AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Chcecie bajki? Oto bajka!

Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
Fot. Katarzyna Zalewska  

Ile razy przychodzę do Teatru Wielkiego w Poznaniu, przypominam sobie teatralny eksces Genowefy Trompke vel Bombke z powieści Opium w rosole Małgorzaty Musierowicz. Tym z Państwa, którzy nie są zaznajomieni z tą częścią kultowej sagi, zdradzę, iż rzeczona Genowefa siedząc w pierwszym rzędzie parteru, tuż nad kanałem orkiestrowym, w pewnym momencie przedstawienia operowego pomacała dyrygenta po kusząco kołyszącej się w zasięgu jej wilgotnych łapek głowie. Dyrygent ryknął okrutnie i przedstawienie zostało przerwane.

Wspomnienie to wróciło do mnie ze wzmożoną siłą, kiedy kilka dni temu weszłam do foyer Teatru Wielkiego i nagle poczułam się jak Alicja po zjedzeniu kolosanki. Dlaczego jak Alicja, a nie na przykład Guliwer? Bo na następne dwie godziny przeniosłam się do naprawdę magicznego świata, pełnego poezji, lekkości i wdzięku, oraz – co najważniejsze – demonstrowanego na scenie entuzjazmu i życia. A kiedy wraz ze skończeniem spektaklu opuściłam ten świat, już wiedziałam dlaczego, mimo że pierwszy rząd w całości był zajęty przez 6-7-latki, a głowa pana dyrygenta też kusząco kołysała się tuż nieopodal, żadne z dzieci nie wpadło na to, by poklepać ją znienacka. Po prostu głowa ta była „niewidoczna”, bo nie sposób było oderwać wzroku od tego, co działo się na scenie.

Jako dziecko uwielbiałam balet klasyczny i dzięki Kopciuszkowi przeniosłam się znów w świat zachwytów z dzieciństwa. Teatr Wielki w Poznaniu zamówił do muzyki Sergiusza Prokofiewa zupełnie nową choreografię u Paula Chalmera, kanadyjskiego choreografa pracującego przez wiele lat w Niemczech. Utrzymana w neoklasycznym stylu baletowym, bardzo pięknie, a momentami zabawnie opowiada tańcem znaną bajkę. Partie baletowe nie służą bowiem w tej inscenizacji wyłącznie do prezentowania kunsztu tancerzy (zresztą ten kunszt i tak jest znakomicie widoczny), ale też prowadzą akcję do przodu, są naczelnym elementem narracyjnym. Taniec jest więc w takim samym stopniu elementem „opisowym”, jak i niosącym ładunek emocjonalny i aspekt estetyczny.

Pamiętając o tym, że jest to spektakl baletowy, nie sposób nie dostrzec bardzo ciekawych pomysłów stricte teatralnych, inscenizacyjnych.Choreografia bardzo harmonijnie łączy rozmaite elementy: mamy tu partie liryczne, jak solo Kopciuszka (w której to roli widziałam Shino Sakurado), czy też jego duety z Księciem (Mateusz Sierant), ale jest też cała masa partii komicznych, w których głównymi bohaterkami są złe siostry Gruszka (Hanna Panas) i Pietruszka (Aleksandra Brzezowska). Komizm scen z ich udziałem nie jest subtelnym komizmem sztuki wysokiej, bliżej mu raczej do rubasznego humoru teatru ludowego. Cudownie widać to w scenie balu, kiedy kochająca jeść Gruszka (co podkreśla tiulowo-zwiewny, ale jednak bardzo obły kostium) na widok wniesionych tortów zapomina o konieczności robienia dobrego wrażenia na Księciu i nie bacząc na napominania matki (tj. Macochy – Jennifer Rivera Lara), wymyka się ku stołowi z łakociami. Zdobywszy kawałek tortu, zupełnie nie zważając na to, iż oto właśnie pogrzebała swoje szanse na zrobienie „dobrego wrażenia”, z triumfem demonstruje zdobycz. Inną taką bardzo zabawną, choć dość niewiarygodną sceną (dlaczego – za moment), jest ta, w której siostry uczą się przed balem tańca. Niby niepewnie kołyszą się, potykają i nawet wywracają, ale czynią to z taką gracją i wprawą, tak bardzo estetycznie, że nie sposób „uwierzyć”, w ich ślamazarność. Być może przyczyną tej zabawnej „wpadki” jest fakt, że oglądałam spektakl krótko po premierze, lecz energia i precyzja, jaką prezentowali tancerze, robiła naprawdę ogromne wrażenie. Mam nadzieję, że te elementy uda się przechować przez cały czas obecności tego spektaklu w repertuarze Teatru Wielkiego.

Pamiętając o tym, że jest to spektakl baletowy, nie sposób nie dostrzec bardzo ciekawych pomysłów stricte teatralnych, inscenizacyjnych. Scena balu jest właśnie oparta na jednym z nich. Nie tylko piękne układy zbiorowe, ale także dalszy plan w scenach, w których tańczy tylko część tancerzy, są bardzo precyzyjnie rozpracowane. Cały czas coś się dzieje, tancerki i tancerze, którzy stanowią tło, drugi plan, grają minami, ruchami głowy, przechyleniami, drobnymi ruchami budują atmosferę swobodnego towarzyskiego spotkania – i to także, a nie tylko partie baletowe, tworzy klimat całości sceny.

Bardzo pomysłowo rozegrana jest kluczowa scena spektaklu – poszukiwania właścicielki zgubionego pantofelka. Kurtyna jest opuszczona do wysokości kilkudziesięciu centymetrów nad sceną, tak że widzimy tylko tak samo odziane w pończochy nogi pretendentek do roli „tej jedynej”. Na proscenium pojawia się z towarzyszącymi mu kompanami Książę, który zainteresowany jest samymi stopami, tak jakby reszta powierzchowności dziewcząt go absolutnie nie interesowała. Ta scena znajduje dopełnienie w scenie z domu Macochy – kiedy Książę widzi Kopciuszka, nie potrzebuje żadnego potwierdzenia swojego wyboru, żadnego mierzenia zagubionego pantofelka. Sercem rozpoznaje pod zniszczoną suknią tę, którą w wariancie olśniewającym pokochał na balu. Czyż można wymarzyć sobie bardziej bajkowe rozwiązanie?

Na dwie godziny przeniosłam się do naprawdę magicznego świata, pełnego poezji, lekkości i wdzięku, oraz – co najważniejsze – demonstrowanego na scenie entuzjazmu i życia.Cudowna baśniowość tego spektaklu zawiera się jednak przede wszystkim nie w tańcu, nie w rozwiązaniach inscenizacyjnych, lecz w oprawie plastycznej – scenografii i kostiumach. Autorka ich obu, Anna Kontek, dowiodła, że fantastyczność i baśniowość nie musi być wielobarwna i kiczowata w stylu disneyowskim. Na scenie wszystko jest stonowane, eleganckie, proste w formie, skromne tak, że niemal ascetyczne: zaledwie kilka barw – szarość, biel (czasem złamana szarością), czerń, trochę fioletu. Wszystkie inne kolory (których nie jest wiele) pojawiają się za sprawą światła, tak jak w scenie z czterema porami roku, które przekazują Kopciuszkowi swoje dary, niezbędne dla zmienienia odzianej w poszarpaną szarą sukienkę sieroty w olśniewającą piękność. Barwy nie pojawiają się nawet w scenie balu – kostiumy wszystkich jego uczestniczek i uczestników są takie same: mężczyźni ubrani są w coś na kształt skrzyżowania fraka z mundurem, kobiety natomiast – w białe, zwiewne, jakby empirowe sukienki. Biel ich strojów jest bielą złamaną i to ona stanowi tło czy może raczej punkt odniesienia dla strojów głównych kobiecych postaci. Dzięki nim wiemy, że macocha, której czerń sukni przebłyskuje fioletem, oraz jej córki w sukniach bardzo rozbudowanych i wymyślnych w formie są zdecydowanie overdressed, co pokazuje ich nieadekwatność na dworze. Natomiast Kopciuszek pasuje do dworu – jej suknia jest takiego samego kroju, jak pozostałych kobiet, tyle że wyróżnia się śnieżną bielą. Dawno już nie widziałam przedstawienia tak wysmakowanego od strony wizualnej, w którym tak wiele rzeczy tak precyzyjnie zostałoby powiedziane przy pomocy środków plastycznych, odcieni barw i ich kompozycji.

Rewelacyjny jest też pomysł z tłem dla balu, jakie stanowi rozgwieżdżone niebo – ciemna płaszczyzna z mnóstwem święcących punkcików. Na tym tle pojawia się olbrzymi, też prosty w formie żyrandol. Przed finałem balu podzieli się on na dwie części, a część dolna będzie stanowić wielki zegar, na którym powoli, nieubłaganie gasnąć będą kolejne lampy-minuty, wyznaczając czas do zakończenia czaru.

Ale teatr swój czar stara się rozciągnąć także na czas pospektaklowy i robi to też bardzo pomysłowo. W pewnym momencie balu na scenę spadają w ogromnej ilości perłowo-białe balony. Po chwili zabawy nimi tancerze zsuwają je na boki sceny, gdzie leżą one do końca spektaklu. Po przedstawieniu pracownicy teatru rozdają te balony dzieciom, które – dowartościowane i bardzo zadowolone – wynoszą potem owe „łupy” z teatru. Może to i trochę prosty sposób na „edukację teatralną”, ale z drugiej strony każdy pomysł, który wytworzy pozytywne skojarzenie z wizytą w teatrze, jest pomysłem cennym.

Nie mogę także na koniec nie wspomnieć o programie do przedstawienia, który ma postać przepięknego, staromodnego „dziewczyńskiego” pamiętnika przewiązanego atłasową kremową wstążką. To jeszcze jeden element myślenia o doświadczeniu teatralnym jako czymś całościowym – czymś dla głowy (interesujące teksty w programie), czymś dla oczu (sam spektakl i jego oprawa plastyczna oraz graficzna) i czymś dla zmysłu dotyku (niebywale miły, jakby mechaty papier, w jaki oprawiona jest okładka programu).

Poznański Teatr Wielki zadbał, by na tym rodzinnym balecie każdy – i młodszy, i starszy – mógł znaleźć coś fascynującego dla siebie. Przygotował starannie piękne przedstawienie, które czarując swoją warstwą artystyczną z najwyższej półki, nie odpycha widza estetyką związaną z zamierzchłym teatrem dobrze ułożonego towarzystwa. Daje szansę odnalezienia się w nim także i tym, którzy mają umorusane i spocone dłonie, którym trudno wysiedzieć spokojnie dwie godziny, ale którzy potrafią dać się zaczarować bajką, tak różną od tego, z czym na co dzień obcują. Teatr udowodnił, że „sztuka wyższa”, jeśli tylko jest najwyższej próby, może znaleźć drogę do dzieci, których naturalnym żywiołem jest kreskówkowo-telewizyjna kultura popularna.

28-02-2014

 

Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
Sergiusz Prokofiew
Kopciuszek
libretto: Mikołaj Wołkow na podstawie bajki Charlesa Perraulta
choreografia: Paul Chalmer
kierownictwo muzyczne: Tadeusz Kozłowski
scenografia: Anna Kontek
premiera: 15.02.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: