Kujawy przeciwko Polsce
W Szajbie Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, wystawionej w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie przez Marcina Libera, górale przygrywają na fletach i wesoło witają gości przybyłych na przedstawienie. Niesie się pogodny śpiew dzieci ubranych w ludowe stroje (znakomici słuchacze Akademii Młodego Muzyka w Gnieźnie). Za chwilę zapłonie ognisko i przypiekać się będzie obracana nad ogniem kiełbaska. Jesteśmy w Polsce, gdzie lasy pełne są grzybów, a na śniadanie jada się otręby pochodzące z różnych stron kraju, chociaż te z Mazowsza mogą być zanieczyszczone. Wszystko wskazuje na to, że dni tutejszych mieszkańców upływają beztrosko.
Czy zawdzięczamy to tym, którzy sprawują tu rządy? Czy to ich dalekowzroczna polityka sprawiła, że poranki są jasne, a ludzie żyją dostatnio i czują się bezpiecznie? Zdaje się, że nikomu nie przeszkadza wysoki, zwieńczony kolczastym drutem płot, który otacza scenę – nikt nie buntuje się przeciwko życiu w więzieniu. Czyżby właśnie tak zapewniano bezpieczeństwo, cenione przez obywateli naszego kraju? Tymczasem w kujawskich lasach grupa terrorystów przygotowuje się do siania zamętu, terroru i zniszczenia.
Groteskowy, grubo ciosany obraz Polski oglądany jest przez widzów przez oczka metalowej siatki. Chociaż wyraźnie rysowane są nawiązania do dzisiejszej sytuacji politycznej (jak sugestia groźby niepodzielnych rządów jednego człowieka), dominanty fabularne ograniczają pogłębioną refleksję nad współczesnością. W finale spektaklu, niczym deus ex machina, pojawia się wizja „polskiej żółci” zalewającej cały świat. Chociaż substancja ta zostaje spektakularnie zobrazowana – w przedstawieniu niełatwo odnaleźć czytelne wskazówki, skąd się bierze. Niby wszyscy wiemy, że jej źródło leży w naszej naturze. A jednak dzieci w kolorowych strojach są uśmiechnięte. Góral – przemiły. Skąd tyle żółci?
Stateczny „dożywotni premier”, Mister Ble (Roland Nowak), w przyjaznej atmosferze prowadzi negocjacje na temat przeszłości sąsiadujących ze sobą państw. Jego rozmówcą i doradcą jest Hans (występujący gościnnie Michał Opaliński, do niedawna aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu), dziarski Niemiec pamiętający czasy II wojny światowej. Obydwaj niczym nasi architekci polityki historycznej chcą „odkłamać przeszłość” i wskazać powody dla dumy obu sąsiadujących ze sobą narodów. W rezultacie przesunięta zostaje data kapitulacji Polski w czasie II wojny światowej (na kwiecień 1940 roku) i ujawniona prawda o Niemcach – masowo buntujących się przeciwko władzy Hitlera, zawsze szanujących wszystkie rasy i narody (zwłaszcza Żydów). Realizacja hasła „wybaczamy i prosimy o wybaczenie” przybiera karykaturalne formy (jak pretensje Hansa o zawłaszczenie idei Zagłady przez rozpowszechnienie wyrażenia „polskie obozy koncentracyjne”). Spokój Mistera Ble burzy dopiero pojawienie się zapowiedzi terroru ze strony grupy kujawskich separatystów. Nastając na jego życie (a także na życie prezydenta Usa), konstruują bombę. Choć nie przychodzi im to bez problemów, wpuszczane do sieci informacje na jej temat wywołują powszechny strach. W tym czasie Wiktoria – niezaspokojona erotycznie żona Ble (Katarzyna Strączek, do dzisiaj w zespole wrocławskiego TP, nieobsadzana tam od 2015 roku) – fantazjuje na temat zbliżenia z przywódcą terrorystów.
Siatka ogradzająca scenę i pomost dzielący widownię (scenografia Mirka Kaczmarka) odsyła do niezłomnej postawy polskich polityków, którzy nie godzą się na przyjmowanie tu „obcego etnicznie, religijnie i kulturowo elementu napływowego”. Tymczasem w świecie przedstawionym niebezpieczeństwo nie przychodzi z zewnątrz, a z wnętrza Polski. Grupa bojowników z religijną czcią kultywuje pamięć mitycznego bohatera – El-Kujawy Pierwszego. W snajperskich strojach (kostiumy Moniki Ulańskiej z Grupy Mixer) pod przewodnictwem bezwzględnego 99 Groszy (aktor Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi Paweł Paczesny) dążą do realizacji utopijnej idei Wielkich Kujaw, które chcą się odłączyć od Polski. Nie mam pewności, czy nie przebierający w środkach, wykrzykujący „inszallah” bojownicy mają śmieszyć, wytrącając tak z rąk argumenty agresywnym islamofobom, czy przypominać, że zrodzony z radykalizmu terror przybiera podobne formy niezależnie od tego, co go prowokuje. Przemoc nie jest domeną przedstawicieli określonych grup etnicznych czy religijnych. Rodzi się w każdych warunkach. Krzywdzi wszystkich. W spektaklu Libera poważna tonacja zaczyna dominować nad absurdalnym humorem, kiedy nieudolni, ale nadal morderczy terroryści z Kujaw zestawieni zostają z postacią Malali Yousafzai (Martyna Rozwadowska). Pakistańska laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z roku 2014 kreowana jest jako delikatna, gromadząca wokół siebie dzieci dziewczyna. Opowiada o swoich tragicznych doświadczeniach wynikających ze sprzeciwu talibów wobec edukacji kobiet.
