Być jak…
W Być jak John Malkovich, surrealistycznej komedii z końca ubiegłego wieku, skromny urzędnik (a po godzinach aktor lalkowego teatrzyku) znajduje w swoim biurze przejście, które prowadzi prosto do umysłu słynnego aktora.
Konsekwencją tego zaskakującego odkrycia jest kolejka „szaraków” chętnych na bycie choć przez chwilę podziwianą gwiazdą. Ale aktor (cały dowcip polega na tym, że nosi on imię i nazwisko grającego go Johna Malkovicha), prócz tego, że szalenie zdolny, okazuje się także strasznym bucem, a „bycie” nim nie jest ani łatwe, ani przyjemne. W monodramie Być jak Charlie Chaplin, pokazanym premierowo w Teatrze Gdynia Główna, bohater wcale nie zamierza wejść w skórę słynnego komika. A jednocześnie bardzo tego pragnie.
W gorzkiej komedii duetu Jonze/Kauffman postać tytułowego, popularnego i cenionego aktora jest rodzajem lustra, w którym odbijają się poszczególni bohaterowie. John Malkovich to jedynie figura – narzędzie, za pomocą którego twórcy filmu formułują pytania na temat tożsamości, osobistej wolności i autentyczności. W Być jak Charlie Chaplin (autorem tekstu jest Piotr Wyszomirski, który również współreżyserował monodram Mateusza Deskiewicza) mamy do czynienia z podobnym chwytem. Postać słynnego komika jest tu pretekstem do rozważań na temat kondycji współczesnego aktora. Będącego na początku zawodowej ścieżki, uwikłanego mocno zarówno w otaczające go realia, jak i w spuściznę tradycji.
Punktem wyjścia w Być jak Charlie Chaplin są przygotowywania młodego Aktora do wyjścia na scenę. Czarno-biała, skromna scenografia i grana na żywo muzyka Artura Guzy budują klimat przywodzący na myśl wczesne komedie Chaplina. W takiej to – bardzo filmowej i retro – przestrzeni twórcy spektaklu prowadzą równolegle dwie biografie. Pierwsza z nich należy do Charlesa Spencera Chaplina, druga rysowana jest, początkowo dość nieśmiało, później coraz wyraźniej, na marginesie tej pierwszej i należy do Aktora – wykonującego swój zawód bez większych sukcesów artystycznych czy choćby finansowych. W początkowych scenach spektaklu dominuje postać Chaplina. Zabawne muzyczne motywy (po raz pierwszy dźwięk telefonu komórkowego słyszany w teatrze nie irytuje!), charakterystyczne ruchy Chaplina, które znakomicie interpretuje na scenie Mateusz Deskiewicz, wreszcie sam wizerunek komika, zerkający z fotografii ustawionej w aktorskiej garderobie, przywoływany za pomocą nieśmiertelnej laski i melonika, które niedbale wiszą na garderobianym wieszaku – wszystko to stanowi efektowne tło dla opowieści o losach ikony kina. Te, jak wiadomo, pełne są białych plam, niedomówień i legend, dlatego w gdyńskim spektaklu odtwarza się je w formie ulepionego ze strzępów, kontrastowego kolażu – plotki mieszają się w nim z faktami, a półprawdziwe, zabawne anegdoty z faktycznymi doświadczeniami cierpienia. Kolaż ten składa się na bardzo ambiwalentny, pełen rozmaitych odcieni obraz Chaplina – genialnego aktora i tyrana w życiu osobistym, troskliwego ojca romansującego z bardzo młodymi dziewczętami, bogacza, który w dzieciństwie doznał dotkliwej biedy. Wizjonera kina, który zlekceważył film dźwiękowy. Pożądaną przez tłumy gwiazdę i wiecznego wygnańca. Komika, z którego aktorskich kreacji zawsze wyzierał trudny do zdefiniowania smutek.
Mateusz Deskiewicz, trójmiejskiej publiczności znany najbardziej z ról w gdyńskim Teatrze Muzycznym, nie odtwarza w spektaklu postaci Chaplina. Jest tu przede wszystkim Aktorem, który w trakcie swojego monologu odgrywa własne reinterpretacje najsłynniejszych wcieleń komika. Jego Charlie Chaplin przepuszczony jest przez filtr pamięci, kultury; przywoływany za pomocą charakterystycznych gestów, które przesiąknięte są zarówno komizmem, jak i lirycznością. Aktor przypomina najsłynniejsze role Chaplina, lecz nie próbuje ich naśladować. W gdyńskim spektaklu otrzymujemy je w formie wspomnienia, wspomaganego charakterystycznymi dla komika kostiumowymi atrybutami – laską, melonikiem, lumpowatymi spodniami i historycznym już wąsikiem. Czuć wyraźnie, co leży u podstaw takiego „sposobu na Chaplina”. Przeświadczenie, że niemożliwe jest skopiowanie ikony, powtórzenie jej fenomenu. Zresztą w programie do spektaklu przywołana jest słynna anegdota – Charlie Chaplin wziął udział w konkursie na swojego sobowtóra i nie dotarł nawet do finału rozgrywki.
W tekście monodramu autorstwa Piotra Wyszomirskiego nic nie jest do końca jednoznaczne. Czarno-biała scenografia ironicznie kontrastuje z treścią spektaklu, która stroni od oczywistości – pełno tu odcieni, szarości, miejsc słabo widocznych, celowo zabrudzonych i zamazanych. Ambiwalentny jest tu obraz Charliego Chaplina, dwuznaczny jest też stosunek Aktora do wspominanej ikony. Aktor przywołuje dzieła Chaplina w lekkich, zabawnych improwizacjach, które przesiąknięte są podziwem dla kunsztu słynnego komika, ale jednocześnie kpi ze stereotypowego, utrwalonego w (pop)kulturze obrazu Chaplina. Z jego słów wyziera fascynacja, ale i złość, wynikająca z konfrontacji swoich losów z biografią W tekście monodramu autorstwa Piotra Wyszomirskiego nic nie jest do końca jednoznaczne. gwiazdy. Aktor przeplata swą opowieść o Chaplinie fragmentami własnej, zdefektowanej historii – prozaicznej, nudnej w swojej niezmienności. Gdzieś na kresach biografii gwiazdy autorzy spektaklu rozrysowują współczesną aktorską antybiografię – pozbawioną punktów zwrotnych, drepczącą wciąż w tym samym szarym i biednym miejscu. W znakomitych, autoironicznych scenach Aktor wspomina przeszłość, komentuje teraźniejszość i przepowiada swoją przyszłość. Drwi z autorytetów, tradycji, historii, jego słowa nie są jednak prostym szyderstwem. Podszywa je rozczarowanie, poczucie klęski, świadomość nieprzystawalności pełnych młodzieńczego rozgorączkowania zamierzeń do rzeczywistości. W szybkiej, brudnej litanii Aktor lepi obraz współczesności pełnej absurdów, przekłamań, nieistotnych faktów wyniesionych do rangi „wydarzeń”. Współczesności, w której historia „od pucybuta do gwiazdy” się nie zdarzy.
Bohater Być jak Charlie Chaplin wbrew pozorom wcale nie chce wchodzić w skórę słynnego komika. A jednocześnie – wbrew wszystkim pozorom – bardzo tego pragnie. Na fotografię, która stoi w aktorskiej garderobie, patrzy z mieszaniną podziwu i złości. Najbardziej symptomatyczna dla dwuznaczności tego spojrzenia jest parodystyczna scena, w której Aktor przywołuje postać słynnej córki Chaplina, Geraldine. Stanowi ona swoiste apogeum wykrzyczanych, a na swój sposób bardzo rytmicznych fragmentów, konfrontujących biografię Aktora z losami Chaplina. W tym łączącym komizm i brutalność fragmencie Aktor wspomina „muzę Carlosa Saury” i jej rozbrajające szczerością wyznanie o tym, że „połowę ról zawdzięcza nazwisku”. Szyderczo przedrzeźnia sędziwą już aktorkę, ale w jego grymasach widać bardzo wyraźnie żal i świadomość, że choć jego losy w tak wielu punktach dotykają losów Chaplina, to jednak nigdy ich nie powtórzą. W ostatnich scenach spektaklu Aktor wciela się Charliego Dyktatora i bawi siłą słowa. Czuć, że możliwość takiej zabawy, możliwość bycia medium na miarę Chaplina –wbrew wszystkiemu – bardzo mu się podoba.
Krótkie, bo zaledwie godzinne offowe przedstawienie Piotra Wyszomirskiego i Mateusza Deskiewicza zaskakuje przede wszystkim swoją niejednorodnością znaczeniową i inscenizacyjną. Twórcy płynnie i sprawnie przechodzą tu od fragmentów komicznych, pełnych zabawnych gagów, do tych, w których wybrzmiewają tony mocno serio. Tytułowa postać służy im jako przyczynek do zastanowienia się nad kondycją współczesnego aktora, ale nie tylko. Być jak Charlie Chaplin to spektakl o tymczasowości naszego tu i teraz, a dla kontrastu – o trwałości pewnych zjawisk, które zawsze będą funkcjonowały niejako ponad rzeczywistością. Jak magia kina, którą emanuje krótki film Łukasza Czerwińskiego, kończący spektakl. Czarno-biały, niemy, stylizowany na filmy z Chaplinem. Zabawny, a jednocześnie jakoś dziwnie wzruszający.
12-01-2015
Teatr Gdynia Główna
Piotr Wyszomirski
Być jak Charlie Chaplin
reżyseria: Piotr Wyszomirski, Mateusz Deskiewicz
muzyka: Artur Guza
wideo: Łukasz Czerwiński
obsada: Mateusz Deskiewicz
premiera: 09.12.2014