AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Rapsod Peryta

Historyk teatru, krytyk teatralny i literacki oraz tłumacz książek. Pracowała w Instytucie Sztuki PAN, Ministerstwie Kultury, była redaktorem naczelnym wydawnictwa Egmont. Współpracowała z TVP. Jest stałą współpracownicą Polskiego Radia. Publikowała w czasopismach poświęconych sztuce, literaturze i teatrowi (m.in. w „Dialogu” i „Teatrze”).
A A A
Fot. Krzysztof Bieiński  

To z pewnością Ananke, bogini bezwzględnego przymusu, skierowała mnie, po powrocie z premiery Odprawy posłów greckich granej na małej scenie Teatru Polskiego, wprost do półki z teatraliami i kazała wyciągnąć kwadratowy tomik z 1976 roku – Zapiski scenografa Andrzeja Pronaszki.

Chciałam – nie bez związku z dopiero co zakończonym wieczorem – poszukać uwag o jego formistycznych kostiumach do Opowieści zimowej i innych sztuk wystawianych w Teatrze im. Bogusławskiego Leona Schillera w latach 1924-1926. Tymczasem książka otworzyła mi się zupełnie przypadkowo na końcówce wspomnienia o Natalii Siennickiej (Łódź, 1920). Była to aktorka o nieskazitelnej dykcji, reagująca maniakalnym wstrętem na cudze błędy wymowy. „Na jej mowie – pisze Pronaszko – można się było uczyć ortografii… Była to uczta! Mówiła bezbłędnie. Doskonale odróżniłem „ch” od „h”, „rz” od „ż”, „trz” od „cz” itd. (…) Nie jest mi wiadomym, który z świętych pańskich powinien opiekować się mową polską, w każdym razie nie ulega wątpliwości, że bardzo się zaniedbał w swoich obowiązkach… Siennicka zrobiła wszystko, co mogła, aby przytrzymać go za połę”. Dalej opowiada, jak Siennicka wyrzuciła z hukiem pewną akuszerkę, stawiającą artystom bańki, jedynie z powodu nieprawidłowej artykulacji słowa „biała”:
„- Skóra u niej jak papier, taka bjała.
- Jaka skóra? – zapytała złowrogo Siennicka.
- Bjała, zupełnie bjała – powtarzała akuszerka, nie wiedząc, co czyni. Siennicka zbladła.
- Bjjjała? – zaczęła. – Bjjjjała?… proszę?!… Bjjjjała?!… – I – wykrzyknęła nagle – i, krótkie i! Gdzie uszy? Gdzie język? I, i, i. Nie Bjjjjjjała – tylko biała. Biała, biały, białe! Rozumie pani?”.

***

Rozumiecie Państwo? Ryszard Peryt rozumie i pokazuje na scenie, za pośrednictwem aktorów, jak głęboko rozumie mowę polską – wszelkie tajemnice jej artykulacji i śpiewności – nawet tak prastarą jak wiersze i dramat Jana Kochanowskiego, które ułożył w całość. (Treści nie opowiadam, to była lektura szkolna i wszyscy dzisiejsi dorośli widzowie pisali z niej klasówki). To teatr ostentacyjnie staroświecki, rapsodyczny (tak jak to sobie wyobrażam, bo oczywiście teatru Mieczysława Kotlarczyka, Danuty Michałowskiej i Karola Wojtyły nie miałam szans oglądać), teatr minimalistycznych środków, skonstruowany na modłę oratorium czy koncertu złożonego ze słowa i muzyki wykonywanej na ustawionym centralnie fortepianie przez kompozytora Włodka Pawlika. To teatr klasyczny, polityczny i religijny zarazem. Wierny autorowi, bo Peryt zawsze szanuje autora, za swoje credo uznając wcielanie na scenie jego myśli. Teatr niezwykły, do niczego praktykowanego na scenie dramatycznej dzisiaj niepodobny, wyrastający niewątpliwie z ogromnego doświadczenia operowego reżysera, któremu udało się zrealizować marzenie życia – wystawienie wszystkich oper Mozarta. Paradoksalnie ta staroświeckość wygląda dzisiaj na artystyczny eksces, coś konfundującego, kłopotliwego, do czego trudno się odnieść, bo nie ma z czym porównywać. 

Peryt jest wybitnym znawcą prozodii polskiego języka, czyli, by się trzymać słownikowych definicji, „ogółu brzmieniowych właściwości języka charakteryzującego sylaby lub ich ciągi w toku wypowiedzi” oraz „nauki o budowie wiersza zajmującej się zagadnieniami akcentu, iloczasu i intonacji”. Sam tekst Odprawy jest wprawdzie napisany wierszem białym, ale towarzyszą mu takie renesansowe, do dziś żywe evergreeny Kochanowskiego, jak: Sobie śpiewam a muzom (na otwarcie), Kto się w opiekę odda Panu swemu czy Czego chcesz od nas Panie za twe hojne dary (na koniec). Intencji politycznych tego tekstu, będącego z jednej strony propagandą i napomnieniem obywatelskim w kostiumie antycznym (tak było zresztą od premiery danej w 1578 na warszawskim Jazdowie), a z drugiej – kasandrycznym proroctwem (czyli wołaniem na puszczy), nie będę analizować. Sobie śpiewam a Muzom, tekst włożony w usta jedynego sprawiedliwego w tej – naszej? – sodomskiej Troi Antenora, jest wystarczająco jasnym i dobitnym wyznaniem reżysera, który postanawia walczyć o porządek i moralny ład na świecie, choć nie ma wielkich złudzeń co do rezultatów tej walki.

***

Jaki to przedsięwzięcie ma kształt teatralny? Już opowiadam. Po pierwsze, umieszczone jest w teatralnym nawiasie właśnie, przez wyczernione tło z ustawionymi symetrycznie po bokach lustrami niczym z teatralnej garderoby, którą to symetrię zakłóca ułożona na blacie toaletki przy jednym z nich czaszka (dziwne tylko, że akurat na blacie Menelausa, który przeżyje wojnę trojańską, nie zaś jego konkurenta Parysa, który zmarł od rany po strzale Filokteta). Po drugie, ma kształt hieratyczny, przez rzeźbiarskie kostiumy z ducha Pronaszki, które definiują szeroki, skrępowany lub nadekspresyjny gest aktora: ornaty i treny. Na moim przedstawieniu ich niewygoda była ewidentna – aktorzy przydeptywali je. (Wychodząc do ukłonów omal się nie poprzewracali i nie pozabijali. Ale jakoś uszli z życiem, no bo jak trwoga, to módlmy się do greckiego boga). Pronaszko unieruchamiał aktorów, wsadzał im ciała w sztywne tubusy. Tu dekoracje i kostiumy projektowała – ewidentnie pamiętna doświadczeń formizmu – Dorota Kołodyńska; także groteskowy – srebrny, złoty, czerwony i fioletowy, zsynchronizowany z ich barwą makijaż. Wyszło coś jakby trochę z ducha kubizmu, trochę z ducha kabuki – efekt tzw. murowany, choć, jak powiadam, teatralnie to obosieczne, mało komfortowe, krępujące i wymuszające przerysowane, przesadnie wyraziste, choć czasami chyba bez zamierzenia śmieszne ruchy i gesty. Po trzecie, bardziej to jest w gruncie rzeczy do słuchania niż do patrzenia, a słynny architekt światła Mirosław Poznański raczej się przy tej realizacji przesadnie nie napracował.

***

Ryszard Peryt do roli „rozprowadzającego” w tej sztuce, czyli jako jedynego mądrego doradcę Priama – Antenora zaangażował Bogusława Kierca – poetę, publicystę, aktora, reżysera, dyrektora teatrów, słowem, osobowość nietuzinkową. Kierc pozwala sobie na scenie na numery, które graniczą ze skrajnym ekshibicjonizmem, choć z rozbieraniem się z niewygodnych ornatów nie mają nic wspólnego. Jeśli chodzi o dysponowanie głosem – „organem”, jakby powiedzieli XIX-wieczni krytycy – dykcyjnie przekracza wszelkie progi i bariery naszej spospolitowanej polszczyzny. Sekunduje mu Marta Kurzak w roli Heleny (Peryt skontaminował w przedstawieniu różne role, tak, że w sumie gra jedynie pięcioro postaci: Helena, Parys, Menelaus, Priamus i Antenor). Ma jednak jako osoba debiutująca w zawodzie minimalne doświadczenie, dlatego o ile kreacja Kierca jest rapsodyczna tout court, to jej wychodzi paniczna. Kierc balansuje na granicy śmieszności, ale nie wstydzi się żadnego przerysowania, tak jest świadom własnych możliwości (i konsekwencji własnych decyzji). Śpiewa, wyje, syczy, przeciąga samogłoski do niemożliwości, rozrzuca ręce nie jak rzeźby greckie, tylko jak wyobrażeni w Biblii prorocy, wywija laską, słowem – daje z siebie wszystko i widzowie wprost czują się zniewoleni, by się dać unieść tym wodogrzmotom sztuczności wypowiedzi. To Himalaje aktorskiego ekshibicjonizmu.

