AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

W drodze

Absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, doktor nauk humanistycznych. Referentka krajowych i międzynarodowych konferencji naukowych poświęconych literaturze i kulturze. Publikowała m.in. w internetowym „Dzienniku Teatralnym” oraz w miesięczniku „Teatr”. Współpracowała z Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia” i Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku. Mieszka w Gdyni.
A A A
Fot. Dominik Werner  

 

Michał Derlatka – reżyser Podróży Guliwera, jednego z najlepszych spektakli Teatru Wybrzeże w minionym sezonie – twierdzi, że w opowieści o kapitanie-rozbitku najwyższą wartością jest nie idealny świat, którego Guliwer poszukuje, lecz droga, jaką podczas tych poszukiwań przebywa.

Zaczyna się od katastrofy. A właściwie od tego, co po niej pozostało – czarownego, oranżowo-kobaltowego wraku statku. I wiary, że „gdzieś indziej na pewno jest wspaniale, pięknie i dobrze”. Jest idealnie. Ta wiara sprawia, że siwowłosy Guliwer (Mirosław Krawczyk) nie ustaje w swej podróży, nie godzi się na pozory szczęścia, nie daje się podporządkować. Michał Derlatka – reżyser Podróży Guliwera (według powieści Jonathana Swifta), jednego z najlepszych spektakli Teatru Wybrzeże w minionym sezonie – powiedział, że w opowieści o kapitanie-rozbitku najwyższą wartością jest nie idealny świat, którego Guliwer poszukuje, lecz droga, jaką podczas tych poszukiwań przebywa. Ta, przez fantastyczne krainy, pełne małych i olbrzymich stworzeń, latających statków, rozumnych zwierząt i umarłych, ale przede wszystkim – ta poprzez labirynty własnych pragnień, lęków, samotności. Dzięki bardzo dobrej grze aktorskiej, pomysłowej, estetycznie zróżnicowanej, lecz przy tym bardzo harmonijnej scenografii oraz wielowymiarowej, artystycznie spójnej interpretacji dzieła Swifta, podróże te będą dla młodych widzów okazją do przeżycia ekscytującej i mądrej przygody, dla starszych zaś – być może impulsem do przyjrzenia się ich własnym wędrówkom.

Strona wizualna spektaklu, którą stworzyła Magdalena Gajewska, stanowi skomplikowaną, bardzo pomysłową i barwną kompozycję. Wszyscy wiemy, że powieść Jonathana Swifta, z pozoru lekka „powieść podróżnicza”, to w swej istocie filozoficzne rozważania na temat kondycji człowieka, a także głęboka satyra na ówczesną pisarzowi, polityczną rzeczywistość. Podobnie jest ze spektaklem Derlatki, pozornie tylko prostym, przygodowym „przedstawieniem” dla dzieci. Przede wszystkim autorzy gdańskiej adaptacji Podróży Guliwera zbudowali bardzo przemyślaną płaszczyznę, do konstrukcji której posłużyły cytaty, parafrazy i inspiracje z różnych tekstów kultury. Przy czym, co istotne, wszystkie te wyimki nie stanowią jedynie – co jest zjawiskiem dość popularnym w dzisiejszym teatrze dla dzieci – formy „puszczania oka” w stronę dorosłej widowni, ale są estetycznie i znaczeniowo umotywowane, tworząc barwną, inteligentną i spójną mozaikę. Jeśli się temu kolażowi przyjrzymy uważnie, znajdziemy w nim bardzo wiele: echa „czarodziejskich filmów” Georges'a Mélièsa (który zresztą zekranizował powieść Swifta w 1902 roku), odniesienia do kina s.f. z połowy XX wieku, surrealistyczne filmy Jean Pierre'a Jeuneta i Terry’ego Gilliama, nawet – wizualne nawiązania do steampunku.

Taka różnorodność charakteryzuje zresztą wszystkie warstwy inscenizacji Derlatki. Strona wizualna spektaklu, którą stworzyła Magdalena Gajewska, stanowi skomplikowaną, bardzo pomysłową i barwną kompozycję. Na uwagę zasługują tu zwłaszcza różnego rodzaju lalki (wprawa, z jaką animują je aktorzy, to osobny wątek): od filigranowych żołnierzyków, lalek Barbie (!), poprzez kukiełki z animowanym ciałem i głowami aktorów, po olbrzymie, ruchome konstrukcje z metalu. Scenografia w spektaklu charakteryzuje się także pełnym inwencji wykorzystaniem przestrzeni, która dzięki nieustannym ruchom nie ma formy zastygłej, co (sądząc po pełnych zachwytu reakcjach młodej widowni) budzi duże emocje i jest niezwykle atrakcyjne wizualnie. Zainteresowanie wzbudzają też świetnie zaprojektowane kostiumy: militarne w przypadku Liliputów, ascetyczne dla Mądrych Koni, stylizowane na skromne, „babcino-dziadkowe” stroje Ryśka i Krystyny. Na tle tej galerii odznacza się na pewno główny bohater, który nosi „zwykłe” dżinsy, koszulkę i płaszcz. Jednak nawet i ten kostium ma w sobie „postmodernistyczny” rys – koszulka Guliwera ma nadruk plakatu… do spektaklu Derlatki. I nawet bardzo niewyszukane, filmowo-komputerowe wizualizacje, które stanowią tło niektórych scen, nie rażą, wpisują się bowiem w naznaczoną jednak dość mocno stylistyką „retro” koncepcję wizualną przedstawienia.

Wędrujący Guliwer spotyka na swej drodze rozmaite społeczności, mniejsze i większe: Liliputów, Olbrzymów, Mądrych Koni, Ia-huu; dyktatury, utopie, społeczeństwa bezgranicznie oddane nauce i te prymitywne. Choć główny bohater styka się z każdą formacją, do żadnej nie dołącza; choć z niektórymi próbuje się zintegrować, finalnie nie zostaje członkiem żadnej z nich, żadna bowiem nie zadowala go w pełni, żadna nie jest odzwierciedleniem jego ideału – krainy wspaniałej, pięknej i dobrej. Ogromną wartością przedstawienia Derlatki jest to, iż obrazy poszczególnych społeczności nie są skonstruowane na prostej opozycji „dobre – złe”. Reżyser przede wszystkim pokazał inność – względem siebie – poszczególnych krain i ludów, różnorodność kultur, ich wewnętrzne zróżnicowanie, odrębność ich zwyczajów, rytuałów, tradycji. Żaden z pokazanych ludów nie jest jednoznacznie dobry czy zły, niektóre tylko ugrzęzły w ramach wymyślonych przez samych siebie, niedorzecznych (z której strony należy tłuc skorupę jajka?) zasad i praw; ich wyzbyte otwartości na inną istotę myślenie zamknęło je w pułapkach uprzedzeń, fanatyzmu i uniemożliwiło kontakt z drugim. Społeczności te wpadły w sidła absurdu, co – jak zauważa Guliwer – może prowadzić do samozniszczenia, uniemożliwia bowiem rozwój, który niezbędny jest trwaniu. Ale reżyser pokazał też, iż nie wszystkie kultury świata to mikrokosmosy zamknięte. Bohater spotyka podczas wędrówki również istoty, które – jak on – otwarte są na to, co nowe, nieznane, inne. Nie boją się one doświadczać inności, obserwują ją, uczą się od niej.

Guliwer, choć rzadko bywa zupełnie sam, często i głęboko odczuwa samotność. Zespół grający w Podróżach Guliwera miał przed sobą duże wyzwanie. I podołał mu. Poza grającym Lemuela Guliwera Mirosławem Krawczykiem, wszyscy aktorzy odgrywali po kilka ról jednocześnie, dodatkowo animując – z powodzeniem – różnych rozmiarów lalki. Pośród galerii bardzo dobrze zagranych postaci na szczególną uwagę zasługują Justyna Bartoszewicz w roli Cesarza Liliputu (strasznego i śmiesznego jednocześnie władcę aktorka odegrała jedynie twarzą) oraz Piotr Chys, wcielający się w rolę zniewolonego, agresywnego, oszalałego wręcz ze strachu Ia-huu. Grający główną rolę Mirosław Krawczyk bardzo dobrze poradził sobie z postacią wiecznie poszukującego Guliwera. Jego bohater łączy w sobie naiwność, wiarę w istnienie niemożliwego z  rozczarowaniem światem i zamieszkującymi go istotami oraz dotkliwą samotnością. Bo też przedstawienie Michała Derlatki w dużej mierze mówi właśnie o samotności. Guliwer, choć rzadko bywa zupełnie sam, często i głęboko odczuwa samotność. Rozpaczliwie chce być częścią wspólnoty, lecz wielokrotnie okazuje się, iż ta, która go przyjęła, nie zrobiła tego bezinteresownie. Guliwer jest dla wielu narzędziem – walki, rozrywki, narzędziem eksperymentów. Bohater nie godzi się na przedmiotowość, chce być częścią społeczności, ale jako równoprawny jej członek. Michał Derlatka pokazuje wyraźnie, iż nie warto – za cenę pozornej akceptacji – rezygnować z wyznawanych wartości, z istoty swego jestestwa. Dlatego Guliwer tak często ucieka, nie chce być traktowany jako dziwadło, źródło rozrywki, narzędzie do zwalczania innych i okaz pod mikroskopem. Chce być przyjęty do wspólnoty za to, kim jest i jaki jest, ze wszystkimi swymi umiejętnościami, ale też i przywarami.

Podróże Guliwera to efektowna, atrakcyjna wizualnie i fabularnie, ale przede wszystkim niezwykle mądrą opowieść. Wszystkie, bardzo zresztą zróżnicowane wewnętrznie, warstwy spektaklu składają się na zborną, pozbawioną niepotrzebnych punktów strukturę, która w dodatku skierowana jest – i trafia bezbłędnie – do bardzo różnego odbiorcy. Dzieci nie będą się raczej nudziły podczas śledzenia przygód Guliwera. Każda z odwiedzanych przez niego krain jest inna, poszczególne przygody różnią się od siebie; odmienni, często skrajnie, są też towarzyszący mu bohaterowie. Linia fabularna prowadzona jest w sposób dynamiczny, pozbawiony dłużyzn czy fragmentów zbędnych dla rozwoju akcji. Poszczególne przygody, podróże płynnie przechodzą jedne w drugie, układając się w jasną, zrozumiałą dla młodego odbiorcy całość.

Dorosły widz również nie powinien wyjść ze spektaklu Teatru Wybrzeże zawiedziony. Jego uwagę przyciągnie, naznaczona często ironią, intertekstualność dzieła. Zaopatrzony w odpowiednie konteksty i odwołania dorosły na pewno doceni subtelną wnikliwość Podróży Guliwera, subtelność w podejmowaniu tematów ważnych dla dziecka, a przez starszych – niezauważanych. Jednakże – co jest największą wartością gdańskiej adaptacji powieści Jonathana Swifta – większość problemów, tematów pojawiających się w spektaklu ukazana jest w taki sposób, iż na swym poziomie zinterpretują je odpowiednio i dzieci, i dorośli. Każda z podróży Guliwera ma bowiem w sobie i trochę beztroski, i nieco mroku.

7-10-2013

galeria zdjęć Podróże Guliwera, reż. M. Derlatka, fot. Dominik Werner Podróże Guliwera, reż. M. Derlatka, fot. Dominik Werner Podróże Guliwera, reż. M. Derlatka, fot. Dominik Werner Podróże Guliwera, reż. M. Derlatka, fot. Dominik Werner ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Jonathan Swift
Podróże Guliwera
reżyseria: Michał Derlatka
scenografia, lalki, kostiumy: Magdalena Gajewska
obsada: Justyna Bartoszewicz, Maria Mielnikow-Krawczyk, Marzena Nieczuja-Urbańska, Piotr Chys, Jerzy Gorzko, Mirosław Krawczyk, Piotr Łukawski
premiera: 05.07.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Joanna Puzyna
    Joanna Puzyna 2013-10-09   10:33:53
    Cytuj

    Poproszę o więcej takich wnikliwych recenzji!