AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Seans na bosaka

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
Fot. Krzysztof Ścisłowicz  

Idę krętym, wąskim korytarzem. Idę boso. Jedno maleństwo czołga się za mną na czworakach, drugie przede mną próbuje pokonywać dystans już na swoich nóżkach. Poprzez szpary (ściany korytarza zrobione są z długich białych pasków i przypominają żaluzje) widzę, jak inne dzieci skaczą po wielkiej szachownicy. Słyszę odgłosy bębenków i cymbałków. Nie, nie jestem w przedszkolu im. Lewisa Carrolla, tylko na najnowszym przedstawieniu w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora.

Przestrzeń, do której wkraczamy po zdjęciu obuwia, na pierwszy rzut oka nie ma w sobie zgoła nic z sieci skomplikowanych i zawiłych tuneli czy dróg. Wzbudza raczej skojarzenia z nowoczesnym wybiegiem do pokazu mody. Połyskująca biała cerata ściele się szeroko po podłodze, wznosi do góry i zasłania tylną ścianę. Niemniej jednak opolska premiera nosi tytuł Labirynt. Pierwsze wrażenie, co wiadomo nawet najmłodszym, bywa często mylące.

Kiedyś już pisałem o kancelaryjno-urzędowej atmosferze nowo wyremontowanego budynku przy ul. Augustyna Kośnego. O potężnych kręconych schodach, udekorowanych dość schematycznymi wizerunkami czarno-białych zwierząt przypominających „zoologiczną” wersję Guerniki Picassa. Zastanawiałem się wtedy, skąd w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora zamiłowanie do tego rodzaju kolorystyki? Nie rozgryzłem tej zagadki, ale cieszyłem się, że jak dotychczas podobne rozwiązania nie dotyczyły spektakli. Bardzo dyskusyjny wyjątek stanowiły tylko Dziady Pawła Passiniego. Jednak to przedstawienie jest grane w sąsiednim budynku, gdzie limity wykorzystania czarno-białego wzornictwa nie zostały jeszcze przekroczone.

Po przestudiowaniu obszernego, dwujęzycznego programu Labiryntu (po polsku i angielsku), dowiedziałem się, że w tym akurat wypadku był to zabieg celowy. Twórcy przedstawienia odwoływali się do pewnej „teorii widzenia barw i kształtów przez niemowlęta”. Dlatego właśnie zdecydowali się „na kontrastowe zestawienie czerni i bieli, z bardzo wyrazistymi, geometrycznymi formami jako głównymi elementami dekoracji”. Świetnie. Lecz jeżeli nawet podobne podejście broni się w spektaklach dla najmłodszych, wciąż nie widzę powodów, żeby utrzymywać w podobnej estetyce całą przestrzeń teatru. W niniejszej recenzji chciałbym obejść się jednak bez ocen i wartościowań. Czynię to z tej prostej przyczyny, że trudno mi w tym wypadku coś jednoznacznie czy nawet niejednoznacznie ocenić. Szczerze mówiąc, to było moje pierwsze tego rodzaju doświadczenie – teatr dla dzieci od zera do trzech lat.

Czym jest Labirynt? Sami twórcy używają określenia „interaktywna instalacja”. We wspomnianym programie spotykamy też taki oto zapis samego tytułu – LABirynt. Rzeczywiście, w tej „interaktywnej instalacji” dużo jest z atmosfery eksperymentu i laboratorium. Nie ma tu żadnej fabuły, historii czy postaci. Nikt nikogo nie udaje. Ubrane nieco futurystycznie Aktorki-tancerki-performerki (Anna Dziedzic i Monika Kiwak) po prostu zapraszają nas do odwiedzenia tego szczególnego miejsca, dbają, żeby każdemu było wygodnie i nikt się nie nudził, służą za przewodników po wykreowanym świecie.

Spektakl składa się z trzech części. Po pierwszej z nich, czyli krótkiej, nieco transowej, synchronicznej choreografii, widzowie zostają podzieleni na dwie grupy. Każda z nich skręca w wybrany kawałek labiryntu. Lewy lub prawy. Tu okazuje się, że przejście przez korytarze jest uatrakcyjnione za pomocą różnych zabawek: to może być sztuczna pajęczyna z nici, drobiazgi przymocowane do podłogi sznurkami i gumkami czy zwisające z sufitu czarno-białe „krople” w postaci wyciągniętych woreczków z piaskiem. Dla bezpieczeństwa wszystkie kanciaste elementy scenografii schowano pod małymi poduszkami, świetnie wpisującymi się w ogólną estetykę przedstawienia.

Po „korytarzowej przygodzie” trafiamy do oddzielonego, przytulnego pokoiku. Ten, który znajduje się po prawej stronie – a będziemy zwiedzać oba – można by nazwać „przestrzenią dźwięku”. Tu szybko się upewniamy, że bobasy mają szczególne upodobanie w kierunku muzycznym, który określiłbym jako „kakofonię transcendentalno-ekspresjonistyczną”. Jaki tam John Cage czy Karlheinz Stockhausen? Muzyka komponowana i odgrywana przez naj-najów to dopiero prawdziwa awangarda i „nowa muzyka”. Wystarczy ustawić cymbałki, rozdać każdemu specjalne pałeczki, przekonać, że nie są jadalne, i już!

Drugą komnatę nazwałbym „przestrzenią obrazu”. Dzieci dostają malutkie kolorowe kredki formą przypominające gruszki. Można je nakładać na paluchy i oddawać się bezpośredniej kolorystycznej interakcji z każdą dostępną powierzchnią. Ci, którzy kupują za grube miliony obrazy Jacksona Pollocka, na pewno doceniliby wyniki tej spontanicznej twórczości. Czasu dzieciakom starcza na dwa-trzy prawdziwe arcydzieła. Jednak kreatywna część programu na tym się nie kończy. Szybko powracamy na nasze centralne podium, gdzie zaczynają się szalone taneczno-muzyczne improwizacje. Jak napisano w programie: „Prosimy o niehamowanie naturalnych reakcji dzieci”.

Dzieci do lat trzech bez wątpienia są widzami pod wieloma względami wyjątkowymi. Są istotami o tak zwanym nieobliczalnym wektorze uwagi. Zainteresować je czy nawet wciągnąć bez reszty może dosłownie wszystko. Jeden malec na przykład przez dziesięć minut gapił się na moją koszulkę z przedstawieniem dokładnego schematu przedwojennej filmowej kamery na statywie. Być może czekał, aż go zacznę kręcić.

Za koncepcję, reżyserię i choreografię opolskiego przedstawienia-instalacji odpowiadała Alicja Morawska-Rubczak. Debiutując jako reżyserka w 2012 roku spektaklem dla naj-najów Śpij, w ciągu ostatnich trzech lat zdążyła zrealizować kilka podobnych projektów. Między innymi BrzUCHO we Wrocławskim Teatrze Lalek, Łódeczkę w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze oraz NIEBOskłon w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu.

Ponieważ przedsięwzięcia pokroju Labiryntu świetnie wpisują się w ogólny trend aktywnego i kreatywnego spędzania czasu z najmłodszymi, perspektywy dla tego rodzaju teatru uważam za bardzo obiecujące. W Polsce na razie pod tym względem przoduje Poznań. Powstał tu teatr ATORFI, pierwszy z teatrów tworzących spektakle specjalnie dla maluchów. Wielkim powodzeniem cieszy się Centrum Sztuki Dziecka, które w ścisłej współpracy z Art Faction Foundation organizuje tak unikatowe wydarzenie, jak Międzynarodowy Festiwal Sztuki dla Najnajmłodszych SZTUKA SZUKA MALUCHA. Nic dziwnego, sale na podobnych przedstawieniach są wypełnione po brzegi. Na tym, które odwiedziłem ja, też było ciasno. Ale na to akurat nigdy nie będę narzekał. Zwłaszcza gdy istnieje szansa, aby wychować widzów, których teatralny staż będzie tylko o kilka miesięcy krótszy od życiowego. Do roboty!

22-06-2015

 

Opolski Teatr Lalki i Aktora im. Alojzego Smolki
Labirynt
koncepcja, reżyseria, choreografia: Alicja Morawska-Rubczak
scenografia: Anna Dziedzic
muzyka, multimedia: Wojciech Morawski
obsada: Anna Dziedzic, Monika Kiwak, Wojciech Morawski
premiera: 29.05.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: