Niedokochany
Adamowi Orzechowskiemu udało się stworzyć z epickiego fresku Radosława Paczochy lekki, nowoczesny w formie spektakl, który zwraca Broniewskiemu jego fascynujący tekst życia, odsłaniając w pomnikowym poecie człowieka.
Sztuka Paczochy Broniewski nie jest łatwym materiałem dla teatru. Pięcioaktowy faktomontaż biograficzny obejmujący cztery dekady z życia poety, a przy okazji także z historii Polski, rozpisany na ponad sto postaci, domagał się radykalnej korekty. Może nawet bardziej radykalnej niż ta, na którą zdecydował się ostatecznie reżyser gdańskiego przedstawienia, wyraźnie Broniewskim zafascynowany. Intencja opowiedzenia o nim niemal wszystkiego, na dodatek chronologicznie, zaciążyła na strukturze tekstu (i poniekąd również na strukturze przedstawienia), narzucając mu epicką formę podawczą i topiąc dramaturgię w detalach życiorysu. O wiele lepszym rozwiązaniem, jak mi się wydaje, byłby wybór jakiegoś jednego etapu tej biografii i spojrzenie na postać przez pryzmat konkretnej sytuacji dramatycznej.
Ciążenie w stronę „wypisów z historii” daje o sobie znać zwłaszcza w pierwszej części spektaklu, rozpiętej między bohaterską szarżą młodzika Broniewskiego w czasie wojny bolszewickiej w 1920 roku (za którą otrzymał Srebrny Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari) a kilkunastomiesięcznym, traumatycznym pobytem w więzieniach NKWD; najpierw we Lwowie, gdzie został aresztowany wraz z grupą polskich poetów w 1940 roku, potem w Moskwie i Saratowie. Oglądamy w istocie „teatr faktu”, podany na dodatek w formie zbliżonej do akademii partyjnej młodzieżówki. Wypożyczone z kart historii postaci występują z szeregu, dokonują krótkiej autoprezentacji i relacjonują swój udział w zdarzeniach budujących biografię poety. Poniekąd ta forma podawcza wymuszona jest przez niestandardowe rozmiary tekstu – aktorzy muszą grać po kilka ról, stąd ważna jest ich identyfikacja. Męczy jednak nadmiar szczegółów – litania nazwisk, dat, miejsc. Na szczęście reżyser przydaje spektaklowi lekkości, stawiając na inscenizacyjną umowność – konstruując obrazy, często o randze metafory, prostymi środkami, przy pomocy pojedynczych rekwizytów. Choćby taki przykład – kiedy Broniewski dowiaduje się o wywiezieniu do Auschwitz i prawdopodobnej śmierci drugiej żony, Marii Zarębińskiej, aktorka (Katarzyna Dałek) przeskakuje za jego plecami beztrosko z krzesła na krzesło, trzymając w ręce czarny balonik. Pożegnanie zaklęte w obrazie-wspomnieniu, tyle że na kliszę pamięci nałożony został czarny filtr – niczym kir, którym zdobi się fotografie zmarłych.
To, co jest największą zasługą Paczochy i Orzechowskiego, to przywrócenie Broniewskiemu pełnej, nieocenzurowanej przez żadne frakcje polityczne biografii.Akademia, którą oglądamy na scenie Teatru Wybrzeże, ogołoconej z wszelkich ozdobników (dekoracje tworzą jedynie krzesła i gigantyczna kopia Krzyża Virtuti Militari, rozciągnięta na deskach), nie jest jednak całkiem zwyczajna. To raczej apel z udziałem duchów, wywołanych z przeszłości przez osamotnionego, odtrąconego poetę, którego nikt nie chce już słuchać. Nie przypadkiem spektakl zaczyna się od sytuacji wieczoru autorskiego, jednego z licznych, w jakich Broniewski – nie bez przyjemności – brał udział (może nawet jest to nawiązanie do słynnego spotkania z gdańskimi stoczniowcami, których karnie spędzono do hali). Zawsze bezpośredni w kontakcie, życzliwy wobec ludzi, tym razem musi przyjąć wyzwanie milczącej sali. Zamiast porwać ją emocjonalną siłą swoich wierszy, jak czynił to wiele razy wcześniej, rozgląda się bezradnie po nic-nie-rozumiejących, obcych twarzach i … staje na głowie. To już nie żarliwy trybun, tylko ktoś niedokochany; nie tylko przez kobiety, ale również przez tych, dla których pisał swoje wiersze – czyli przez nas, współczesnych, hodujących w zmanipulowanej pamięci obraz „czerwonego poety”, wysługującego się komunistycznemu reżimowi w zamian za splendory i przywileje. To nasza „obcość” odebrała mu na scenie głos, zastąpiony przez błazeńskie gesty.
To, co jest największą zasługą Paczochy i Orzechowskiego, to przywrócenie Broniewskiemu pełnej, nieocenzurowanej przez żadne frakcje polityczne biografii. Co prawda, ci, którzy znają książkę Mariusza Urbanka Broniewski. Miłość, wódka, polityka, nie znajdą tu niczego nowego, jednakże dramaturgiczne uwypuklenie wszystkich paradoksów i sprzeczności wpisanych w portret poety działa nadzwyczaj sugestywnie. Teatralna wersja tej biografii bardzo mocno podkreśla jej pęknięcie, jakby przełamanie na pół. Cezurą jest osadzenie w kazamatach na Łubiance, które Broniewski opuszcza jako inny człowiek – nie tylko wyniszczony fizycznie, gwałtownie postarzały, ale też przetrącony duchowo, zarażony szyderstwem. Doznał wszak krzywdy z rąk tych, którzy mieli stworzyć nowy, lepszy świat – demokratyczny i prawdziwy, w który żarliwie wierzył jako bezkompromisowy lewicowiec, gotowy złożyć dla „sprawy” ofiarę ze swojego życia.
Pęknięcie w biografii bohatera podkreśla jeszcze bardziej decyzja reżysera, który rozdzielił tytułową rolę między dwóch aktorów. Michał Jaros gra Broniewskiego młodego – igrającego ze śmiercią żołnierza, ofiarnego Polaka-patriotę; nienasyconego, wiecznie zakochanego Don Juana; uwiedzionego mitem rewolucji szlachcica, który marzy o Polsce sprawiedliwej i jest gotów oddać za tę ideę życie. Robert Ninkiewicz tworzy z kolei przejmującą figurę tragicznego błazna – mężczyzny pozbawionego złudzeń, osieroconego przez kobiety (Marię i córkę Ankę), trawionego przez „smutność, nudę i dodupizm”, które próbuje wyciszyć coraz większymi dawkami alkoholu, właściwie nie trzeźwiejąc. Ta druga twarz Broniewskiego wydaje się znacznie ciekawsza, nie tylko za sprawą aktorskiej wielkości Ninkiewicza, podszytej rzadką odwagą, ale też dzięki zdecydowanie ciekawszemu materiałowi. Paczocha bowiem dopiero w drugiej części sztuki decyduje się porzucić schematyczną biografistykę na rzecz autentycznego dramatu. Dzięki temu znalazły się w spektaklu sceny brawurowe, niezapomniane. Jak ta, kiedy Broniewski-Ninkiewicz w szalonym, pijackim pędzie odbija się od kolejnych urzędników systemu, którzy nie pozwalają mu wydostać się z trybów propagandowej machiny, wciskając do ręki kolejne butelki wódki i podsycając jego próżność jako poety. Jednym z prześladowców, którzy wpychają go w tę śmiertelną pułapkę, jest Wanda – trzecia żona Broniewskiego, którą znakomicie interpretuje Sylwia Góra-Weber. Wyrachowane, zimne ciało, które potrafi wszak wykrzesać z siebie czułość w obliczu – podszytej jakimś złowrogim absurdem, fatalną skazą – śmierci Anki, ukochanej córki poety.
Jeśli czegoś mi w tym spektaklu zabrakło, to odpowiedzi na pytanie, jakim poetą był autor Bagnetu na broń i Ulicy Miłej. Fragmenty wierszy mówione ze sceny przez gdańskich aktorów, pozbawione tego żaru, który palił od wewnątrz ich autora, brzmiały głucho. Po prostu źle.
22-09-2014
galeria zdjęć Broniewski, reż. Adam Orzechowski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Radosław Paczocha
Broniewski
reżyseria: Adama Orzechowski
scenografia: Magdalena Gajewska
muzyka: Marcin Mirowski
obsada: Dorota Androsz, Agata Bykowska, Katarzyna Dałek, Sylwia Góra-Weber, Anna Kaszuba, Piotr Biedroń, Piotr Chys, Michał Jaros, Piotr Łukawski, Jakub Mróz, Robert Ninkiewicz, Cezary Rybiński, Marek Tynda, Piotr Witkowski
prapremiera: 27.06.2014
testowy