Posłuchać tego szczególnego oratorium warto – poczujecie na własnej skórze witkacowską dziwność istnienia. Kurzak gra w swej czerwonej satynowej sukni jak zahipnotyzowany wirujący derwisz; zamiast uśmiechniętej wiecznotrwałym uśmiechem pięknej Heleny mamy jej rewers – wykrzywioną, zniekształconą, nadekspresyjną poprzez nienaturalną artykulację twarz Kasandry, której nieszczęsne profecje przejęła. Niepokojąca rola, może nie do końca zrozumiana i oddana, ale wyczuta, na pewno jeśli chodzi o intencje Peryta. Ąąą, ęęę, ooo – tak przesadnie akcentowanych samogłosek nigdy w „normalnym” życiu nie słyszymy; a tu właśnie słyszymy: jęki, syki, przeciąganie, wybuchy, zawodzenie. Kierc z łatwością wpada w melorecytację, Kurzak się męczy, ale efekt jest zbliżony. Dziwny, wręcz dziwaczny, ale ewidentnie zamierzony i celowy.

Menelaus Szymona Kuśmidera jest jak żywy posąg, siedzi nieruchomo przez połowę scenicznej akcji na podłodze, poniżej podestu sceny. Ożywia się, gdy przychodzi do nierozstrzygniętego pojedynku z Parysem, w którym, jak harcownicy dawnych wojsk, mają załatwić sprawę oddania Grekom lub zostawienia u Trojan Heleny. W moim odbiorze to jedyna tutaj rola „psychologiczna”, pokrzywdzonego, zdradzonego i nieszczęsnego męża (w dwojakim znaczeniu tego słowa), który cierpi, bo „nierządu pełno wszędzie”. Pełna gama osobistych emocji.

Spektakl kończy scena, w której hieratyczne posągi same po kolei upadają, zasypiają, zastygają niczym trupy na polu bitwy, której Odprawa posłów greckich jest dopiero zapowiedzią. Wiadomo, że trojański mit skończył się źle: przez bezczelność i prywatę interesów Parysa, uległość starego Priama, niezdolność mądrych perswazji Antenora, agresywny, zraniony honor Menelausa. Rozkład państwa i społeczeństwa ilustrowany wyrazistymi postawami jednostek.

Czy mnie to obeszło? Nie do końca. Szanuję erudycję i wysiłek myślowy Peryta, ale się nie wczuwam w sytuację, budzi mój dystans, opór, a momentami – przez stopień przerysowania narracji – mimowolne rozbawienie, choć generalnie to nic śmiesznego. To eksperyment, próba nawrotu do korzeni teatru (w formie swojej nowożytnego, sprzed niespełna stu lat). Żeby ocena skuteczności była miarodajna, musiałabym pójść za jakiś czas na szeregowe przedstawienie ze szkolną publicznością i wyczuć temperaturę odbioru. Teraz mogę tylko sobie poteoretyzować, jak taki teatr działa, czego Państwu szanownym oszczędzę, bo nie chcę niczego z góry przekłamywać. Ale generalnie uważam, że posłuchać tego szczególnego oratorium warto – poczujecie na własnej skórze witkacowską dziwność istnienia. Zachęcam, to tylko półtorej godziny bez przerwy.

27-11-2013

galeria zdjęć Odprawa posłów greckich, reż. R. Peryt, fot. Krzysztof Bieliński Odprawa posłów greckich, reż. R. Peryt, fot. Krzysztof Bieliński Odprawa posłów greckich, reż. R. Peryt, fot. Krzysztof Bieliński Odprawa posłów greckich, reż. R. Peryt, fot. Krzysztof Bieliński ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie
Jan Kochanowski
Odprawa posłów greckich
scenariusz: Ryszard Peryt
reżyseria: Ryszard Peryt
scenografia: Dorota Kołodyńska
muzyka: Włodek Pawlik
obsada: Marta Kurzak, Tomasz Brzostek, Bogusław Kierc, Krzysztof Kumor, Szymon Kuśmider, Włodek Pawlik (przy fortepianie)
premiera: 23.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: