkursowa” blednie w obliczu pytania, w jakim kierunku Teatr Muzyczny w Gdyni będzie zmierzać pod rządami nowego dyrektora. Ciągłość władzy w Wielkopolsce zapewniła Michalskiemu komfort pełnienia funkcji dyrektora przez siedem lat. Ominęły go szczęśliwie także konsekwencje nowelizacji ustawy o organizacji i prowadzeniu działalności kulturalnej, mimo że niektóre samorządy decydowały się na przeprowadzenie konkursów w podległych im placówkach na początku 2012 roku, mobilizując dotychczasowych dyrektorów do wysiłku stworzenia nowych koncepcji programowych. Dość wspomnieć, że Maciej Korwin na dziesięć miesięcy przed śmiercią musiał potwierdzić swoje kwalifikacje menedżersko-artystyczne przed komisją konkursową, która – działając w zbliżonym składzie, co w listopadzie bieżącego roku – nie miała wątpliwości, komu z dwóch kandydatów powierzyć ster Teatru Muzycznego (konkurentem Korwina był Waldemar Staszewski, dyrektor Opery Dolnośląskiej). Decyzja o ogłoszeniu konkursu była o tyle zaskakująca, że w Teatrze Muzycznym od dwóch lat prowadzono kapitalny remont. Wedle słów Zawistowskiego, pod kierunkiem którego pracowała komisja, poparcie dla Korwina było jednogłośne właśnie ze względu na wymóg „zachowania ciągłości” w momencie przełomowym. Można z tego wyprowadzić wniosek, że cała procedura konkursowa była pozorowana, bo przecież problemy związane z funkcjonowaniem teatru w sytuacji kryzysowej były powszechnie znane. Podobno za jej przeprowadzeniem optował – znany w Polsce z (wybiórczego) przestrzegania standardów demokracji – Prezydent Gdyni, Wojciech Szczurek, na którego wniosek Korwin stawał do konkursu także cztery lata wcześniej, pokonując wówczas Henryka Rozena (nie przeszkadzało to jednak temu samemu prezydentowi ledwie rok wcześniej nominować w trybie pozakonkursowym Krzysztofa Babickiego na dyrektora artystycznego Teatr Miejskiego im. Witolda Gombrowicza; tak samo jego poprzednika Ingmara Villqista).
Michalski jako pupil rządzącej partii (której matecznikiem jest, nie zapominajmy, Pomorze) wysilać się specjalnie nie musiał. Jeszcze przed wakacjami przedłużono mu kontrakt dyrektorski na kolejne cztery lata, do sierpnia 2017 roku, który teraz zostanie bezproblemowo rozwiązany za przyzwoleniem tego samego marszałka Woźniaka. Michalski uspokaja kaliszan, że zostawia teatr w znakomitej sytuacji finansowej i artystycznej, z planami repertuarowymi sięgającymi do początku 2015 roku. Budżet kaliskiego teatru przekraczający 7 mln zł (z czego dotacja samorządowa w 2013 roku wyniosła 5,4 mln zł) rzeczywiście może być przedmiotem zazdrości dyrektorów wielu instytucji kultury, nawet w bogatej Wielkopolsce (dla porównania teatr w Gnieźnie otrzymuje dotację rzędu 3,8 mln zł). W ostatnim okresie wykonano szereg kosztownych remontów, łącznie z budową parkingu w przylegającej do teatru części zabytkowego parku, na którą – jak donosiła kaliska prasa – wydano 400 tys. zł (pod pretekstem uruchomienia tam sceny letniej). Dyrektor Michalski nie żałował też pieniędzy na przygotowanie nowych spektakli – na sześć premier zaplanowanych w 2013 roku przeznaczono 1,83 mln zł, co daje średnio ok. 300 tys. zł na produkcję jednego tytułu. Zestawienie granych tytułów wypada typowo dla jedynego teatru działającego w średniej wielkości mieście – w ciągu tych siedmiu lat firmowanych przez Michalskiego jako dyrektora naczelnego i artystycznego na afisz trafiały farsy, komedie, bajki dla dzieci, spektakle muzyczne (dwa z nich przygotował Wojciech Kościelniak), ale i nie brakowało pozycji bardziej ambitnych, jak choćby sceniczna adaptacja scenariusza filmowego Larsa von Triera Przełamując fale, przygotowana przez Macieja Podstawnego czy autorski spektakl Pawła Passiniego Tragedie antyczne według Eurypidesa, wpisany w oryginalny projekt naukowo-artystyczny, którego celem była rekonstrukcja starożytnych technik aktorskiej metamorfozy (jak to z ambitnymi propozycjami bywa, spektakl szybko zakończył swój żywot); raczej niewiele było klasyki, zdecydowanie więcej współczesnej dramaturgii, tylko obcojęzycznej (bodajże ani razu nie pojawiła się w tym czasie na kaliskiej scenie polska sztuka współczesna, co akcentuję ze względu na deklaracje repertuarowe Michalskiego poczynione wobec Teatru Muzycznego w Gdyni). Monopol reżyserski sprawował niepodzielnie Rudolf Zioło, kilkakrotnie pracowali w Kaliszu Norbert Rakowski (rekomendowany ponoć przez Michalskiego na jego następcę), Marek Kalita i Grzegorz Chrapkiewicz, ale dyrektor zapraszał też do współpracy młodych artystów, jak Maciej Podstawny, Szymon Kaczmarek, Jacek Jabrzyk, Michał Derlatka, Michał Kotański czy Łukasz Zaleski. Spektakle te nie były jednak znane widzom spoza Kalisza, bo nie jeździły na festiwale i nie były komentowane przez ogólnopolskie media. Podobnie jak cała kaliska dyrektura Michalskiego. Co najwyżej raz do roku w okolicach maja docierały do nas informacje o protestach widzów wobec absurdalnie wysokich cen biletów na Kaliskie Spotkania Teatralne (koszt obejrzenia kompletu spektakli festiwalowych przekraczał 1 tys. zł). Młodym ludziom, których nie stać było na horrendalny wydatek, dyrektor radził, by odkładali na ten cel pieniądze przez cały rok, rezygnując na przykład z wyjazdu na narty w Alpy…
Tyle widać z daleka – sama do Teatru im. Bogusławskiego, w którym pracowałam kiedyś jako kierownik literacki, nie jeżdżę od dawna. Poprosiłam natomiast o ocenę siedmioletniej kadencji Michalskiego dziennikarzy kaliskich gazet, którzy jakoś nie byli skorzy do wystawienia mu laurki. Robert Kordes, dziennikarz „Życia Kalisza”, uznał politykę repertuarową dyrektora za wyważoną, ale nazbyt skromną i zachowawczą. W komentarzu dla portalu teatralny.pl napisał m.in.: „Wadą Michalskiego było to, że nie był gospodarzem – w moim tego słowa rozumieniu. Zdarzało się, że był nieobecny nawet na premierach. A jeśli nawet był, to tylko ciałem, nie duchem – i to się czuło. Moim zdaniem, pracował «z doskoku», gdy miał akurat wolną chwilę. Najwyraźniej Kalisz był dla niego tylko przystankiem. Jestem w stanie to zrozumieć, ale nie wiem, czy zrozumie to kaliska publiczność”. Jeszcze surowiej oceniła tę dyrekcję Bożena Szal-Truszkowska w artykule opublikowanym na łamach tygodnika „7 dni Kalisza” (2013, nr 48) pod wymownym tytułem Dyrektor Michalski odchodzi z Teatru Bogusławskiego. I nikt po nim płakać nie będzie, w którym potwierdziła, że gospodarz kaliskiego teatru bywał w nim rzadko, bo nie chciał zrezygnować z żadnej z lukratywnych chałtur; „(…) a kiedy już przyjeżdżał, to dbał raczej o interesy kolesiów spoza Kalisza, którym wypadało się zrewanżować za tamte fuchy. Dość szybko zaczął eliminować ze sceny kaliskich aktorów i zapraszać na gościnne występy «swoich». Potem posypały się zwolnienia. Regułą stało się aroganckie traktowanie tych, którzy ośmielili się mieć inne zdanie niż dyrekcja. Ale najczęściej nie było nawet okazji do dyskusji, bo pan dyrektor był nieuchwytny”. Szal-Truszkowska sugeruje, że odpowiedzialność za artystyczny kształt kaliskiego teatru Michalski przerzucił na dwoje swoich najbliższych współpracowników: kierownika literackiego – prof. Małgorzatę Leyko z Uniwersytetu Łódzkiego oraz etatowego reżysera – Rudolfa Zioło, dzięki którym oferta programowa tej sceny przynajmniej na początku rysowała się dość ciekawie. „Niestety, z upływem czasu coraz mniej było udanych premier, coraz więcej totalnych nieporozumień, jakby wyczerpały się pomysły lub ktoś inny pomału przejmował kierownictwo artystyczne”. Dedykuję te dziennikarskie komentarze prominentnym urzędnikom z Pomorza, którzy podjęli decyzję o powierzeniu Igorowi Michalskiemu nowego, znacznie trudniejszego wyzwania.
Losy porzuconego przez dyrektora Teatru im. Bogusławskiego są zresztą osobnym wątkiem. W styczniu Michalski będzie łączył (?) pracę dyrektora dwóch teatrów oddalonych od siebie o jakieś 360 km. Początkowo zgłaszał również gotowość powrotu nad Prosnę w maju, żeby poprowadzić jako gospodarz Kaliskie Spotkania Teatralne (co wiąże się z dodatkowym honorarium). Na szczęście, ktoś uświadomił mu, że to raczej niemożliwe, gdyż funkcję szefa festiwalu zgodnie ze statutem sprawuje dyrektor teatru. Niczego nietaktownego Michalski nie widzi również w podpisywaniu umów z realizatorami spektakli zaplanowanych do połowy przyszłego sezonu, interpretując swoje działanie wręcz jako wspaniałomyślny gest wobec następcy, który nie będzie musiał się już nadmiernie trudzić, przynajmniej przez jakiś czas. Chyba nie przyszło mu do głowy, że nowy dyrektor chciałby zapewne wziąć odpowiedzialność za własne (a nie Michalskiego) wybory artystyczne…
Przyśpiewka ministerialna:
16 grudnia piszę e-maila do Zenona Butkiewicza, dyrektora Departamentu Narodowych Instytucji Kultury, z pytaniem, czy została podjęta decyzja w sprawie nominacji Igora Michalskiego na dyrektora naczelnego Teatru Muzycznego w Gdyni. Następnego dnia „Dziennik Bałtycki” podaje nieoficjalną informację, że minister Zdrojewski zaakceptował jego kandydaturę. Zaniepokojona tymi doniesieniami ślę we wtorek kolejnego e-maila, tym razem do sekretariatu Departamentu. Po południu otrzymuję odpowiedź dyrektora Butkiewicza, że nic jeszcze nie wiadomo, ale jutro będzie mi mógł „coś odpowiedzialnie” odpisać. W środę wszystkie media trójmiejskie podały informację, że minister podpisał nominację Michalskiego… 16 grudnia.
Wyczekiwana odpowiedź z ministerstwa nadeszła w końcu w Wigilię (niczym „dobra nowina”). Dyrektor Butkiewicz poinformował, że wszystkie wymagane przez ustawę opinie były dla kandydata pozytywne. Prezes Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów, senator PO Barbara Borys-Damięcka, która niedawno w szeroko komentowanym liście otwartym do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz domagała się odebrania stanowiska powołanemu z naruszeniem procedur Tadeuszowi Słobodziankowi i rozpisania konkursu na dyrektora Teatru Dramatycznego, tym razem pogratulowała władzom samorządowym z Pomorza „przemyślanej decyzji” i życzyła Michalskiemu sukcesów. Najważniejsze jednak wydaje się wyjaśnienie kwestii obsady stanowiska zastępcy dyrektora do spraw artystycznych – w odpowiedzi na zapytanie ministerstwa kandydat Michalski poinformował, że do końca sezonu pozostanie ono nieobsadzone, zaś Bernard Szyc zostanie zastępcą do spraw organizacji pracy artystycznej (dawniej zadanie to wykonywał koordynator pracy artystycznej, ale widocznie chodzi o rozmnożenie stanowisk dyrektorskich). Docelowo dopuszcza natomiast trzy możliwości rozwiązania tej kwestii: powierzenie tego stanowiska Szycowi, zatrudnienie nowej osoby oraz „usankcjonowanie wyjściowego stanu rzeczy”, czyli – jak rozumiem – połączenie kompetencji dyrektora naczelnego i artystycznego w rękach Michalskiego. Nie chcę być złym prorokiem, ale jestem niemal przekonana, że zwycięży wariant ostatni.
Epilog: Najlepszy teatr muzyczny w Polsce?
Pozostaje pytanie: jaki obszar pozostawia sobie do bezpośredniego zarządzania dyrektor Michalski?Cała ta „groteska konkursowa” blednie w obliczu pytania, w jakim kierunku Teatr Muzyczny w Gdyni będzie zmierzać pod rządami nowego dyrektora. Ktoś może powiedzieć: skoro zespół pod wodzą wyłonionych ad hoc z własnego grona zastępców dawał sobie radę przez ostatni rok, teraz nie może być gorzej. Warto jednak zauważyć, że do tej pory realizowano plany artystyczne dyrektora Korwina, które obejmują cały sezon 2013/2014. Nie zawsze zresztą owocowały one dobrymi spektaklami – ewidentną pomyłką była na ten przykład ostatnia premiera Klubu kawalerów Bałuckiego w reżyserii Justyny Celedy (jako kwintesencja artystycznej szmirowatości i całkiem nie-boskiego idiotyzmu). Co będzie dalej? Ogólnikowe zapowiedzi kontynuacji dotychczasowej linii programowej, które płyną z ust jego następcy, nie ułatwiają odpowiedzi. Chciałoby się, żeby teatr, który dysponuje trzema salami o zróżnicowanym formacie widowni, zadbał o repertuarową „dywersyfikację”, znajdując miejsce na afiszu nie tylko dla pozycji stricte rozrywkowych. Może warto pomyśleć nawet o przekraczaniu granic teatru muzycznego przez dopuszczenie na mniejszych scenach (eksperymentalnie) także form dramatycznych? Dodatkowym argumentem na rzecz zróżnicowania oferty jest symbioza Teatru Muzycznego ze Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej, którego słuchacze powinni mieć szanse spróbowania sił w wielu gatunkach i konwencjach.
Przeszkodą w realizacji bardziej ambitnych planów jest jednak niska dotacja, która w 2013 roku wynosiła zaledwie 9,1 mln (7,1 mln z budżetu województwa i 2 mln z budżetu Gdyni), co w kategorii teatrów muzycznych jest kwotą zdecydowanie poniżej średniej. Dla porównania Marek Weiss, dyrektor sąsiedniej Opery Bałtyckiej, która otrzymała od samorządu wsparcie w wysokości 14,1 mln, twierdzi, że kwota dotacji (znacznie przecież wyższa) pozwala mu na granie co najwyżej ośmiu spektakli w miesiącu. Tymczasem Teatr Muzyczny gra regularnie po trzydzieści-czterdzieści przedstawień własnych, okraszając je na dokładkę kilkoma występami gościnnymi. I to bynajmniej nie z rozrzutności. Powód jest zgoła inny: konieczność zwiększenia budżetu przez zmaksymalizowanie dochodu własnego, przewidzianego na ten rok w wysokości… 7,5 mln. Łatwo obliczyć, że to ponad 80 procent dotacji! Aby wykonać ten plan, trzeba wypełnić widownię obliczoną w sumie na ponad 1500 miejsc (w trzech salach, z czego największa liczy 1070 foteli). Nie ułatwiają tego skalkulowane nieprzeciętnie wysoko ceny biletów (od 30 zł za bilet ulgowy do 100 zł za bilet normalny; na sylwestrowy koncert Rewia Polonia najdroższe bilety kosztują 220 zł!). W tej sytuacji raczej nie ma miejsca na pomyłki ani artystyczne eksperymenty. A jak wiadomo nie od dziś, teatr, który nie może sobie pozwolić na poszukiwania obarczone nieuchronnie ryzykiem, przestaje się rozwijać.
Dlatego nowy dyrektor powinien niewątpliwie zabiegać o zwiększenie budżetu. I to niekoniecznie licząc na (zmienną) życzliwość urzędników o tych samych upodobaniach politycznych, ale aplikując – wszędzie gdzie się da – o dodatkowe środki rozdzielane w systemie projektowo-grantowym. Czy jest do tego odpowiednio przygotowany? Czy posiada dobrą orientację w mnogości programów krajowych i europejskich? Może kluczem do sukcesu będzie – jak w Kaliszu – dobranie sobie odpowiednich zastępców, którzy wyręczą go w tych zadaniach? Michalski napomyka o powołaniu aż trzech zastępców: do spraw artystycznych, administracyjnych i ekonomicznych. Pensje czterech dyrektorów to niemałe obciążenie dla skromnego budżetu gdyńskiego teatru. Pozostaje pytanie: jaki obszar pozostawia sobie do bezpośredniego zarządzania dyrektor Michalski?
Może się kiedyś tego dowiemy…
I jeszcze komentarz odautorski:
Nie zajmuję się publicystyką kulturalną, w teatrze interesują mnie nade wszystko spektakle, które staram się opisywać, interpretować, oceniać. Nie mam też temperamentu felietonistki. Chyba że… poniesie mnie fala urzędniczej obłudy i buty. A i tak, pomimo emocji, zrezygnowałam z felietonowej brawury i dowcipu, decydując się na – z gruntu nudny – artykuł „śledczy”, żeby oddalić od siebie nadużywany w podobnych przypadkach zarzut dziennikarskiej nierzetelności.
Dodam jeszcze, że ten artykuł nie powstałby z pewnością, gdyby Igor Michalski przystąpił do konkursu i wygrał go w uczciwej rywalizacji, przedstawiając najlepszy program artystyczno-menedżerski i potwierdzając kompetencje wymagane przez organizatora od kandydatów na dyrektora naczelnego największego teatru na Pomorzu. Nie jestem wrogiem Igora Michalskiego, sprzeciwiam się jedynie mistyfikującym demokrację procedurom urzędniczym, z których czerpie on niezasłużone profity.
1-1-2014
Na pewno niepokoją założenia (jeżeli można w ogóle o nich mówić) programowe: zapowiedź "Metra" w Gdyni to jeden wielki żart - widzowie Trójmiasta mieli już nie raz okazję oglądać (zresztą niskich lotów) widowisko, to samo dotyczy operetki, o której pan Michalski wspominał w jednym z wywiadów. Inną sprawą, myślę że nawet ważniejszą, jest stan finansowy Teatru, w tym bardzo niskie zarobki jednego z najlepszych zespołów musicalowych w Polsce. Władze miasta nie kwapią się do rozmowy na ten temat, a pan Michalski, jak słyszymy i czytamy - z pomysłem żadnym do Gdyni nie przyjeżdża.
Teatr - jako instytucja kultury - jest dla widza. Kto i na jakich zasadach jest w nim zatrudniony zależy od polityki jego Dyrektora, który jest zatrudniony w tym przypadku przez Marszałka województwa pod patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dobrem najwyższym jest to, co teatr może zaoferować publiczności - tylko po to istnieje. Warszawskie Buffo jest teatrem prywatnym i działa na zupełnie innych zasadach (Józefowicz ma prawo w swoim teatrze robić to, co mu się podoba i myślę, że robi to dobrze), ale Roma jest teatrem państwowym - tylko opartym na zupełnie innym systemie funkcjonowania. Dzięki temu systemowi mogła osiągnąć tak wysoki poziom wykonawczy (dzięki zatrudnianiu najlepszych w/g realizatorów artystów do poszczególnych produkcji), ale wiązało się to z przeprowadzeniem gruntownej restrukturyzacji z teatru o stylistyce operetkowej do teatru typowo musicalowego. Złą stroną tego rozwiązania jest - pomimo wysokiej jakości poszczególnych produkcji - zagubienie misji teatru państwowego i bardzo uboga ilościowo oferta dla widza (praktycznie "duża" premiera co 2-3 lata). W Gdyni taka formuła teatru byłaby bardzo niekorzystna - i nie dlatego, że ktoś straciłby pracę (dobry artysta nie musi obawiać się o jej brak) ale dlatego, że Trójmiasto potrzebuje BOGATEJ oferty teatralnej. Teatr Muzyczny posiada znakomity zespół i potrzebuje jedynie fachowca, który dobrze go poprowadzi - fachowca znającego się na specyfice "teatru muzycznego" - podkreślam MUZYCZNEGO. Argumenty typu "Korwin też nie znał się na początku na musicalach" są po prostu śmieszne. Bardzo podoba mi się ten artykuł i myślę, że "biało na czarnym" pokazuje system myślenia o polskiej kulturze nią zarządzających. Co będzie dalej - zobaczymy, ale myślę, że nie będzie tak, jak wszyscy oczekiwaliśmy...
Witam, jesienią 2013 roku przeprowadziłam rozmowę z panem Jerzym Jeszke, w której poruszył on wiele interesujących kwestii dot. teatru, w tym także rozwoju Teatru Muzycznego w Gdyni. Niestety portal Teatralny.pl nie był zainteresowany publikacją. Wywiad można znaleźć w Internecie pt. "Jerzy Jeszke. Od śpiewogry do musicalu. Z Gdyni na Broadway."
sadzicie po opisie charakteru tego czlowieka nie dotrzyma slow danych zespolowi teatru? to juz nie raz czynil, czyli po jakim czasie bedzie zwalnial ludzi i stworzy teatr impresaryjny, tak jak w romie i w buffo, co juz ma planach, czyli sprowadzi metro do gdyni potem inne produkcje i ten biedny teatr bedzie portem tylko dla jego poplecznikow z parti jak i rodziny zespol bedzie cierpial a rozpadna sie rodziny i tak jak w wawie samobójstwa ludzie tyle razy byli oszukiwani oboietnicami jak w polityce
W odpowiedzi na ostatni głos (przepraszam - nie wiem, do kogo się zwracam, dlatego adresuję bezimiennie): Igor Michalski nie stawał przed żadną komisją, dlatego nie musiał przedstawiać programu. Wedle słów dyrektora Zawistowskiego, stworzył taki program jako wymagany załącznik do dokumentów przesłanych ministrowi, ale nie wiadomo, co się w nim znalazło, bo zlekceważono moje pytanie. Z tego, co nowy dyrektor przekazuje mediom, wyłania się bardzo mglista wizja. Wczoraj PAP zacytował jego najnowszą wypowiedź, w której mówi o konieczności zapoznania się - JUŻ PO NOMINACJI - z repertuarem i sytuacją finansową Teatru. Z tego wynika, że wcześniej nie zadał sobie nawet trudu, żeby przenalizować dokładnie jego profil artystyczny, poznać zespół (najlepiej na scenie), warunki finansowe, w których przyjdzie mu działać. Jak zatem mówić tu o jakimś programie? Oczywiście, zgadzam się, że Maciej Korwin też nie był wcześniej specjalistą od musicalu, choć reżyserował jeszcze przed Gdynią duże formy muzyczne, np. "Czarowdziejski flet" (dwukrotnie) czy "Karmaniolę" Moniuszki. Przede wszystkim jednak był reżyserem, czyli mógł sprawować opiekę artystyczną nad spektaklami, biorąc na siebie odpowiedzialność za ich poziom (nie tylko za własne przedstawienia). Michalski nie jest reżyserem (wyreżyserowanie dwóch "użytkowych" spektakli nie czyni go nim), stąd mój niepokój. Tym bardziej, że - na razie przynajmniej - rezygnuje ze wsparcia dyrektora artystycznego. Mleko się niestety rozlało - nominacja stala się faktem. Jedyne, co można teraz zrobić, to pomóc dyrektorowi Michalskiemu, patrząc uważnie i reagując na jego poczynania.Jeśli myślę o debacie, to nie po to, żeby dyskutować nad tym, co się stało (już na to za późno, niestety), tylko stworzyć "platformę pomysłów", jak zagospodarować największy teatr w regionie - nie tylko jego scenę (-y), ale nade wszystko przestrzeń foyer, która miała służyć wielu innym celom. Intencją pomysłodawcy rozbudowy TM, Macieja Korwina, było uczynienie z gdyńskiego teatru ważnego centrum kulturalno-twórczego. I to jest dopiero wyzwanie, zwłaszcza przy tak wątłym życiu artystycznym Gdyni i niskiej dotacji. Przy okazji chciałam podziękować za wszystkie Państwa głosy. Wiele się dowiedziałam. Jeden z niedoszłych kandydatów na dyrektora TM przesłał mi nawet swój świetny program - niestety, w ogóle nieoceniany, bo nie dopuszczono go do etapu przesłuchań ze względów formalnych (bez uzasadnienia). To jeszcze bardziej odsłoniło mi groteskowość tej farsy konkursowej. W tej konkretnej sprawie niewiele już można zrobić, ale może będzie to przestroga dla innych urzędników przesądzającyh o podobnych nominacjach. Naiwność? Starannie ją w sobie pielęgnuję - inaczej nie napisałabym tego tekstu.
Pani Joanno, bardzo dziękuję za ten artukuł- jest pięknie uporządkowany i zahacza o wiele potrzebnych wątków. Bardzo się cieszę, ze włożyła Pani w to tak wiele pracy, aby ten artykuł powstał. Nie jestem ani "za" ani "przeciw" P. Michalskiemu- chcę zobaczyć co się dalej wydarzy, ale prawda jest taka, że konkurs był śmieszny. Nie wiem jak można tak otwarcie mówić- co zresztą Pani sama zacytowała- o tym, że konkur skonkursem, a my szukamy po swojemu. Kandydat został wyłonionypoza konkursem- i było to z góry założone- to po co w ogóle bawić się w konkurs i angażować jury i marnować ich czas. Bardzo bym chciała, ażeby można było poznać plany p.Michalskiego, któe przedstawiał komisji. Jako wielki miłośnik tego teatru, bardzo zależy mi, żeby on trwał dalej. Nie zgodzę się tu z Pani zarzutem, ze teatr jest głównie rozrywkowy- może źle to odbieram, ale myślę, żewszyscy wiemy, że muzyczny tylko rozrywkowym teatrem nie jest. Chciałam jeszcze zauważyć- tak odnośnie "podobieństwa" drogi z Kalisza do Gdyni dyrektorów, że p. Maciej Korwin też na musicalach się nie znał. Nie mial pojęcia czym one są- tak jak p. Michalski, więc tym bym nie przesądzała sprawy na podstawie tych umiejętności. Oczywiście, nie będzie ich reżyserował(mam nadzieję) a jako dyrektor naczelny powinien stworzyć zespół pracowników którzy wspólnie będą działać na sukces. Niech się wyręczy innymi odnośnie pisania wniosków- nie oszukujmy się, tak w wielu miejscach jest- a znalezienie takich idealnych osób może tylko polepszyć teatralny statut. Nie zapominajmy, że teatry to też są instytucje komercyjne- pracują tam ludzie, i chodzi głównie o sprzedanie sztuki. Oczywiście jeśli idzie to w parze z dobrze skrojonymi przedstawieniami- jest idealnie. Tak więc chodzi o to, żeby idealnie zbilansować to tak, by obie strony (pracownicy i widzowie) byli zadowoleni. Bradzo słaby start ma nowy dyrektor. Bo próczopini "lubię", "nie lubię" problem konkursowy dość mocno przybrudził mu drogę do kariery. Życzę, zeby szybko się ona oczyściła, poprzez piękną pracę teatru, który odżyje na nowo. Gdyby do debaty doszło, chciałabym, żeby została udokumentowana i udostępniona publicznie. Podejrzewam,ze odbędzie się ona w gronie zamkniętym i nie będzie możliwości, zeby każdy wszedł. Ala mam nadzieję, ze uda się Wam do niej doprowadzić, bo... warto rozmawiać ;) Pozdrawiam serdecznie!
Tekst zasadniczo celny , potrzebny i świetny - tylko to porównanie budżetu Muzycznego i Opery w "kategorii teatrów muzycznych"...
"Niekwestionowaną zasługą Korwina było to, że umiał odkryć i docenić talent Kościelniaka, któremu jeszcze w 1998 roku, na początku jego drogi reżyserskiej, proponował objęcie stanowiska dyrektora artystycznego (ta oferta została jednak odrzucona)." Tajemnica Poliszynela jest, że Korwin szanował Jeszke i zaproponował mu w 1997 współpracę, ale została ona zablokowana. W rezultacie Jeszke grał dalej w produkcjach Mackintosha, wyjechał na Broadway, grał u Polańskiego, a teatr w Gdyni jaki był i jest, a przede wszystkim - kto w nim rządzi - każdy wie, kto w nim pracuje.
Wypowiadający się tutaj pan Piotr Wyszomirski, znany dziennikarz z Pomorza, przeprowadził wywiad z panem Jerzym Jeszke "Jerzy Jeszke - największy sukces polskiego musicalu. Autentyczny, bezprzymiotnikowy triumf polskiego aktora musicalowego." i dalej "Osiągnął pan bezprecedensowy sukces w dziejach polskiego teatru jako aktor musicalowy." Zgadzam sie z panem Wyszomirskim. Czy nie można było przeprowadzić otwartej debaty nad kształtem Teatru Muzycznego w Gdyni? Najpierw trzeba mieć pewną wizje a później rozdawać fotele. Ale widocznie lepiej jest odwrotnie.
Skoro rzeczony i osławiony konkurs nie skutkował zwycięzcą i podjęto negocjacje z w y b r a n y m - przez grono opiniujące kandydatem - to rodzi się pytanie: dlaczego nie negocjowano z J.Jeszke?
Właśnie takie podejście przez politycznych "zarządców-ignorantów" do podległych im placówek kulturalnych powoduje ich marginalizację i powolny upadek. Dobitnym tego przykładem jest Warszawska Opera Kameralna, dogorywająca dzięki marszałkowi i spółce. Cały dorobek i ciężka praca nad wykreowaniem profilu i marki teatru przez dyrektora Pana Sutkowskiego została obrócona w niwecz. Przykłady można by mnożyć. W niektórych miastach są tak wybitnymi fachowcami, że dostali we władanie nawet dwa teatry
Pan Michalski dla PAP "Muszę najpierw spotkać się i porozmawiać z zespołem teatru, poznać jego repertuar i stan finansów instytucji - wyjaśnił." Jak można powoływać na stanowisko dyrektora osobę, która nie zna repertuaru? Tu jasno widać, że pan Michalski fundamentalnie nie ma pojęcia o teatrze sensu stricte - muzycznym. Dalej PAP - Rozmowy przeprowadzono z 14 osobami, ale żadna z nich nie otrzymała rekomendacji na funkcję dyrektora teatru. W tej sytuacji komisja konkursowa zdecydowała się na wybór szefa gdyńskiej sceny w formie negocjacji z wybranym przez siebie kandydatem. To w końcu z kim rozmawiano a z kim nie rozmawiano? Z kim negocjowano a kogo wykolegowano? Wszystko jasne - Michalski jest także aktywny w życiu środowiska teatralnego: przez trzy kadencje (1996-2001) był członkiem prezydium i zarządu Głównego Związku Artystów Scen Polskich, a w latach 1999-2001 wiceprezesem ZASP.
tabloid Show - ""Mąż pracował w Kaliszu, a ja i córka na Pomorzu. Teraz został dyrektorem Teatru Muzycznego w Gdyni i znów całą rodziną będziemy mieszkali w jednym miejscu", cieszy się aktorka." Justyna Kasprzak, Show 2 stycznia 2014
nie porównujmy mercedesa z maluchem
Nie no sorry-jakaś różnica chyba jest co?
A Michalski spełnia kryteria konkursowe? Z artykułu wynika, że nie. Problem w tym, że nikt tego nie weryfikował dzięki przyjętemu trybowi nominacji.
Ale przecież on ni spełnia kryteriów konkursowych!
odpowiedź na retoryczne tytułowe pytanie jest oczywista - i uzasadniona przebiegiem "akcji"... Dyrektorzy teatrów brani są z n o m e n k l a t u r y, lub kooptacji do nomenklatury! Tylko i wyłącznie.
Dodalibyśmy do tego, iż pomimo chęci nie wzięto pod uwagę kandydatury wybitnej postaci świata musicalu - Jerzego Jeszke. Jego pismo w tej sprawie pozostało bez jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony prezydenta Szczurka i marszałka Struka.
Dziękuję za ten obszerny i wnikliwy komentarz, na pewno wart przemyślenia. Zwracam jednak uwagę, że "wątek PO" pojawił się głównie w kontekście Kalisza i myślę, że dałam na to sporo argumentów. W odniesieniu do dyrekcji gdyńskiej nie stawiam tak wyraźnej tezy, choć proszę pamiętać, że pod nominacją dla Igora Michalskiego podpisują się jednak marszałek Struk i zarząd województwa pomorskiego (z PO), a Prezydent Gdyni jedynie wyraża zgodę. Co do oceny procedury zdania nie zmieniam - "groteskowość" zawiera się choćby w stwierdzeniu dyrektora Zawistowskiego: "niezależnie jednak od konkursu, szukamy odpowiedniego kandydata" (wywiad dla "Dziennika Bałtyckiego", 10.04.2013). To pokazuje podejście samorządów do realizacji zapisów ustawy o organizacji i prowadzeniu instytucji kultury. To, że zespół i związki nie protestowały, też mnie dziwi, ale być może mieli poczucie (jak większość z nas), że nominacja jest przesądzona. A propozycję debaty podemuję - na pewno jest potrzebna (choć nie urzędnikom, którzy i tak wiedzą swoje).
Szacun ogromny za fachowość i uważność. To artykuł z najwyższej półki, na tyle wyjątkowy, że po prawdzie trudno mi podać podobny – łączący wnikliwość z lekkością; mimo że długi, nie nuży, wszystko jest w nim potrzebne, by lepiej zrozumieć dość zawiłą sytuację. Po raz pierwszy przeczytałem też tak odważną i nie pozbawioną racji ocenę dorobku Macieja Korwina – myślę, że w ogóle jego dyrektoriat w Gdyni zasługuje na osobne opracowanie(to tak na marginesie). Wracając do głównej myśli, czyli wyboru kandydata, myślę, że temat w niektórych wątkach jest ciągle aktualny i ważny oraz zasługuje na wszechstronne potraktowanie. Marzy mi się debata z udziałem wymienionych decydentów i komentatorów, mógłby to być, w przypadku sukcesu przedsięwzięcia, przykład wzorcowego podejścia do spraw dla nas najważniejszych. Tak jak podziwiam rzetelność Autorki, tak nie podzielam wszystkich obaw oraz wniosków. Co najciekawsze, kandydatura Igora Michalskiego nie wzbudziła protestów związków zawodowych i zespołu, a komisja oceniająca kandydatury szybko i jednogłośnie podjęła decyzję, by nie rekomendować marszałkowi żadnego z kandydatów. Na pewno nie można wrzucać sytuacji z Gdyni do jednego worka z kilkoma innymi przypadkami omijania czy wręcz manipulowania procedurami wyborczymi. Na pewno także wątek PO w Gdyni jest słaby, prezydent Szczurek, znany ze swych pisowskich sympatii, mimo swej elastyczności, nie wziąłby udziału w tak wyrafinowanej intrydze jak namaszczanie promowanego przez partię kandydata. Sytuacja gdyńska ma jeszcze wiele wyjątkowości (śmierć dyrektora uznanego i akceptowanego w trakcie sezonu i rozbudowy, wielkość nowego teatru i jeszcze kilka).Reasumując, uważam, że winne wszystkim sytuacjom związanym z konkursami jest wadliwe prawo. Powinien obowiązywać wybór konkursowy, kadencja powinna wynosić 5 lat. Jeśli pierwszy konkurs nie przyniósłby wyników, rozpisywane byłyby następne. I wtedy na pewno komisja, wcześniej czy później, wybrałaby kandydata. Myślę, że nawet raczej wcześniej, niż później. Wracając do Gdyni, a właściwie na Pomorze, sam byłem zaskoczony kandydaturą Igora Michalskiego, ale mniej procedurą, której nie uważam za groteskę. W całej sprawie suma minusów ujemnych jest mniejsza od nadziei i plusów dodatnich. Najważniejsze teraz to pomóc lub wywrzeć presję (niepotrzebne skreślić) na dyrektorze, by program artystyczny był nie tylko komercyjny, a część komercyjna na poziomie (przepraszam za hasłowość). Zupełnie nie poruszanym wątkiem są inne zadania, jakie stoją przed tak ogromną i ważną instytucją kultury jak TM (kulturotwórczość oraz interdyscyplinarność, ambitny impresariat i wiele innych, o których spróbuję napisać osobno). Może niekoniecznie od razu Rada Programowa, ale jakaś stała platforma (bez aluzji) do mądrej i odważnej wymiany idei jest bardzo potrzebna TM. Czasy się zmieniają, trwają dyskusje o dostępności do kultury, tworzone są obserwatoria kultury itd., itd. – TM rzadko był uczestnikiem profesjonalnego dyskursu, to nie tylko miejsce rozrywki, ale niezwykle ważne miejsce dla kultury. Nie chodzi o rewolucję, nie chodzi o zmiany dla samych zmian, ale na pewno jest kilka spraw, o których warto po prostu pogadać nie tylko na ogólnodostępnych wortalach
Obsadzanie stanowisk dyrektorskich w teatrach dramatycznych i muzycznych przez osoby zupełnie nie mające pojęcia o materii w jakiej mają się poruszać stało się normą. Z chwilą wejścia w życie tzw. kontraktów ,,menażerskich" i stojącą za tym dużą kasą ,stanowiska te stały się bardzo atrakcyjne dla wszelkiej maści nieudaczników ( również artystów) i znajomków lokalnych polityków. Widać to dobitnie przeglądając ostanie nominacje w ramach "konkursów". Praktyki te stały się niestety domeną PO, tak dzieje się w Poznaniu, Gdyni, Szczecinie czy też Łodzi etc. etc. etc.
Te kumoterskie nominacje przerażają. Tak, jak przerażające jest pozbawione cienia zażenowania startowanie przez te same osoby do rozmaitych konkursów w rożnych instytucjach - byle tylko być dyrektorem czy dyrektorką. W teatrach dramatycznych o ich artystycznym kształcie decydują filmowcy, w teatrach muzycznych - osoby niezwiązane z muzyką czy samym teatrem jak np. w Poznaniu czy w Gdyni - dobry aktor, przeciętny dyrektor bez doświadczenia muzycznego. Ale może Pan Michalski chociaż w swoim teatrze obejrzał przedstawienia muzyczne?