AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Teatralne państewka

Wesele Dawida, Teatr ITP,
fot. Maciej Moczydłowski  

Piotr Kulczycki, lider Teatru Wolandejskiego i szef festiwalu, w przemówieniu otwierającym imprezę przywołał postać malarza Adolfa Długosza. Artysta zaczął malować w wieku ponad 80 lat. Odniósł sukces, organizowano mu wystawy, zaproszono do Paryża. Wkrótce na skutek choroby nowotworowej stracił władzę w prawej ręce. Nie zrezygnował ze swojej sztuki i nauczył się malować lewą ręką. Będąc już na łożu śmierci, spotkał się po raz ostatni ze swoim przyjacielem, etnografem Aleksandrem Jackowskim. Przekazał mu swoje dzieła i powiedział, że czuje się spełniony. Był artystą i zyskał uznanie. Piotr życzył tego samego uczestnikom.

IV Ogólnopolski Festiwal Teatrów Studenckich trwał od 11 do 13 lipca 2014 roku. Jak w poprzednich edycjach, grano w Warszawie przy ulicy Miodowej, w Teatrze Collegium Nobilium. Widzowie mogli obejrzeć dziesięć zgłoszonych do konkursu spektakli oraz dwa przedstawienia towarzyszące.

Co to jest teatr studencki? Regulamin stawiał zespołom jeden warunek: większość wykonawców musi być studentami. Wśród członków komitetu honorowego festiwalu obecna była Barbara Borys-Damięcka. Przemówienie podczas uroczystego otwarcia zaczęła od wspomnienia swojej działalności w Studenckim Teatrze Satyry. Widownia poderwała się do owacji. W dwóch esejach zamieszczonych w programie festiwalowym (Poza ramy środowiska Karoliny Rospondek i Teatr studencki – wspólnota celu i idei Olgi Byrskiej) autorki wskazywały na teatry polskiej kontrkultury drugiej połowy XX wieku jako na źródło działań dzisiejszych zespołów. Obie autorki dostrzegły, że dzisiejsze teatry studenckie znajdują się w innej sytuacji i spełniają inne funkcje. Rospondek wskazywała na rosnącą w ostatnich latach popularność festiwali w rodzaju OFTS-u, które przyczyniają się do nawiązywania dialogu między twórcami. We wzajemnej krytyce, rywalizacji i współpracy łatwiej o artystyczny rozwój. Byrska pisała o grupach teatralnych jako o małych społecznościach. Umożliwiają one ludziom zacieśnianie między sobą więzów i pozwalają wspólnie przeżyć coś niezwykłego. Z obu tekstów wyczytać można nostalgię za dawnymi czasami, ale też nadzieję na przyszłość.

Gospodarze, to znaczy Teatr Wolandejski, zagrali poza konkursem Niepojęty przypadek Simona Mola. O tytułowym bohaterze głośno było przed kilkoma laty w mediach: Kameruńczyk, charyzmatyczny imigrant polityczny, który znalazł schronienie w Polsce, dziennikarz i poeta, organizator akcji antyrasistowskich i działacz na rzecz mniejszości narodowych w Polsce, został oskarżony i skazany za świadome zarażenie wirusem HIV kilku kobiet, a następnie zmarł na skutek choroby AIDS. Rodzaj teatralnego reportażu. Twórcom nie chodziło o potępienie Mola. Widzowie na podstawie przytaczanych faktów sami mieli osądzić głównego bohatera. Pokazano zarówno jego absurdalną wiarę w to, że nie jest chory, jak i rozpacz kobiet, które zaraził. Przedstawiono ludzi, dla których stał się symbolem walki o lepszą Polskę, oraz ich przerażenie, gdy zrozumieli, że zostali oszukani. Ukazano postać prokuratora, który nagłośnioną przez telewizję sprawę wykorzystał do zrobienia kariery i dla udramatyzowania aktu oskarżenia dopisał do dokumentu zarzut nielegalnego posiadania nunczako. Wydaje się, że główną myślą przedstawienia było zagadnienie sprzeczności: jak to możliwe, że człowiek jest jednocześnie dobry i zły?

Teatr Abanoia ze Szczecina i Teatr Realistyczny ze Skierniewic chętniej określiłyby się jako teatry alternatywne niż teatry studenckie. Oba zespoły należą do Zachodniopomorskiej Ofensywy Teatralnej – organizacji, która usiłuje jednoczyć polską scenę alternatywną. Estetyka i środki wyrazu wykorzystywane przez Abanoię i Realistyczny wyraźnie odróżniały je od pozostałych grup. Mowa tu o fragmentaryczności narracji, braku klasycznie rozumianych ról. Szczeciński spektakl pod niemożliwym do wymówienia tytułem (…) był teatralną autorefleksją. Siedem dziewczyn ubranych w cieliste trykoty prezentowało fragmenty swojego treningu fizycznego i rozmawiało o przedstawieniu, które właśnie trwało. Twórców interesowały problemy poznawcze, jakie niesie za sobą teatr. Czym się różni ciało aktorki od ciała postaci scenicznej? Czyją nagość oglądamy, kiedy obok stojącej na scenie dziewczyny zostanie rozwinięte jej zdjęcie nago w skali 1:1? W kalejdoskopie scen migotały kolejne obrazy: biegające po okręgach aktorki imitowały ruch Galileuszowych księżyców Jowisza, a widzowie przy dyskotekowej muzyce odbijali pod sufit wielkie piłki gimnastyczne. Siłą spektaklu było umiejętne wciągnięcie widowni do akcji.

Skierniewicki Manifest to z kolei sceniczny autoportret czterech aktorek Teatru Realistycznego. Opowiadały one o momencie życiowym, w którym się znalazły. Łączyły różne środki wyrazu: recytację, dialog, taniec, sugestywną plastykę. W prosty sposób mówiły o swojej przyjaźni, która ciągle wystawiana jest na próby, lękach, marzeniach, dylematach związanych z teatrem. Jak pogodzić niesatysfakcjonującą pracę z działalnością artystyczną? Jedna z aktorek na głos marzyła o śmierci instruktorki teatralnej z domu kultury – może wtedy dano by jej etat po zmarłej i mogłaby pozwolić sobie na zajście w ciążę? W wyznaniach, które padały ze sceny, nie było patosu ani tonu użalania się nad sobą. Towarzyszyła im za to inteligentna ironia i umiejętność spojrzenia na siebie z dystansu. W innej scenie dwie aktorki wirowały wokół siebie w agresywnym tańcu. Zderzały się ze sobą, padały na siebie, rzucały się na scenę. Sprawiały sobie ból, a jednak nie mogły się od siebie oderwać. Były sobie potrzebne. Z Manifestu można było wyczytać wiarę w to, że człowiek do szczęścia potrzebuje innych ludzi. Chorobą współczesności jest samotność.

Skrajnie różnymi propozycjami repertuarowymi były dwa musicale. Wesele Dawida z działającego przy KUL-u Teatru ITP przedstawiało biblijną fabułę przeniesioną w realia początku XX wieku. Uwielbiany przez poddanych król Dawid, pogromca Goliata i następca Saula, został przedstawiony jako człowiek małostkowy i tchórzliwy, otoczony fałszywymi pochlebcami. Przedstawienie było niejednorodne. Bardzo sprawnie wykonywane choreografie do piosenek przypominały sceny filmów animowanych Disneya. Opowieści o przeszłości Dawida ilustrowano przerysowanymi działaniami zagęszczonych grup aktorów, co kojarzyło się np. ze spektaklami Wierszalina. Sceny dialogowe grano z kolei używając farsowych chwytów. Ostatecznie dało to chyba niezamierzony efekt, w którym teatr przyznający się do związków z katolicyzmem zrobił spektakl bagatelizujący biblijną historię.

Drugi prezentowany na IV OFTS musical to Wodewil warszawski Teatru Pijana Sypialnia. Była to osadzona w przedwojniu rewia, w której fabuła Spaceru po Warszawie Feliksa Szobera mieszała się z warszawskimi piosenkami i współczesnymi skeczami dotyczącymi życia stolicy. Na scenie występowało blisko dwudziestu aktorów w towarzystwie małej orkiestry. Piękne kostiumy retro i umiejętne grupowanie postaci skutecznie zastępowało dekoracje. Z przyjemnością słuchało się zapomnianych warszawskich szlagierów, takich jak: Andzia z Podwala, Warszawskie przyjemności, Huśtawki. Szczególnie piękną piosenką, która wywoływała u widzów ciarki na plecach, był Bal żebraków – utwór opowiadający o dorocznym balu, jaki organizują dla siebie powązkowscy nędzarze. Przypuszczam, że Wodewil warszawski to spektakl, który w swoim repertuarze chciałby mieć niejeden stołeczny teatr. Niedawny plenerowy pokaz przedstawienia nad Wisłą zgromadził kilkuset widzów.

Obok takich właściwie profesjonalnych produkcji, na IV OFTS oglądało się dzieła twórców o skromniejszych możliwościach. Teatr P.I.G. z o.o. z Torunia zagrał spektakl pod tytułem Szczeliny. Młodzi wykonawcy w groteskowych kostiumach recytowali autorskie teksty, wykonując sformalizowane sekwencje ruchów. Można było dopatrzyć się odległych inspiracji Kantorem. Sens spektaklu był trudny do odgadnięcia. Monotonna akcja skłaniała raczej do zatapiania się w swoich fantazjach niż do śledzenia przebiegu. A jednak, pomimo braku komunikacji między aktorami i widzami, doceniało się wysiłek włożony w przygotowanie autorskiego przedstawienia.

Kielecki spektakl Barbarzyńcy przyszli na podstawie dramatu Stasiuka Noc, czyli słowiańsko-germańska tragifarsa medyczna Teatru Ecce Homo bazował na komizmie polsko-niemieckich stereotypów. Prezentowani na scenie Polacy to śliniący się na widok BMW złodzieje samochodów, a pojawiający się obok Niemcy to recytujący Goethego emerytowani oficerowie Wehrmachtu. Puentą była scena, w której przedstawiciele dwóch narodów przykrywali się wspólnym kocem z logiem Unii Europejskiej. Inscenizacja dramatu Stasiuka pokazała smak i poczucie humoru twórców. Uproszczony rysunek bohaterów funkcjonował jak dobra karykatura – wyolbrzymienie pewnej cechy nadawało postaci rasowość.

Chojnickie Studio Rapsodyczne zaprezentowało adaptację Władcy much Goldinga. Przybyli z zapomnianego miasteczka ukrytego gdzieś wśród Borów Tucholskich aktorzy zaimponowali swoją sprawnością fizyczną i umiejętnością podawania tekstu. Witalni i drapieżni, rozpierali scenę energią. Wysmarowani czerwoną farbą – krwią, z twarzami zakrytymi maskami szkieletów odprawiali straszny rytuał dzieci porzuconych na bezludnej wyspie. Zgodnie z literą tekstu ukazywali, co dzieje się z człowiekiem poza cywilizacją. „Jesteśmy oswojonymi zwierzętami” – powtarzali za Goldingiem. Niewygodnie się tego słuchało. Niestety, spektakl osłabiło parę nietrafionych pomysłów reżyserskich. Zwłaszcza styropianowa makieta wyspy, którą bohaterowie dzielili na części, wydawała się zbyt topornym znakiem.

Na festiwalu pojawiły się spektakle czysto komediowe: Oświadczyny Czechowa w wykonaniu grupy Łoscemił z malutkiego Łochowa i Histeryjki polskie na podstawie Małych próz Mrożka Grupy Teatralnej „od jutra” z Kutna. Obie inscenizacje grzeszyły przesadnie uproszczoną grą aktorską. Kabaretowym środkom wyrazu, takim jak przerysowane intonacje i nadmiernie wyrazista mimika, nie towarzyszył prawdziwy dialog postaci. W obu spektaklach grano od żartu do żartu, od jednego śmiechu widowni do drugiego.

W tej intensywności kryła się moc festiwalu. Pozwolił on zapoznać się z przekrojem działających w Polsce teatrów studenckich.Do kategorii spektakli kabaretowych można byłoby zaliczyć także występ wołomińskiego teatru PaTaTaj z jego autorskim spektaklem Siedem grzechów przedślubnych. Głównym bohaterem był cierpiący na amnezję aktor, do którego zgłaszały się kobiety podające się za jego narzeczone. Każda z nich posiadała jakąś odstręczającą wadę – łakomstwo, niepohamowaną agresję, rozerotyzowanie itd., na której budowano kolejne gagi. Ich ciąg został jednak przerwany w nieoczekiwany sposób. Siódemka kobiet okazała się w rzeczywistości jedną osobą. Każda wyrażała jeden z grzechów głównych, a cały spektakl opowiadał o błędach w relacjach damsko-męskich. Ostatnią scenę grano serio. Kobieta czuwająca przy pogrążonym w śpiączce ukochanym odmawiała Zdrowaś Mario. Zaskakujący koniec, stanowiący jednocześnie wyznanie wiary twórców. Pomimo bardzo skromnych umiejętności aktorskich wykonawców, spektakl zapadał w pamięć dzięki moralitetowej konstrukcji.

Obecność na OFTS to ciekawe doświadczenie. Zespoły grały jeden po drugim, bez dłuższej przerwy dla widzów. Chciało się porozmawiać o dopiero co zobaczonym spektaklu, a już trzeba było iść na następny. W tej intensywności kryła się moc festiwalu. Pozwolił on zapoznać się z przekrojem działających w Polsce teatrów studenckich.

Nie wszystkie zespoły czuły się na festiwalu równie dobrze. Humorystyczny wstęp konferansjera i dyskotekowy dżingiel rozpoczynający przedstawienia pasował do niektórych spektakli, ale przy innych niemiłosiernie zgrzytał. Podobnie z przestrzenią: profesjonalna scena pudełkowa Teatru Collegium Nobilium jednych onieśmielała, innym dodawała skrzydeł, a jeszcze innym po prostu nie pasowała. Taka jest cena różnorodności.

Hasłem tegorocznej edycji było polis – grecka nazwa miasta-państwa. Organizatorzy zwracali uwagę na społeczną funkcję teatru. Wierzyło się w nią. Na scenie i na widowni widziało się grupy przyjaciół. Zaskakujące było, że na werdykt jury oczekiwała pełna sala ludzi, pomimo że właśnie rozpoczynał się finałowy mecz Mundialu. Mała społeczność zgromadzona w Collegium Nobilium żyła w tym momencie czymś innym niż reszta świata.

Nie wiadomo, co musiałoby się stać, żeby teatry studenckie odzyskały utraconą podczas transformacji rangę. Na festiwalu oglądało się rzeczy dobre, interesujące, wciągające. A jednak po ostatnim pokazie czuło się niedosyt. Wydaje się, że środowisko czeka na coś, co umożliwiłoby zrobienie kolejnego kroku. Może na jakieś wydarzenie, może na jakiegoś człowieka. Póki co każdy twórca ma swój teatr, swoje polis, które daje mu radość i, miejmy nadzieję, poczucie spełnienia.

20-08-2014

IV Ogólnopolski Festiwal Teatrów Studenckich w Warszawie, 11–13 lipca 2014.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: