Żyć nie umierać
Na afiszu Teatru im. Jana Kochanowskiego dni poprzedzające festiwal oznaczone są powtarzającym się słowem „REMONT”. Jednak kiedy piątego kwietnia zgromadzona publiczność niecierpliwie czeka przy wejściu do Dużej (naprawdę dużej) Sceny na uroczyste otwarcie imprezy, wszystko wygląda tak, jak gdyby afisz ten był co najmniej z ubiegłego miesiąca. Wydaje się bowiem, że nawet meble zdążyły już „zaadaptować się” w przestrzeni gdzie, zgodnie z założeniem, „będziecie mogli rozsmakować się w Teatrze i nie tylko!”.
Mierząc wzrokiem zasoby dostępnych metrów kwadratowych, śmiem twierdzić, że starczy tu miejsca na sporo tego „nie tylko”. W opolskim teatrze można poczuć się niczym w szklanym brzuchu teatralnego wieloryba. Poremontowe rozwiązania designerskie, czasami przypominające te z katalogów Ikei, odznaczają się lekkością, pewną dyskrecją i delikatnością. Zmieniła się kolorystyka: z chłodniejszych odcieni malinowego i ciemnego drzewa na mieszankę odcieni szarego i beżu z różnobarwnymi nutkami wygodnych krzeseł. Są też plamki zieleni w postaci olbrzymich, nieco bajkowych poduszek do siedzenia-leżenia. Zamiast masywnego baru mamy długą cegiełkową ścianę z neonowym szyldem.
Jeżeli niedawno odnowiony Teatr Lalki i Aktora w Opolu wygląda raczej jak biuro prawnicze, to wnętrze budynku Teatru Kochanowskiego przypomina współczesne biuro dla tzw. pracowników kreatywnych. Na parterze wita nas kawiarenka „Kofeina”, a na górnym foyer Modelatornia. Zgodnie z duchem Jerzego Grotowskiego, który realizował swoje pierwsze przedstawienia w opolskim Teatrze 13 Rzędów, Modelatornia ma być salą oddaną „na realizację długofalowych, innowacyjnych projektów w zakresie języka scenicznego we wszelkich jego aspektach, dramatopisarstwa oraz możliwości inscenizacyjnych polskich tekstów współczesnych i klasycznych”. Oby to była nie tylko deklaracja, lecz rzeczywiście powstała tu przestrzeń szczególna – chroniąca tych naszych przyszłych mistrzów, którym przydałby się teatralny poligon do testowania artystycznej broni.
Po czterdziestu latach swojej historii Opolskie Konfrontacje po raz kolejny dość radykalnie zmieniają formułę. Od tego roku impreza połączona jest z ministerialnym Konkursem na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury „Klasyka żywa”. Obecnie trwa druga edycja tego ogólnopolskiego przedsięwzięcia, którego wielki finał, ze starciem najlepszych przedstawień i wręczeniem licznych nagród, zagości w Opolu następną wiosną.
Artur Liskowacki w eseju do programu festiwalowego Do czego jest nam potrzebna klasyka? używa formuły: „Klasyka naprawdę żywa jest żywa, bo jest klasyką naprawdę”. W następnym zdaniu dodaje: „Co jednak nie znaczy jeszcze, że żywa jest zawsze”. Klasykę można zabić, stwierdza dalej. Myślę jednak, że większość dzieł klasycznych skazana jest na śmierć naturalną. Nie przesadzajmy z tą „ponadczasowością”. Jak na razie ponad czas żadne z dzieł ludzkich jeszcze się nie wspięło. Proszę nie myśleć, że moglibyście odbyć rozmowę o „klasyce” ze starożytnym Egipcjaninem (Faraon Adama Nalepy), mieszkańcem Moskwy z 1606 roku (Car Samozwaniec Jacka Głomba) czy giermkiem litewskiego księcia (Grażyna Radosława Rychcika). Co najwyżej gadalibyście o różnie rozumianych rzeczach. Z czego zresztą wcale nie wynika, że konwersacja ta nie miałaby żadnego sensu.
Myślmy więc historycznie! Zwłaszcza, że w teatrze, który niegdyś stał na placu Lenina, a założony był na miejscu dawnych fundamentów Kulturhausu, nie jest to takie trudne. Jeżeli tak czynić będziemy, sposób korzystania z dzieł klasycznych nie zacznie przypominać „odwróconej” wersji testu Rorschacha – kiedy za jawną strukturą i czytelnym autorskim przekazem twórcy próbują nas skłonić do tego, by „spostrzec” niewyraźne kształty, plamy i inne dziwactwa. A skoro już zobaczymy, nie wmawiajmy sobie, że to wszystko było tam od samego początku.
Świetnym przykładem niektórych tych dość abstrakcyjnych dywagacji jest pierwszy konkursowy spektakl, czyli Fantazy Michała Zadary. Sam dramat Słowackiego, w warstwie treści kreśląc losy rodu Respektów, nie obrazuje nic innego, jak powolne, lecz nieuniknione, nieodwracalne przemijanie całej społecznej formacji. Co się zaś dotyczy formy – może być świetnym pretekstem do dyskusji na temat „żywości” pewnego (sformułujmy to tak) sposobu przekazu werbalnego. Bowiem moim zdaniem w spektaklu twórcy „bezskrótowych” Dziadów tak naprawdę jest jeden jedyny bohater – wykorzystany przez Słowackiego język. Pod tym względem Fantazego można uznać za monodram. Wszystkie inne postacie stają się tylko modulacją głosu naszego „nadbohatera”. Po dłuższej refleksji wygląda to tak, jak gdyby Zadara wyreżyserował niezamierzoną autoparodię сzy też wysłał piękną pocztówkę do samego siebie, gdzie sam sobie wyznaje miłość do podobnej poetyki.
Jednak w Fantazym przynajmniej był podział na akty i sceny, były też przerwy i filmowy montaż. Paweł Wodziński w Samuelu Zborowskim, przeciwstawiając się dosłowności i fotorealistyczności Fantazego, podobnymi drobnostkami ułatwiającymi widzowi odbiór postanowił się nie przejmować. Leci po bandzie, zapominając prawie o wszystkim oprócz samego produkowania, nagrywania, sklejania i wypowiadania na różne głosy długich, zawiłych zdań. Połowa z nich, będąc kiepskimi pływakami, podczas niemiłosiernej aktorskiej burzy tonie w morzu patosu i pretensjonalności. Nie pomaga im ani przełożenie na współczesny język teatralny, ani sprawna zabawa w multimedia i różne tricki akustyczne. Zwłaszcza że to accumulatio sensów, obrazów i znaczeń (od nagrań samospalenia buddyjskich mnichów po reprodukcję obrazów Boscha i egipską mitologię), to „plemion cmentarzysko” (inny Klasyk), by nie powiedzieć zwałowisko, w drugiej połowie przedstawienia zamienia się w prawdziwe one man show. Można odnieść wrażenie, że cały spektakl powstał po to tylko, żeby grający Lucyfera Grzegorz Artman mógł do woli się wyhasać i pozbierać nagrody aktorskie. Jeżeli o to chodziło – to projekt uważam za całkiem udany.
Z językiem w Opolu borykała się nawet klasyka polskich bajek podczas porannych czytań w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Swoją drogą – jeszcze jedna świetna przestrzeń. Szczególnie wzruszyło mnie stanowisko poświęcone niedawno zmarłemu Umbertowi Eco. Być może, to nie ta „idealna biblioteka”, o której marzył włoski mistrz, jednak, jak myślę, byłby z niej zadowolony. Pierwsza bajka Marii Konopnickiej, której wysłuchałem, siedząc na podłodze obok gromadki dzieci, zawierała sporo skomplikowanego słownictwa, które, chociaż od razu było sprytnie tłumaczone przez Cecylię Jacewską-Caban na „polski dla dzieci”, sprawiało nieco kłopotów. Spodobała mi się próba wytłumaczenia dzieciom, o co w ogóle chodzi z tym festiwalem i że to takie fajne. Na razie mali słuchacze gromadnie odpowiadali, że w teatrze jeszcze nie byli. Miejmy nadzieje, że to się szybko zmieni, tym bardziej, że znajdujący się nie tak daleko Opolski Teatr Lalki i Aktora ma w repertuarze pozycje dla widzów w różnym wieku.
Jedną z tych pozycji są Dziady Pawła Passiniego, które można było obejrzeć jako spektakl pozakonkursowy. Tu akurat reżyser śmiało tnie tekst wieszcza, wyciągając ważne dla siebie wątki. Konsekwentnie tworzy własną, oniryczno-eschatologiczną wizję tego arcydramatu. Żadnych niepotrzebnych dłużyzn. Gęsta atmosfera przebywania w zaświatach i liczne białe kukły, które wypełniają całą przestrzeń. Znalazłem się w swoistym czyśćcu czy być może piekle, gdzie rządzi prawo wiecznego powrotu.
I tą piekielną nutą chciałbym zamknąć tę notkę o pierwszej połowie festiwalu. Chociaż gdybym mógł, chętnie bym skorzystał z rozwiązania Opolskich Konfrontacji, które pod koniec każdego z sześciu wieczorów raczyło wszystkich chętnych małym koncertem muzycznym.
15-04-2016
41. Opolskie Konfrontacje Teatralne „Klasyka Polska”, Opole 5 – 10 kwietnia 2016
Luksusowy komentarz!!! Masz talent!!!