Brzęczące zdania
Trudno cokolwiek na to poradzić, ale gdy trafia do naszych rąk tom noblisty lub noblistki w dziedzinie literatury, zwłaszcza jedno z tych dzieł, które nie weszło jeszcze do kanonu światowej klasyki, jego lektura budzi nieuchronnie jedno proste, lecz dobitne pytanie: za co właściwie? Za co autor lub autorka zostali uhonorowani tą, często słusznie krytykowaną, ale wciąż najbardziej prestiżową na świecie nagrodą? Czym się wyróżnili? W czym byli najlepsi?
Na szczęście z pomocą przychodzą członkowie Akademii Szwedzkiej, którzy przecież decydują o przyznaniu ufundowanej ponad wiek temu przez ich słynnego rodaka nagrody. W przypadku Norwega Jona Fossego, wyróżnionego w 2023 roku, pozostali wyjątkowo lakoniczni. Ich uzasadnienie, które zapisze się w historii literatury, brzmi: „za jego innowacyjne sztuki teatralne i prozę, które dają głos temu, co niewypowiedziane”. Nieco ogólnikowo i wieloznacznie, nieprawdaż? Przyznam jednak, że dla osoby po raz pierwszy stykającej się z twórczością Fossego na kartach wydanego przez ADiT zbioru ośmiu jego sztuk Ktoś tu przyjdzie, to jedno krótkie zdanie potrafi wywołać lawinę pytań, kontrowersji, a także intrygujących przemyśleń.
Zacznijmy od tego, że sztuki Fossego – przynajmniej te, które znalazły się w wydanym po polsku tomie, a są to utwory z lat dziewięćdziesiątych – trudno uznać za innowacyjne. Są kameralne, minimalistyczne, nasycone lokalnym norweskim kolorytem, a jednocześnie dość uniwersalne. Doskonale nadają się do lektury, ponieważ są bliskie zasadzie trzech jedności: czasu, miejsca i akcji, z ograniczoną liczbą postaci, często bezimiennych, będących raczej rozpoznawalnymi typami czy wręcz archetypami: Matka, Ojciec, Syn, Mężczyzna... Przedmiotem jego zainteresowań są relacje międzyludzkie, a konkretniej – rodzina. Często wymieniany jednym tchem z Henrikiem Ibsenem, w przeciwieństwie do swego sławnego poprzednika wyjmuje jednostkę i rodzinę z kontekstu społeczno-obyczajowych napięć, uprzedzeń i nieporozumień. Poza tym starannie unika wszelkiego moralizatorstwa, nie stawia wyrazistych tez, nie angażuje się w obronę żadnej strony. Inaczej niż zaangażowani reformatorzy, Fosse jest raczej uważnym obserwatorem, wsłuchującym się w rzeczywistość. I to, a nie innowacyjność, uznałbym za jego wielki atut.
Z drugiej strony, właśnie to potrafi wielu czytelników zniechęcić do twórczości Fossego. Tak samo jak nie każdemu przypadnie do gustu sposób, w jaki u tego pisarza i dramaturga dochodzi do głosu „to, co niewypowiedziane”, czyli wyparte, ukryte, trudne do uchwycenia, a jeszcze trudniejsze do zaakceptowania. Autor bowiem – na co zwraca uwagę Monika Grossman-Kliber w świetnie napisanym wstępie do tomu – pozostaje wiernym spadkobiercą modernistycznej tradycji. W jego sztukach ważniejsza od mało spektakularnej akcji jest krzywa napięcia między bohaterami. Ciągła, niemal namacalna niepewność co do tego, co drugi bohater może myśleć i czuć. Co ten drugi jest w stanie zrobić, skoro nie wiemy nawet, do czego sami jesteśmy zdolni. Fosse jest mistrzem podtekstu – warstwa wydarzeniowa w jego dramatach jest jedynie pretekstem. Niewypowiedziane u niego nie tyle zyskuje głos, co raczej przybiera formę języka zastępczego, zbliżonego do natrętnego, choć świetnie zrytmizowanego gadulstwa. Dlatego też rozpoznawalnym znakiem jego dramatopisarstwa są zdania pełne, wydawałoby się, nieznaczących, powtarzanych w kółko słów, zdania-mantry mające wypełnić pustkę – w rozmowie, relacjach, a nawet w samym mówiącym. W każdej ze sztuk można znaleźć kluczową frazę albo nawet jedno słowo, które kumuluje w sobie mikrokosmos całego dzieła. Przykładem jest „prawie wcale cię nie widuję” powtarzane przez matkę w rozmowie z synem w Matce i Dziecku, albo „może będzie dobrze” wielokrotnie padające w szpitalnym pokoju w Dziecku.
Wszystko to wskazuje na tragiczny brak porozumienia między postaciami. Kalectwo komunikacyjne przybiera tutaj formę wyuczonej bezradności. Bohaterowie zdają się nie wierzyć, że mogą dotrzeć do kogoś, nawet najbliższego, z głębi własnej samotności. W efekcie przytakują lub powtarzają swoje „nie”, zbliżając się do pustosłowia, dusząc się słowami, które układają się w krótkie, urywane zdania, często pozbawione interpunkcji. Fosse łączy w swojej stylistyce poetyckość i symbolizm, wynikające z bliskości surowej skandynawskiej natury, z realizmem, jaki znamy z filmów dokumentalnych czy raczej z twórczości reżyserów wiernych manifestowi Dogmy 95. Jednocześnie, ten niekończący się słowotok wpisuje w precyzyjną, lecz otwartą na interpretację aktorską, gęstą partyturę gestów, spojrzeń, ruchów, a przede wszystkim dłuższych i krótszych pauz. Jak przyznaje w swojej mowie noblowskiej, dołączonej do tomu: „Pisząc dramaty, mogłem korzystać z mowy ciszy, z milczenia, w sposób zupełnie inny niż w prozie czy liryce”.
W recenzji wydanego przez ADiT tomu Mariusa von Mayenburga Eldorado pisałem, że okładkę tej książki mógłby zdobić obraz amerykańskiego surrealisty Johna Brosio, Fatigue, na którym „mężczyzna w garniturze, z neseserem w ręku, stoi odwrócony do nas plecami, spoglądając na jednorodzinny dom z obszernym garażem. Byłaby to banalna scenka obyczajowa, gdyby nie fakt, że jeden z głównych symboli american dream atakuje gigantyczna ośmiornica, która, rozłożona na dachu, zapuszcza bezceremonialnie swoje ohydne, śliskie macki, powoli oplatając cały budynek. Postać stoi nieruchomo, a my nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jakie emocje nią targają. Domyślamy się jednak, że przybysz z morskich głębin to jedynie sugestywna alegoria stanu psychicznego bohatera – widmo tego wszystkiego, co starannie wypiera ze swojej świadomości”.
W sztuce Ktoś tu przyjdzie sytuacja jest odwrotna. Tym razem wyobrażam sobie postać wyglądającą z okna tego samego domu, wpatrzoną w świat za szybą. Podobnie jak Starsza Kobieta w Letnim dniu, wspominająca dzień, w którym straciła ukochaną, czy Ojciec z Syna, który spogląda przez okno i dostrzega tylko mrok: „ciemno jest teraz i czarno”. Te postacie żyją z przekonaniem, że coś – „ośmiornica” – czai się na zewnątrz. Ale nie widzą jej, bo w rzeczywistości to, czego się obawiają, już jest w środku. Macki nieznanego strachu pełzną po podłodze gotowe chwycić ich za nogi.
Dlatego właśnie tytuł Ktoś tu przyjdzie, zaczerpnięty z debiutanckiej sztuki Fossego, wydaje się tak idealnie dobrany. Ujęcie tego kluczowego dla jego twórczości motywu – wyczekiwania, Beckettowskiego w swej nieuchwytności i podszytego niepokojem – doskonale oddaje esencję jego pisarstwa. Dom w tych sztukach to przestrzeń (dis/u)topii: miejsce schronienia, ale i pułapka, z której chce się uciec. W fantazjach bohaterów dom jawi się jako ideał, jednak w rzeczywistości zawsze zawodzi. Jak mówi jeden z bohaterów: „Jest tak spokojnie, że odczuwam niepokój, kiedy tu jestem”.
W tym miejscu-niemiejscu bohaterowie najbardziej boją się niechcianych gości. Intruz – nawet tak niegroźny jak sąsiad – jest głównym, jeśli można to tak nazwać, antagonistą w sztukach Fossego. Gorzka meta-ironia tomu polega na tym, że kiedy w Odwiedzinach Matka, przygotowawszy urodzinowe przyjęcie dla córki, zaklęciem „ktoś przyjdzie” niemal błaga o przybycie gości, nikt – nawet najlepsza przyjaciółka – oczywiście się nie pojawia. Co więcej, w kolejnej scenie Dziewczyna i jej Brat, po incydencie z nowym partnerem Matki – którego przebieg, motywacje i skutki, jak to u Fossego bywa, musimy sobie dopowiedzieć – zmuszeni są opuścić dom, w którym się urodzili i dorastali. Brat, wynosząc ostatnie spakowane rzeczy, wyznaje, że zdanie „to było nasze dzieciństwo” nie daje mu spokoju: „Nie mogę się go pozbyć / brzęczy mi w głowie / jak piosenka”. Czytelnikowi, jeśli podda się hipnotycznemu działaniu sztuk Fossego, też to zdanie będzie brzęczeć w głowie. Tak samo jak wiele innych zdań.
18-09-2024
Jon Fosse, Ktoś tu przyjdzie, Wydawnictwo ADiT, Warszawa 2024, 740 s.
Formation Rachat d'Entreprise une nouvelle opportunité très peu utilisée en France pour vous enrichir sans apport et sans caution personnelle.
Although I am confident that the information from the aforementioned post will be necessary, it is still advisable to expand your understanding of the run 3 game genre, as it is currently at a high level of popularity.