Szajba, wczesny dramat Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, po raz pierwszy wystawiony został przez Jana Klatę w roku 2009 (Teatr Polski we Wrocławiu). Na potrzeby gnieźnieńskiego spektaklu jej tekst został przepisany przez autorkę. Jednak dzisiaj – po zatoczeniu koła przez naszą historię – nawet aluzje zawarte w jego pierwotnej wersji, znów są czytelne i aktualne. Kraj nadal toczony jest szaleństwem, które, zamiast słabnąć, rośnie w siłę i przybiera coraz bardziej konkretną, wyrazistą i złowieszczą formę (o czym wiadomo i bez nagłośnionego dokładnie tydzień po premierze skandalu dotyczącego propagowania faszyzmu przez członków Stowarzyszenia Duma i Nowoczesność). Doceniam konsekwencję i zaangażowanie Marcina Libera, nie pierwszy raz piętnującego historyczną krótkowzroczność i populizm polityków. Jednak próbie połączenia surrealnego humoru Sikorskiej-Miszczuk i ironicznego ujęcia wizji Polski jako nowego przedmurza europejskiego chrześcijaństwa zdecydowanie bliżej do absurdalnej komedii niż do interwencyjnej satyry politycznej. Dlatego najlepsze wrażenie robią na mnie w tym spektaklu sceny, które z założenia po prostu mają bawić, nie przemycając krytyki politycznej, jak znakomicie zagrany przez Wojciecha Siedleckiego monolog profesora Bralczyka na temat słowotwórstwa kujawskich odmian słowa szahid.
W spektaklu Marcina Libera powaga niweluje komizm, a fikcjonalność – autentyzm wielu wątków. W ten sposób osłabiona zostaje zarówno wymowa komediowa, jak i refleksyjna, tragiczna aktualność przedstawienia. Siedząc na widowni, miałem wrażenie, że wiele nawiązań do współczesnej sytuacji w kraju podkreślonych zostało przez reżysera, nie zawsze spójnie komponując się z groteskowymi pomysłami autorki tekstu. Jestem zwolennikiem różnorodności. Jednak w gnieźnieńskiej Szajbie nie wszystko zagrało, jakby w łączeniu szaleństwa fabuły i jej scenicznej prezentacji zabrakło metody. Znakomicie zagrana została natomiast, wykonywana na żywo, muzyka Filipa Kanieckiego, funkcjonująca jako świetne spoiwo całej inscenizacji (spektakularne wykonania utworów legendarnej formacji Siekiera!). Trudno mi docenić teatralną interwencyjność, grubymi nićmi łączoną ze scenami, których humor przypomina stylistykę telewizyjnych programów kabaretowych. Nie śmieszy minie wspomnienie czosnkowej kiełbasy, która ukrywać ma „wampirzy smród” Mistera Ble, i nie porusza indoktrynacja dzieci przygotowywanych do poświęcenia życia za Wielkie Kujawy. Mało odkrywcza wydaje mi się nawet koncepcja „sanacji moralnej organizmu narodowego” za pośrednictwem oświaty, teatru, filmu, prasy i radia, które mają służyć „przechowaniu odwiecznych wartości decydujących o tożsamości naszego narodu”, choć wskazanie Adolfa Hitlera jako jej autora mogło kogoś zaskoczyć i czegoś nauczyć.
Tekst Szajby nie reprezentuje poziomu najlepszych dramatów Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Jej gnieźnieńska inscenizacja nie jest też szczytem możliwości reżyserskich Marcina Libera. Mimo to włączenie tego spektaklu do repertuaru Teatru im. Aleksandra Fredy to ważny znak dotyczący kierunku, jaki wyznacza tej instytucji dyrektor Joanna Nowak i jej kierowniczka artystyczna, Maria Spiss. Ta decyzja świadczy o ich odwadze w czasach, kiedy politycy chcą wpływać nie tylko na wizję historii, ale i tematy, którymi zajmują się twórcy i instytucje kultury. Po serii interesujących artystycznie, często ryzykownych, oddających scenę młodym twórcom, ale raczej pozbawionych akcentów politycznych gnieźnieńskich premier, Szajba może sugerować, że tutejszy teatr ma awangardowe aspiracje. Po zmianie kierownictwa teatrów w Bydgoszczy i Kaliszu ma szanse stać się ważną artystycznie sceną nie tylko w skali makroregionu, ale i całego kraju. Odwaga nie zawsze przynosi natychmiastowe sukcesy. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejne bezkompromisowe projekty realizowane w Gnieźnie, zarówno te realizowane przez młodych, jak i dojrzałych twórców teatralnych.
26-01-2017
galeria zdjęć Szajba, reż. Marcin Liber, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
Małgorzata Sikorska-Miszczuk
Szajba
reżyseria: Marcin Liber
scenografia: Mirek Kaczmarek
muzyka: Filip Kaniecki/MNSL
kostiumy: Monika Ulańska/Grupa Mixer
premiera: 13.01.2018