AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nie ma strachu

Czas barbarzyńców, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie
Fot. Magda Hueckel  

Świat, w którym upadające Imperium Rzymskie jest starożytne i współczesne zarazem, to miejsce, gdzie dzieją się rzeczy nowe, aczkolwiek wyglądające znajomo. Innymi słowy – to niemal idealna przestrzeń dla uniwersalnych rozważań na temat ludzkiej kondycji, ze wskazaniem na relacje władza - wiedza. Niestety w przypadku polskiej prapremiery sztuki Dona Taylora Czas barbarzyńców (When the Barbarians Came) do głowy zamiast myśli Michela Foucaulta przychodzą refleksje dotyczące tak doniosłych problemów, jak ten, czy nie zostawiliśmy w domu prania na gazie.

Barbarzyńcy służą nam – oświeconym, liberalnym, świadomym doniosłości euro… rzymskiej tradycji – obywatelom, za lustro, które niepytane mówi prawdę i obnaża skrywane przywary. Dzięki temu sztuka Taylora ma moc demaskowania. Dzieje się tak również w spektaklu Jarosława Tumidajskiego. Rozmowy strwożonych i zbulwersowanych zarazem bohaterów o tym, że nowy rząd pod osłoną nocy forsuje kolejne ustawy, budzą na widowni delikatny szmer rozbawienia; podobnie jak charakterystyka tytułowych barbarzyńców, którzy, zachowując pozory ogłady i normalności, korzystają z mechanizmów demokracji wyłącznie po to, aby ją zniszczyć. Taylor kiepskie świadectwo wystawia również drugiej stronie barykady. Fakt, iż, jak mówi Kapitan Antony (Andrzej Zieliński): „barbarzyństwo to prosta filozofia”, sprawia, że wszyscy jesteśmy na nią podatni. Nie zauważamy nawet, że broniąc się przed nią, przejmujemy jej prymitywny i wykluczający język, powtarzając za buntowniczą studentką (Barbara Wypych): „Nikt nie chce skończyć tak, jak plebs”.

Wątek polityczny dramatu jest podatny na interpretacje – dzięki temu mógł być przyczynkiem do rozważań na temat rosnących w siłę, działających niemal w całej Europie ruchów nacjonalistycznych. Być może z tego względu scenografia przywodziła na myśl wnętrze modernistycznej willi z lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Niemniej miejsce to ledwie tło, twórcy zaś nie byli zainteresowani pogłębieniem problemu i poprzestali na drobnych nawiązaniach do stylu uprawiania polityki przez aktualny rząd.

Atmosferę opresji usiłowano stworzyć poprzez oszczędną i niepokojącą muzykę oraz pewne rozwiązania scenograficzne, takie jak kamery przemysłowe, pokrywające w drugim akcie ściany willi, oraz efekty multimedialne. Pojawiające się od czasu do czasu wizualizacje zamieniały białe powierzchnie (zarówno ścian, jak i podłogi) na śnieżące ekrany telewizorów/monitorów. Ktoś zakłócał przekaz. Mimo iż nie oszczędzono nam chyba żadnej linijki dramatu, coś niepokojącego działo się z jego treścią. Niedostatkom komunikacyjnym winna była – paradoksalnie – sterylność. Aktorzy deklamowali swoje kwestie w sposób co prawda klarowny, ale jednocześnie boleśnie rutyniarski. Celował w tym grający główną rolę Michał Mikołajczak. Jego Marcus to amant z miernej telenoweli. Trzeba mu jednak oddać, że dzięki temu znakomicie pasował do Julii (Katarzyna Dąbrowska), której jednostajnie histeryczny ton męczył już po kilkunastu minutach. Szukając przeciwwagi, nie sposób pominąć roli Sławomira Orzechowskiego grającego Adriana, będącego bodaj jedyną pełnokrwistą postacią na scenie.

Ślizganie się po powierzchni słów sprawiało, że przedstawienie nie zbudowało napięcia. Historia Taylora dzieje się przecież w świecie, gdzie dynamika zmian przyprawia o zawrót głowy. Dzięki narracyjnym wtrętom Marcusa, co chwila przenosimy się w czasie, obserwując gęstniejącą atmosferę, powrót niewolnictwa oraz trupy na ulicach, których miejsce szybko zajmują złodzieje i żebracy. Miasto staje się niebezpieczne. Tymczasem aktorzy nic sobie z tego nie robili, rozlewali kolejne butelki alkoholu, zmieniali kreacje (Julia) tudzież beznamiętnie opowiadali o tym, jak strasznie jest dookoła, czemu przy najlepszych chęciach trudno było dać wiarę. Ich wyobcowanie mogło być zamierzonym kontrastem dla treści, gdyby nie dźwiękowe i scenograficzne celowanie w mroczny klimat opresji i niepewności. Efektem – zgrzyt i niedopasowanie. 

Tumidajski nie uległ pokusie i nie spróbował odsłonić przed widzami tego, co sam Taylor pozostawił zakrytym, mianowicie omawianych w dramacie bulwersująco barbarzyńskich inscenizacji Króla Edypa i Ryszarda III. Szkoda. Nie dlatego jednak, że życzyłbym sobie na scenie Współczesnego pornografii i krwi, ale przez fakt, że to teatr w Taylorowskim Rzymie stanowi probierz upadku cywilizacji. W momencie, gdy popuszczamy cugli, świątynia sztuki zamienia się w arenę prymitywnych igrzysk. Palącym problemem staje się kwestia: skąd bierze się zasiadająca tam publiczność? To, jak daleko może sięgać sztuka prezentowana na scenie i dla kogo oraz w imię czego to robi, jest tematem nieustającej i gorącej dyskusji. Trudno jednak obwiniać reżysera, że nie ma zamiaru brać w niej udziału. To, co pokazuje w Czasie barbarzyńców jest koniec końców dość dokładnym odzwierciedleniem jednej z kwestii Marcusa, który zauważa, iż często w teatrze mamy do czynienia z iluzją treści, której faktycznie nie było.

26-05-2017

galeria zdjęć Czas barbarzyńców, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie <i>Czas barbarzyńców</i>, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie <i>Czas barbarzyńców</i>, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie <i>Czas barbarzyńców</i>, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Współczesny w Warszawie
Don Taylor
Czas barbarzyńców    
reżyseria: Jarosław Tumidajski
przekład: Andrzej Zieliński
scenografia: Mirek Kaczmarek
kostiumy: Grupa Mixer
muzyka: Stefan Wesołowski
obsada: Katarzyna Dąbrowska, Monika Kwiatkowska, Monika Pikuła, Barbara Wypych, Mikołaj Chroboczek, Dariusz Dobkowski, Piotr Garlicki, Michał Mikołajczak, Sławomir Orzechowski, Jan Pęczek, Szymon Roszak, Sebastian Świerszcz, Rafał Zawierucha, Andrzej Zieliński
premiera: 29.04.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: