AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Poetyka pisania projektu

Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
Fot. Tomasz Ziółkowski  

W czasach, w których przechodziłam moją inicjację teatralną, tak zwana „klasyka” była często wygodnym kostiumem mającym pod pozorami tego, co dawne, ukryć mówienie o tym, co teraz.

Twórcy się wysilali, tworząc metaforyczny, aluzyjny język (czasem adekwatny, lecz poetycki, czasem mniej). Widzowie rozgimnastykowywali swoje umysły, próbując doszukać się tego, gdzie słowa z „wtedy” mówią o naszym „teraz”. Ale to sami widzowie odnajdywali paralele między tym, co w utworze napisanym na przykład kilkaset lat temu (jeśli nie więcej) jest takiego mówiącego o nas samych. Tak jak to pamiętam, inscenizacja mogła podsyłać tropy; montaż znaczeń, doszukiwanie sensów dokonywały się (a przynajmniej miały taką szansę) w głowach widzów, w rozmowach z innymi widzami. A potem „ojczyzna moja wolna, wolna”, więc płaszcz Konrada poszedł w kąt, a wraz z nim – mam takie wrażenie – wiara artystów, że widzowie, którzy przychodzą do teatru są (lub przynajmniej potencjalnie mogą być) ludźmi inteligentnymi. Takimi, którym nie trzeba całej ideologii tłumaczyć na wejściu np. w programie spektaklu. Takimi, którzy może sami coś zrozumieją (bo wszak obcują z dziełem poważnych twórców, czyż nie?) z tego, co chciał im powiedzieć reżyser, a może sami odnajdą własne sensy spektaklu.

Do tego rodzaju „wspomnień” skłonił mnie Fantazy Juliusza Słowackiego wyreżyserowany przez Macieja Podstawnego w kaliskim Teatrze im. Bogusławskiego. Rozwiewając na początku wszelkie wątpliwości, jakie mogły powstać po moim wstępie – to całkiem przyzwoity spektakl, lecz dobry jakoś tak obok intencji, jakie w wypowiedzi „oddramaturgicznej” (nie, oczywiście nie Słowackiego, lecz autora kaliskiej dramaturgii) wyłożył Łukasz Zaleski i które reżyser wprowadza na scenę poprzez rozmaite elementy inscenizacji. Pozwolę sobie przytoczyć dłuższy fragment tekstu z programu, który (przeklęty zwyczaj!) przeczytałam przed samym spektaklem. Najpierw możemy zapoznać się z pobieżnym streszczeniem akcji Fantazego, a potem dowiadujemy się, że bohaterowie dramatu to „stali rezydenci wielkiej poczekalni Europy, poruszają się w świecie, który nie tyle wypadł z formy, ile żadnej nie zdołał jeszcze zyskać. Taka lektura sztuki Słowackiego pozwala ustanowić paralelę pomiędzy Polską schyłkowego romantyzmu lat czterdziestych XIX wieku a postromantyczną Polską lat dziewięćdziesiątych wieku XX. Polską, w której zawsze buduje się na niepewnym gruncie, zawsze w cieniu niedawnego historycznego wstrząsu, od nowa bez solidnego fundamentu. Polską, w której naturalnym stanem staje się aspiracja w stanie czystym; której mieszkańcy zawsze chcą być kimś innym niż są”.

Nie wdając się w polemikę, jak bardzo, w mojej ocenie, różni się sytuacja w kilka lat po „odzyskaniu niepodległości” od tej w kilka lat po klęsce powstania, w efekcie czego spora część obywateli wyemigrowała, a nie mniejsza „została wyemigrowana” w bardzo nieprzyjazne rejony świata, chciałabym tylko zwrócić uwagę, że Respektowie (z całym szacunkiem) do niczego nie aspirują, oni próbują odbudować to, kim byli (właśnie byli, a nie mieli) wcześniej. Z takiego ustawienia współczesności problemu przez twórców wynikały moje początkowe kłopoty z zaakceptowaniem kaliskiego Fantazego. Nie da się problemu dorobkiewiczowskiego „aspirowania” pogodzić z płomienną tyradą, jaką Diana (Małgorzata Kałędkiewicz) wygłasza przed Fantazym (Dobromir Dymecki). Obrażona kupieckim podejściem Fantazego (a mówimy o rodzinie w poważnych długach), Diana w furii wyrzuca z siebie: „Wszystko… co mogło w spadku dziecko smętne/ Wziąć… po umarłych… całe serc ognisko/ Z szlachetnościami wszystkimi i całą/ Myśli ich piękność… ja mam… po nich w spadku…/ A ten mój posag ich – to moje ciało” (Akt I, scena XIV). Jak te słowa, które bardzo mocno wypowiada Kałędkiewicz, pogodzić z „aspirowaniem”?

Diana bez ogródek wyjaśnia powód swojej zgody na małżeństwo z Fantazym – jest nim tylko i wyłącznie poczucie odpowiedzialności za ludzi od niej zależnych: „A jutro – wszystkim chłopom biorą pługi/ I w każdej chacie stawiają żołnierza./ Więc jeśli chaty te… jutro posłyszę,/ Że krzyczą: Boże! – a Bóg nie uderza/ Piorunem… Jeśli duch, co we mnie dysze/ Modlitwą, o! tej wioski nie obroni (…)/ Jeśli Bóg z mego jedynie nieszczęścia/ Chce siły, która podobna do cudu/ Ten lud obroni… to się do zamęścia/ Z panem – przychylę…” (Akt I, scena XIV).

Te słowa nie tylko znaleźć można u Słowackiego, z wielką pasją, ze złością wyrzuca je z siebie Kałędkiewicz. Nie ma w tym cynizmu „podbijania ceny”, jest bardzo niewspółczesne święte oburzenie i pasja kobiety, która zna swoją wartość (niekoniecznie liczoną w brzęczącej monecie). Jak po czymś takim my – widzowie mamy z pełnym przekonaniem uwierzyć, że oto obcujemy z rzeczywistością, w której – za programem spektaklu –  „kluczową rolę odgrywa ekonomia”? Tym bardziej, że Fantazy – człowiek z pieniędzmi, czyli wedle współczesnych standardów neoliberalnych taki, któremu wszystko wolno – nie obraża się i nie wyjeżdża, tylko dalej chce zakupić ten „produkt” polskiej kultury szlacheckiej.

Trudno takie słowa, które raz za razem słyszymy ze sceny, dopasować do obrazu Polski początków drapieżnego kapitalizmu. Dlatego reżyser co jakiś czas przypomina widzom, o czym tak „naprawdę” opowiadają te postacie mówiące wierszem. Dlatego najpierw oglądamy wyświetloną nad sceną informację, gdzie rzecz się dzieje, potem na tym samym ekranie widać jakąś ostrą popijawę, podczas której hrabiostwo Respektowie, mocno już „zmęczeni”, wyjaśniają, że „ojciec zdrowo przeinwestował” i dlatego muszą wydać córkę za Fantazego. W ten sposób próbuje się nas przekonać, że hrabiostwo Respektowie to nie przedstawiciele dawnej szlachty, wysłani na Sybir za działalność niepodległościową, a szemrani biznesmeni, którzy bez oporów przehandlują córkę dzianemu młodzieńcowi. Co jakiś czas raczy się nas obrazem wysadzanego betonowego budynku mieszkalnego, który rozpada się na pół – taki wyraźny znak, że stary porządek się rozpadł. A w czasie drugiej części spektaklu znienacka pojawiają się makiety domów-punktowców ułożone po obu stronach sceny w miniblokowisko. Miała być „klasyka żywa”? No to jest! A że trochę bez sensu? I bez wiary w to, że jak się widzowi łopatologicznie nie wyjaśni, to nie pojmie, w czym rzecz… Rozumiem, że chcąc zawalczyć o projektowe pieniądze teatr musiał we wniosku wyraźnie uzasadnić, że oto „ożywi” naszą rodzimą klasykę. Ale dlaczego to „ożywianie” przyjmuje postać takiego topornego zabiegu na dramacie Słowackiego, co objawiało się między innymi takimi subtelnymi zabiegami, jak komórka cały czas dzwoniąca w kieszeni Respekta?

Strasznie mnie na początku ten spektakl irytował tym, że ma być o latach 90. ubiegłego wieku, a nic tu do tego założenia nie pasuje – ani teksty do kontekstu, ani szczegóły (np. kamery wideo w tamtych czasach miały rozmiary małej walizki-kabinówki, a telefony komórkowe były niewiele mniejsze). Potem, na moje szczęście, działania aktorów wyrwały mnie z tego na siłę doszytego społeczno-ekonomicznego kontekstu i wprowadziły w prawdziwsze życie tej klasyki. Otóż to „życie” działo się tu i teraz, przed nami na scenie, tyle że wcale nie dotyczyło polskiej rzeczywistości ekonomicznej sprzed dwudziestu lat. Dotyczyło ludzi, którzy w sposób (brzydkie słowo) uniwersalny walczą o swoje życie, o samych siebie, o swoją przyszłość i szczęście. I w tym kontekście tekst Słowackiego okazał się nadal bardzo żywy.

Oto oglądamy na scenie pełnokrwiste postacie, z których każda gra swoją grę. Fantazy Dymeckiego to współczesny wielkomiejski hipster – obserwujący z ironią świat z niebywałego dystansu. Nawet to, że gospodarze o nim zapomnieli idąc do ogrodu, bardziej go bawi, niż złości. Nie jest karykaturą romantycznego kochanka, to człowiek, który poszukuje związków „bez zobowiązań”. Diana ma być dla niego ciekawą odmianą, jej opór przed zamążpójściem ledwo go porusza. Nie tyle chce „zdobyć” Dianę, co zapewnić sobie jakąś czasową rozrywkę. Stąd też tak bez oporu zwraca jej rękę i wraca do Idalii (Anna Kłos-Kleszczewska). Dymecki mówi swoje kwestie, szczególnie te z końca dramatu, tak jak człowiek, który nie jest przekonany do słuszności własnego postępowania, ale jako człowiek dobrze wychowany doskonale wie, co w danej chwili powiedzieć wypada. Jest on zdystansowanym narratorem tego, co dzieje się na scenie.

Przeciwwagą dla niego jest Idalia – znakomita rola Kłos-Kleszczewskiej. Jej Idalia nie jest karykaturą romantycznej kochanki. Jest współczesną, neurotyczną kobietą, która mówi nienaturalnym, wysokim głosem, tak jakby cały czas miała ściśnięte gardło. Kwestie wyrzuca z siebie tak, jakby poszukiwała właściwych słów dla własnych zbyt trudnych do wyrażenia przeżyć. Jako porzucona kochanka nie jest irytująca czy wywołująca śmiech, jest raczej pogubioną kobietą, która wie (kiedyś wiedziała?), jak wygrywać. Wie, jak sytuację zaplanowaną przez Majora wykorzystać na swoją korzyść. Dlatego charakteryzatorka na oczach ludzi maluje na niej krwiste ślady obrażeń. W tej scenie widać, że Idalia nie jest kruchą kobietą, ale świadomym graczem, wiedzącym, jak odzyskać Fantazego. W efekcie wygrywa – Fantazy wraca do niej, całą końcową scenę spowiedzi Majora i połączenia Diany i Jana spędza w jego ramionach. Z tego, jak zostają poprowadzone te dwie postacie, widać, że nie „kochają” się one w sobie – są po prostu dla siebie wygodnymi partnerami. Ich samotność we dwoje wydaje się lepszym wyjściem niż szukanie prawdziwej (cokolwiek miałoby to znaczyć) miłości. Pokazują, że związek z przyzwyczajenia też może być związkiem właściwym. To też bardzo „żywa”, a wręcz współczesna refleksja.

Inscenizacyjna współczesność jest ramą, w którą wciśnięta jest historia zawarta w Fantazym.Taką bezafektową wersję uczucia pokazuje też Stella Izabeli Beń. Jest lekko cyniczną, seksualnie prowokującą młodszą siostrą, która korzystając ze sprzyjających okoliczności postanawia odbić starszej siostrze potajemnego narzeczonego – Jana (Jan Jurkowski). Jest w niej jakaś bezwzględność, która pozwala jej prowadzić tę grę w uwodzenie, testować działanie własnej kobiecości na innych. Stella operuje na tylko jednym poziomie – prowokuje wszystkich mężczyzn, jacy znajdują się w jej otoczeniu. Jedyne, o co można by mieć pretensje w prowadzeniu jej postaci, to erotyczny prymitywizm zachowań Stelli, który miał zapewne uwiarygodnić ją jako „współczesną” dziewczynę. Stella co chwila bardzo wyraziście je lody, kiedy ma sięgnąć po coś, kładzie się Rzecznickiemu (Michał Wierzbicki) na kolanach, tak że jej pupa znajduje się pod jego ręką. Takie „wyzwolone” zaktualizowanie postaci kobiecej ma też miejsce w przypadku Diany, która rozpoczynając rozmowę o zaręczynach z Fantazym przy tekście: „Chce pan odwiedzić/ Moją ptaszkarnią?…” znacząco rozchyla nogi. Spektaklowa Diana okazuje Fantazemu wrogość, kiedy tylko może, oblewa go herbatą w scenie w ogrodzie; widać, że nawet nie próbuje z pokorą przyjąć woli rodziców. Kałędkiewicz gra tu głównie wzgardę i agresję, w niej też nie ma nic ze stereotypowej romantycznej kobiecej słabości.

Właśnie te ludzkie portrety – mocno, wyraziście zagrane – są tym, co powoduje, iż ten spektakl wciąga do swojego świata. Pozwala niemal z zapartym tchem śledzić historie ludzi, którzy w bardzo mało sprzyjających okolicznościach próbują zachować się właściwie, porządnie i zgodnie z tym, czego się od nich oczekuje. Czasem jednak górę bierze w nich ta część ich natury, która nakazuje pójść drogą łatwiejszą, drogą na skróty, lecz taką, która wydaje się bardziej skuteczna. Postacie z kaliskiego przedstawienia, idąc za tekstem Słowackiego, zawsze w końcu postępują etycznie i tak, jak trzeba. To jest nadal świat stabilnego porządku moralnego, w którym wszyscy wiedzą jak NALEŻY postąpić i postępują dobrze – bo tak jest w tekście i tego nie daje się całkiem zignorować. Nie jest to rozchwiana etycznie rzeczywistość polskich lat 90., kiedy pieniądz stawał się najwyższą instancją.

Dodatkowo w spektaklu taką moralizującą rolę odgrywają piosenki, napisane na podstawie tekstów Słowackiego przez Zuzannę Bojdę, znakomicie zaśpiewane przez Annę Stelę. Jej postać, zawieszona w małej przestrzeni ponad sceną, jest z jednej strony jak z innego świata, z porządku prezentowanego w dramacie Słowackiego, a z drugiej – przez złoty kolor sukni i twarzy – jakimś przypomnieniem o tym, że światem rządzi to, co się świeci. Wydaje się współczesną odmianą starożytnej, nieugiętej bogini, obserwującej zmagania maluczkich i komentującej ich świat.

Inscenizacyjna współczesność jest ramą, w którą wciśnięta jest historia zawarta w Fantazym. Lecz mówi nam on więcej o ludziach, ich naturze, niż o rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. I bardzo dobrze, bo świat ludzki jest o wiele bogatszy niż tylko aktualność rozumiana w kategoriach świata społecznego. Dopinanie kontekstu „polskich przemian” wydaje mi się wymuszoną próbą „ożywienia”, sprowokowaną być może tym, iż spektakl jako „projekt” został wybrany do realizacji w konkursie Klasyka Żywa. W najbliższych sezonach pewnie będziemy świadkami jeszcze wielu takich nie do końca celowych „ożywień”.

5-11-2014

 

galeria zdjęć Fantazy, reż. Maciej Podstawny, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu Fantazy, reż.  Maciej Podstawny, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu Fantazy, reż.  Maciej Podstawny, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu Fantazy, reż.  Maciej Podstawny, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu
Juliusz Słowacki
Fantazy
reżyseria: Maciej Podstawny
dramaturgia: Łukasz Zaleski
scenografia i kostiumy: Mirek Kaczmarek
muzyka: Anna Stela
obsada: Izabela Beń, Małgorzata Kałędkiewicz, Anna Kłos-Kleszczewska, Bożena Remelska, Anna Stela, Dobromir Dymecki, Maciej Grzybowski, Michał Grzybowski, Jan Jurkowski, Michał Wierzbicki, Lech Wierzbowski
premiera: 18.10.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany złośliwy troll
    złośliwy troll 2014-11-06   15:48:30
    Cytuj

    ["w przypadku Diany, która rozpoczynając rozmowę o zaręczynach z Fantazym przy tekście: „Chce pan odwiedzić/ Moją ptaszkarnią?…” znacząco rozchyla nogi"] Widzę, że twórcy kaliskiego przedstawienia skopiowali greps Jana Klaty z gdańskiego "Fanta$y" - tam Eliza Borowska robiła w tym momencie dokładnie to samo... Ale zaraz - kto się powtarza na liście płac obu przedstawień? ;-)