American dream wg Toma Waitsa
„Są takie premiery, na które czekamy wszyscy” – powiedział mój znajomy podczas jednego z tych wieczorów, które należą do nieodłącznej tradycji życia teatralnego na całym świecie. Wiadomość o tym, że w Teatrze Narodowym Marcin Przybylski przygotowuje spektakl z piosenkami Toma Waitsa wzbudzała naszą niezdrową ekscytację od kilkunastu tygodni. Pogłębiały ją kolejne informacje stopniowo docierające do powszechnego obiegu: nowe tłumaczenia Romana Kołakowskiego, obsada, wreszcie sam plakat, na którym ucharakteryzowany nie do poznania reżyser zamaszystym gestem uderza w klawisze fortepianu. PR ewidentnie zadziałał, bowiem już na początku października, kiedy Fortepian pijany miał swoją premierę, bilety na kolejne pokazy zostały całkowicie wyprzedane.
Publiczność przyciągnął przede wszystkim główny bohater spektaklu, czyli sam Tom Waits – legenda amerykańskiej muzyki lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych o niskim, charczącym głosie, którego nie sposób pomylić z czyimkolwiek innym. Zaczynał jako autor melancholijnych i niekiedy makabrycznych ballad pełnych pijaków, narkomanów i prostytutek, którzy pod tą ordynarną powłoką skrywają swoją samotność, nieszczęścia oraz tęsknotę za bliskością z drugim człowiekiem. Ich historie w tekstach Waitsa niepozbawione były jednak ironii i czarnego humoru. Grywał je przy fortepianie w niskiej klasy barach i lokalach zamykanych o świcie. Choć gatunkowo zaliczano je do rocka, były mieszanką rdzennie amerykańskich brzmień z początku XX wieku, charakterystycznych dla jazzu i bluesa, ale również międzywojennego wodewilu. Pierwsze płyty Waitsa są zapisem tych spleenowych nocy, podczas których na zmianę śpiewał i opowiadał anegdoty, ma bowiem nie tylko dar obserwacji i artystyczny talent, ale również wspaniałe poczucie humoru. Szybko zdobył popularność, chociaż nigdy o nią nie zabiegał. Znany jest jako bezwzględny przeciwnik show biznesu, który bardzo dba o własny wizerunek, prywatność i prawa autorskie. Współpracuje zawsze z mniejszymi wytwórniami, do których ma zaufanie. Jako aktor i autor muzyki zarówno filmowej, jak i teatralnej, skrupulatnie wybiera przedsięwzięcia, w które chce się zaangażować. Współpracował więc m.in. z Jimem Jarmuschem, Francisem Fordem Coppolą i Robertem Altmanem. Wraz z Robertem Wilsonem przygotował też spektakle teatralne The Black Rider (we współpracy z Williamem S. Burroughsem) na podstawie niemieckiej legendy o wolnym strzelcu, Alice wg Lewisa Carrolla i Blood money na podstawie Woyzecka Georga Büchnera.
Jako kompozytor i multiinstrumentalista z czasem zaczął eksperymentować z brzmieniem, przechodząc od poetyckich ballad do szarpanych rytmów i coraz dziwniejszych odgłosów wydawanych przez preparowane instrumenty muzyczne oraz zwyczajne przedmioty. Jego muzyka zaczęła przypominać piekielną symfonię, która w połączeniu z diabelskim głosem Waitsa wywołuje ciarki na plecach. Jego tak trudny do opisania wokal stał się przedmiotem jednej z ciekawszych historii muzyki metafor. Amerykański dziennikarz David Durcholz przedstawił go jako „wymoczony w beczce bourbonu, powieszony w wędzarni na kilka miesięcy, a następnie wyjęty i przejechany przez samochód” (cytat za http://www.goodreads.com/author/show/101363.Tom_Waits). Porównanie to o tyle celne, że nie tylko oddaje charakter brzmienia Toma Waitsa, ale również ukazuje świat, z którego wyrasta i w którym unurzana jest cała jego twórczość.
Marcin Przybylski próbuje nadać jej linię narracyjną. W Fortepianie… na zaproszenie radiowego dziennikarza (Marcin Przybylski), w opuszczonym studio nagraniowym w kalifornijskim miasteczku Whittier, gdzie dorastał Waits, po latach spotykają się ludzie w jakiś sposób z nim związani. Sesja ma być zapisem ich wspomnień ze spotkań z amerykańskim bardem, ale również osobistych, często gorzkich historii. Uruchomiony zostaje tutaj mechanizm, zgodnie z którym o rzeczach, o których trudno mówić, lepiej jest zaśpiewać. Marcin Przybylski ma zresztą dar opowiadania o życiu za pomocą nut. Mogliśmy się o tym przekonać kilka lat temu, kiedy wraz ze studentami IV roku Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej przygotował muzyczny spektakl Moulin Noir. Antyrewia z piosenkami m.in. Nicka Cave’a, Martina Jacquesa i właśnie Toma Waitsa. Był to rzadki przypadek, kiedy spektakl dyplomowy trafił na dłużej do repertuaru teatru publicznego – w tym przypadku Współczesnego. Jednak Fortepian pijany nie jest żadną kontynuacją tamtego przedstawienia, w którym zbłąkany taksówkarz i jego przypadkowa pasażerka trafiali do podrzędnego baru pełnego szaleńców, morderców i kobiet wątpliwej reputacji. Tam panujący na scenie mrok i atmosfera dekadencji dawały postaciom możliwość wyśpiewania swoich najtragiczniejszych przeżyć, przynosząc im w ten sposób ulgę.
W Fortepianie… Przybylski zadbał o to, aby okoliczności tego zdarzenia były jak najbardziej oczywiste. Stąd piosenki, które same w sobie są bardzo teatralne, zostają rozdzielone monologami dziennikarza, który opowiada o całym zdarzeniu. Wydaje się to zbyteczne i zbyt nachalne, jakby reżyser zwątpił w możliwości analityczne widzów. Tym bardziej, że to nie rama fabularna jest tutaj najważniejsza. Tak naprawdę Fortepian pijany skupia się na opowiedzeniu o ludziach, których historie Waits zapisał w swoich piosenkach.
W spektaklu mamy do czynienia z barwnymi, choć całkowicie rzeczywistymi bohaterami. Są to ludzie starsi i mocno doświadczeni przez życie. Przychodzą na sesję, ponieważ chcą przede wszystkim spotkać się ze swoim Tomem. Ich początkowy opór wobec prośby dziennikarza wydaje się absolutnie zrozumiały. Dlatego pierwsze piosenki są stosunkowo lekkie, choć melancholijne. Nie ma w nich jednak żadnego bólu ani tym bardziej ryzykownej szczerości – jakby bali się dotknąć wspomnień ze świata, który minął bezpowrotnie. On jednak nadal kusi, dlatego bohaterowie zaczynają śpiewać coraz bardziej osobiste piosenki, stopniowo się otwierając. Kiedy dołącza do nich Tom (Robert Jarociński), który niejako zastępuje dziennikarza w roli inicjatora zdarzeń, drzwi do przeszłości zostają ostatecznie otwarte. Historie nabierają tempa, ponieważ teraz każdy chce śpiewać. Na scenę wkraczają nowe postaci o młodych twarzach – uliczny akordeonista (Mateusz Rusin), pijaczek w dżinsach i spranej marynarce (Karol Dziuba), gwiazda nocnego klubu (Anna Markowicz), lolitki (Paulina Korthals, Paulina Szostak). Wnoszą ze sobą odwagę i drapieżność, zastępując gorycz wspomnień perwersją zła. To oni śpiewają o zepsuciu świata (In the Colosseum, Underground), diable i diaboliczności (Way Down in the Hole, Bad As Me) oraz snują wizje abstrakcyjnej makabreski (Starving in a Belly of a Whale). Z jednej strony są jak demony uwolnione z pamięci, z drugiej zaś przypominają prawdziwą młodość bohaterów z Whittier. Swoją obecnością nadają wyrazistość ich wspomnieniom, czyniąc z nich atrakcyjne i niezwykle witalne obrazy. Z każdą kolejną piosenką dochodzą do wspaniałej intensywności życia ze wszystkimi jego pułapkami i koleinami, w które tak łatwo wpaść. Autorzy spektaklu, podobnie jak sam Waits, nie potępiają tego. W istocie pokazują piękno tego życia, w którym czujemy i przeżywamy. Kiedy w finale na pustej scenie Karol Dziuba zasiada przy fortepianie i śpiewa tytułową piosenkę (The Piano Has Been Drinking), obecne na scenie sprzęty i meble zaczynają się samoistnie poruszać. Nad sceną zaś zawisa grejpfrutowy księżyc – dokładnie taki, jak w piosence. Ten świat żyje swoim własnym życiem, którym obdarzyła go wyobraźnia Toma Waitsa. Jest w nim także miejsce dla człowieka – nie jako centrum, ale równorzędny z pozostałymi element.
Zachwycające w tych wykonaniach są aktorki: Monika Dryl jako kobieta po przejściach oraz Wiesława Niemyska jako osierocona dziewczynka, która nigdy nie dorosła. Wykonania każdej z piosenek są właściwie osobnymi etiudami teatralnymi, których nie powstydziłaby się Gala Finałowa Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Każdy z bohaterów ma swoją własną stylizację, która uzupełnia i niejako komentuje śpiewane teksty. Zachwycające w tych wykonaniach są aktorki: Monika Dryl jako kobieta po przejściach (poruszające wykonanie Christmas Card from a Hooker in Minneapolis, w którym ubrana w biurową garsonkę sekretarki śpiewa o swoim życiu po rozstaniu z ukochanym mężczyzną) oraz Wiesława Niemyska jako osierocona dziewczynka, która nigdy nie dorosła. Dorównuje im demoniczna Anna Markowicz w krwistoczerwonej sukience z dziurami. Niezaprzeczalną królową nocnych jastrzębi jest jednak Anna Chodakowska, której kostium z czarnej skóry nasuwa na myśl wampa czerpiącego niegdyś z życia pełnymi garściami. Towarzyszą im, choć z nieco mniejszym wigorem, Jacek Różański w kowbojskim kapeluszu, Waldemar Kownacki jako dziki i nieokrzesany potomek amerykańskich autochtonów oraz Jerzy Łapiński w białych ogrodniczkach, z nieodłącznym młynkiem do mielenia kawy w ręku. Wszyscy oni bardzo dobrze odnajdują się w dziwnym świecie Waitsa, który na scenie Studio Teatru Narodowego ma wiele wspólnego z pustką i melancholią obrazów Hoppera.
Sam Tom Waits materializuje się w Fortepianie pijanym w osobie Roberta Jarocińskiego. Aktor, ubrany w wąskie i ciemne spodnie w kratę, czarną koszulę, luźną marynarkę oraz kapelusz typu fedora – nieodłączny atrybut wizerunku amerykańskiego artysty – jest jak żywcem wyjęty ze zdjęć Antona Corbijna. Wysoki i zgrabiony chudzielec, którego cień co jakiś czas prześlizguje się po ścianach, wiernie naśladuje niezgrabne ruchy młodego Waitsa. Z jednej strony Jarociński pokazuje artystę, którego znamy z koncertów i teledysków, z drugiej wyraźnie inspiruje się jego upozowanymi, groteskowymi postawami z czarno-białych fotografii. Jest w tym tak bliski oryginałowi, że doprawdy trudno oderwać od niego wzrok. Tym bardziej że hipnotyzuje widzów także swoim zachrypniętym głosem. Jego wykonania utworów takich jak Kentucky Avenue czy Hell Broke Luce są bardziej melorecytacjami niż klasycznym śpiewem, co jednak pozostaje w bliskiej relacji z wczesnymi występami Waitsa. Dba przy tym o każdy szczegół tej wiernej kreacji, o czym świadczy również używanie ulubionych i celowo kiczowatych tricków Waitsa, takich jak śpiewanie przez megafon i sypanie confetti. Jarociński przedstawia swojego bohatera jako dziwnego, charyzmatycznego odludka, który bez narzucania się komukolwiek potrafi oczarować wielu swoją osobowością. Trzyma się z boku, jednak jego obecność elektryzująco działa na pozostałych bohaterów, uruchamia ich i pomaga wejść w świat pięknych, ale i mrocznych wspomnień. Nic zatem dziwnego, że wraz z jego pojawieniem się w studio dziennikarz właściwie całkowicie znika ze sceny.
Fortepian pijany warto zobaczyć głównie dla tych kreacji aktorskich. Rekompensują one słabość tego, co właściwie powinno być podstawą całego spektaklu – nowych wersji piosenek. Roman Kołakowski, który już wcześniej tłumaczył teksty Waitsa dla Kazika Staszewskiego, dał się ponieść zawiłej i często pretensjonalnej metaforyce języka polskiego, która w kilku miejscach przeinacza sensy i zwyczajnie nie brzmi dobrze. Podobnie muzyczne eksperymenty Waitsa, które są trudne do odtworzenia, stawiają aranżerom bardzo wysokie wymagania. Odpowiedzialny za ich opracowane w spektaklu Andrzej Perkman oczywiście stara się temu sprostać na różne sposoby. Szczególnie ciekawa jest rapowana wersja Hell Broke Luce (w wersji polskiej Złu daj luz) w wykonaniu Waldemara Kownackiego, Roberta Jarocińskiego, Mateusza Rusina i Karola Dziuby oraz rytmiczne Starving in a Belly of a Whale (W brzuchu wieloryba) tego ostatniego i Pauliny Korthals. Brakuje im jednak tej dzikości, dysharmoniczności i wielowarstwowości, które brzmią w oryginałach. Nie chodzi tu o żadną rozbudowaną orkiestrę, ale o zwykłą zabawę z dźwiękiem, którą słychać u Waitsa niemal na każdym kroku. Ostatecznie jednak wszystko można zwalić na fortepian, na którym chce się grać, mimo że jest pijany.
10-11-2014
galeria zdjęć Fortepian pijany, reż. Marcin Przybylski, Teatr Narodowy w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Narodowy w Warszawie
Tom Waits
Fortepian pijany
układ piosenek i reżyseria: Marcin Przybylski
autor tłumaczeń: Roman Kołakowski
aranżacje: Andrzej Perkman
scenografia, reżyseria światła: Anna Skupień, Katarzyna Szczurowska
kostiumy: Monika Onoszko
ruch sceniczny: Anna Gryszkówna
zespół muzyczny w składzie: Andrzej Perkman – instrumenty klawiszowe, gitara, Bartosz Tkacz – saksofony, Wojciech Gumiński – kontrabas, gitara basowa, Jakub Kinsner – perkusja
obsada: Anna Chodakowska, Monika Dryl, Paulina Korthals, Anna Markowicz, Wiesława Niemyska, Paulina Szostak, Karol Dziuba, Robert Jarociński, Waldemar Kownacki, Jerzy Łapiński, Marcin Przybylski, Jacek Różański, Mateusz Rusin
premiera: 03.10.2014