Wierzę w teatr
Magda Piekarska: Kiedy był pan ostatnio w teatrze?
Jacek Jaśkowiak: To było w grudniu w Warszawie, w Teatrze Polonia. Zobaczyłem tam 32 omdlenia Czechowa i Na czworakach Różewicza, pierwsze zabawne, drugie poruszające. Potem już nic nie oglądałem, bo końcówka roku i początek nowego to dla mnie bardzo trudne miesiące, biorę wtedy udział w wielu spotkaniach. Udało mi się jeszcze wyrwać do Szklarskiej Poręby i zaczęła się pandemia, z którą musieliśmy się zmierzyć.
Tęskni pan?
Oczywiście, i to bardzo. Brakuje mi teatru. Jestem regularnym widzem, w dodatku znajduję w tym wielką przyjemność. Weekendowe wyjazdy do Warszawy czy Krakowa odbywają się pod dyktando teatru – chęć obejrzenia spektaklu jest często podstawowym powodem całej wyprawy. A kiedy wyjeżdżam służbowo i muszę przenocować w hotelu, sprawdzam najpierw repertuar teatrów i staram się wybrać jakieś ciekawe przedstawienie na wieczór.
Jaki teatr pan ogląda?
Zaznaczę od razu, że nie jestem znawcą, specjalistą, raczej wielbicielem. Przyznam, że lubię teatr klasyczny. Msza za miasto Arras z Januszem Gajosem – to jest ten rodzaj przedstawień, który mnie porusza. Ale oglądam też sporo współczesnego teatru. Ostatnio nadrabiałem zaległości i obejrzałem online spektakl Ambona ludu w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego poznańskiego Teatru Nowego. Ale też przypomniałem sobie Mszę. Kiedyś, po tym jak zobaczyłem ją na żywo, byłem na kolacji z Januszem Gajosem i jego żoną – wtedy zdobyłem autograf tego wybitnego aktora w książce Andrzeja Szczypiorskiego, która stała się podstawą przedstawienia. Dzień później wręczyłem ją Donaldowi Tuskowi – okazało się, że dobrze znał ten tekst. To rzadkość – dziś bardzo niewielu polityków chodzi do teatru i sięga po literaturę.
Dlaczego tak się dzieje?
Może dlatego, że sama polityka stała się już teatrem? Politycy grają pewne role, robiąc to, czego oczekują od nich wyborcy i media, starają się im przypodobać, szukają poklasku, popisują się. Wykonuje się gesty pod publiczkę. I w tym sensie lepiej byłoby pewnie, gdybym chodził na mecze niż do teatru. Ale trudno, nic nie poradzę – wolę teatr od piłki nożnej, choć dobrą galą bokserską też bym nie pogardził.
Może szkoda, że tak rzadko do teatru zaglądają. Mogliby się przekonać, że chodzi w nim raczej o prowokowanie do myślenia niż o popisy przed publicznością. Że dobry teatr nie jest po to i nie dba o to, żeby się komukolwiek przypodobać.
Teatr ma przede wszystkim skłonić do przemyśleń. Ja czasem widzę w nim diagnozę nadchodzących wydarzeń, artyści mają ten rodzaj talentu, który pozwala im wiele przewidzieć, zauważyć wcześniej. I jest dla mnie oczywiste, że teatr to nie tylko kwestia przyjemności. Chociaż robię wszystko, żeby wieczór spędzony w teatrze był przyjemny – nigdy nie chodzę sam, zawsze w towarzystwie, no i zwykle jest to wyjście połączone z kolacją, żeby mieć czas na rozmowę, na dyskusję o tym, co się zobaczyło. Oczywiście, są we współczesnym teatrze rzeczy, które niespecjalnie mi się podobają. Paweł Demirski i Monika Strzępka zrobili na przykład w Poznaniu świetne przedstawienie K., ale byłem też na ich Firmie, którą odebrałem dużo gorzej ze względu na dość stereotypowe spojrzenie na kapitalizm – powiedziałem o tym zresztą panu Demirskiemu. Z kolei Obwodem głowy w reżyserii Zbigniewa Brzozy w Nowym byłem poruszony, podobnie jak Malowanym ptakiem Mai Kleczewskiej w Polskim. Zdarza się, że spektakl daje mi nowe, świeże spojrzenie na rzeczywistość – na politykę, sprawy społeczne, współczesną Polskę. Ja się z teatru uczę naprawdę wiele, i to niekoniecznie dotyczy wyłącznie sztuki. Kiedy zobaczyłem Wielkiego Fryderyka Jana Klaty w Polskim, poprosiłem o tekst przedstawienia i uczyłem się niektórych kwestii na pamięć, bo były tak ciekawe. To jest fantastyczne spojrzenie na Polskę.
Co pan zapamiętał?
Choćby starostę polskiego, który po protestach przeciwko rozbiorom przeszedł na stronę władzy. Natomiast kiedy chciał audiencji u Fryderyka, by podziękować za profity, ten powiedział: „Szelmów można używać… szelmom można nawet pour le mérite dawać, provocateury należą niestety… w pewnych przypadkach… do aparatu wewnętrznego administracji… tak, ale nie należy ich widzieć na oczy… A kysz!”. Bardzo mi się ta reakcja spodobała. Bo z polityką tak właśnie jest – z kanaliami trzeba czasem się układać, tworzyć sojusze, ale widywać się z nimi już niekoniecznie.
Ta teatralna pasja narodziła się z prezydenturą, czy zaczęła się już wcześniej?
Dużo wcześniej, zawsze ciągnęło mnie do teatru. Jak jeszcze byłem żonaty, regularnie wyprawialiśmy się z żoną do Krakowa czy Warszawy albo Wrocławia tylko po to, żeby pójść na spektakl. Stałem się nawet bohaterem spektaklu – jeszcze zanim zostałem prezydentem, Teatr Nowy poprosił mnie, żebym opowiedział o sobie i swoim życiu. Moja historia trafiła potem do spektaklu Gracze w formie siedemnastominutowego monologu w interpretacji Pawła Binkowskiego. Spektakl powstał w ramach cyklu Jeżyce Story opowiadającego o osobach wywodzących się z tej dzielnicy. Była to dla mnie bardzo poruszająca sytuacja. Po pierwsze – samo opowiadanie, bo nie chciałem swojej historii koloryzować, starałem się być jak najbardziej szczery. A po drugie – oglądanie siebie na scenie. Przyznam, że do teatru szedłem z duszą na ramieniu, z obawą, czy od żony w pysk nie dostanę, ale wyszło pięknie.
A jakie miejsce zajmuje teatr w miejskiej polityce Poznania?
Po pierwsze, dla mnie jest i zawsze było jasne, że nawet jeśli dziś mecz piłkarski wzbudza niesłychane emocje, to za pół wieku nikt nie będzie o nim pamiętał. Natomiast kultura zostawia o wiele trwalszy ślad. Są piękne przykłady miast, które na przestrzeni lat zmieniały się dzięki kulturze i zawsze to były zmiany na lepsze. To chociażby literacka, ale też teatralna historia Krakowa czy filmowa Łodzi. Kultura daje miastom napęd, rozwój, ma wpływ na jakość życia w nich. Dlatego politykę kulturalną traktuję w kategoriach inwestycji. Tym bardziej że stawiając na kulturę, można sporo zyskać nawet w ciężkich czasach. Jeszcze przed pandemią mieliśmy trudny czas z powodów politycznych, ale jednocześnie wiele wybitnych przedstawień powstawało właśnie w Poznaniu i to właśnie dlatego, że do naszego miasta uciekali z innych metropolii tłamszeni przez politykę artyści, którzy mogli liczyć tu na swobodę twórczą, podczas gdy gdzie indziej była ona ograniczana. Dlatego to u nas mogły powstać takie spektakle jak Wielki Fryderyk czy Hamlet Mai Kleczewskiej. I czuję z tego powodu dumę, bo ja teatr i artystów traktuję poważnie. Nie przesadzę nawet odrobinę, jeśli powiem, że przedstawienia, które oglądam, mają istotny wpływ na podejmowane przeze mnie decyzje dotyczące zarządzania miastem. I nie tylko przedstawienia – moimi najważniejszymi doradcami są Jacek Kaczmarski, Bob Dylan i Bułat Okudżawa. Sztuka poza przyjemnością dostarcza mi wiedzy i daje inspirację do działań podejmowanych w życiu zawodowym i prywatnym.
Na przykład?
Na przykład – trzymając się teatru – spektakl Lokatorzy o ofiarach czyścicieli kamienic, który nagłośnił ten problem. Być może, gdybyśmy wszyscy częściej chodzili do teatru, nie doszłoby do kilku tragedii związanych z tym procederem. W ramach cyklu Jeżyce Story obejrzałem też Buntowników i od tego czasu podchodzę z większym zrozumieniem do anarchistów. Kiedy w Garderobianym przyglądam się temu, jak zachowuje się wobec swoich współpracowników Sir, zadaję sobie pytanie, czy sam nie bywam taki wobec osób, z którymi pracuję, które dają mi przecież dużo wsparcia. W każdym przedstawieniu staram się dostrzec siebie, swoje życie, znaleźć tam element diagnozy sytuacji, w jakiej się znajduję. Kiedy na przykład oglądam w Marii Callas. Master Class Krystyny Jandy scenę, w której bohaterka musztruje swoje studentki, przypomina mi się, jak moja koleżanka, aktorka Daniela Popławska, próbowała mnie przygotować do wystąpień publicznych – beształa mnie dokładnie tak samo.
Nigdy pana nie kusiło ręczne sterowanie kulturą?
Nawet do głowy mi to nie przyszło. Pełniąc funkcje publiczne, trzeba się liczyć z krytyką. Nie można obrażać się na dziennikarzy, na artystów – jeśli ktoś to robi, tylko się ośmiesza. Bulwersuje mnie to, co robi rządząca partia w mediach, ale też w świecie kultury. Mam wrażenie, że komuniści byli bardziej inteligentni, bo tu poza ręcznym sterowaniem uderza toporność przekazu. To jest słabe, ale to minie. I jasne, mogę powiedzieć, że wiele rzeczy mnie razi w teatrze, na przykład odejście od świetnego warsztatu. Może jestem prostym chłopakiem z Dębca, ale uważam, że aktor na scenie powinien sobie poradzić bez mikroportu. Często przeszkadza mi teatr oparty na potrzebie prowokacji, wzbudzenia emocji za wszelką cenę. Mogę zapytać Maćka Nowaka, po co tyle golizny na scenie, ale to wszystko są moje prywatne poglądy, które nie mają żadnego wpływu na repertuar poznańskich scen. Potrafię rozdzielić te dwie kwestie – protestowałem przeciwko zakazowi pokazu Klątwy, choć sam spektakl budził moje obiekcje. Ale moja ocena nie jest żadną podstawą do cenzury! W teatrze, galerii sztuki zdarza mi się oglądać rzeczy, których nie rozumiem. I nie wstydzę się o tym mówić – nie będę przecież udawał, że jest inaczej. Mówię, co mi się podoba, a co nie. Ale to jest tylko moja opinia jako widza.
Istnieje poznańska tarcza antykryzysowa w kulturze?
Sytuację mamy naprawdę trudną, musieliśmy zaciągnąć kredyt, szacujemy, że wpływy z podatku CIT spadną nam o połowę, z PIT o dwieście milionów. Mimo to kultura pozostaje ostatnim obszarem, w którym widzę możliwość robienia drastycznych oszczędności. Zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacja w teatrach jest ciężka, że aktorzy zatrudnieni na etatach nie wychodząc na scenę, dostają minimalne pensje i że równocześnie do zera spadły przychody ze sprzedaży biletów. Zależy nam przede wszystkim na ludziach i chcemy maksymalnie chronić pracowników instytucji kultury, dlatego nie będziemy obcinać środków na wynagrodzenia. Wielu poznańskich artystów to freelancerzy – dla nich z kolei mamy przygotowany program pomocowy. To bardzo trudny czas dla kultury, ale to dotyczy wszystkich miast w Polsce. Także w Europie – we Włoszech czy Niemczech – nie jest o wiele lepiej. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby traktować teatr w sposób uprzywilejowany, ale mogę obiecać, że tu, w Poznaniu, będziemy starali się zachować odpowiednią przestrzeń dla tej dziedziny sztuki. Stawiam na poprawę komfortu życia, a kultura jest jednym z filarów – obok czystości powietrza i komunikacji miejskiej – które pozwolą ten komfort uzyskać. To w oparciu o kulturę przede wszystkim chcę budować wizerunek miasta. Tak jak dotąd chcemy, by była ona dostępna, i będziemy się starali docierać z nią do wszystkich mieszkańców. Choć, być może, budżet niektórych wydarzeń będzie musiał zostać ograniczony.
W jaki sposób pandemia odbije się na kulturze?
Na pewno tak, jak w innych dziedzinach – spowoduje pogorszenie sytuacji ekonomicznej wielu osób, wzrost bezrobocia itd. Ale wierzę też, że to, co się działo w ostatnich miesiącach, może okazać się inspirujące dla twórców. Pod względem finansowym pandemia dotknie wszystkich, będą się wywracać przedsiębiorstwa, instytucje kultury, rządy, ale jeśli na gruzach uda się coś dobrego zbudować, stanie się to w znacznej mierze dzięki artystom. Kryzys to także moment na to, żeby zastanowić się nad wszystkimi deficytami w kulturze i nad nową, pomocową funkcją instytucji względem ludzi kultury. To czas na to, żeby duże podmioty wzięły odpowiedzialność za mniejsze, moment na jeszcze większe docenienie lokalnych artystów.
Artysta głodny wcale nie musi być płodny. Jakie są plany pomocy?
Na początku roku rozdysponowaliśmy w konkursach dla organizacji pozarządowych około jedenastu milionów złotych. Współfinansujemy w ramach dotacji także koszty czynszów i opłat eksploatacyjnych, które organizacje ponoszą z tytułu najmu przestrzeni do pracy twórczej. Wśród beneficjentów miejskich dotacji jest kilka poznańskich teatrów niezależnych. Równolegle prowadzimy badania potrzeb środowiska kultury, których wyniki pokażą nam, jak możemy najskuteczniej pomagać w tym trudnym czasie. Ja to traktuję jako powinność wobec artystów – miasto musi ich wspierać, zachęcać, odkrywać talenty. Sztuki nie sposób uprawiać jako hobby, po godzinach pracy w innym miejscu – to jest naprawdę bardzo ciężka praca, do której realizacji potrzeba sporo dyscypliny i samozaparcia. Rozumiem, że artysta powinien mieć możliwość, żeby skupić się na własnej twórczości. I powinien za to być dobrze wynagradzany. W Poznaniu staramy się stworzyć mu do tego odpowiednie warunki.
Wrocław ogłosił pakiet pomocy dla artystów na czas pandemii – są w nim między innymi radykalne obniżki czynszu za pracownie, deklaracja zwiększenia puli stypendiów i grantów, z których skorzystają także ci działający poza instytucjami, między innymi związani ze sceną offową, oraz program zakupu dzieł sztuki. Czy Poznań ma taki rodzaj rozwiązań?
Kilka tygodni temu ogłosiliśmy pierwsze działania w ramach programu pomocowego „Poznań wspiera”. W jego skład wchodzą: konkurs „Kultura na wynos”, w którym nagrodzimy te osoby, które w trakcie pandemii i lockdownu spontanicznie zaczęły realizować kulturalne inicjatywy online, dodatkowy nabór wniosków w formule małych grantów dla organizacji pozarządowych, przygotowywany nowy konkurs stypendialny dla osób tworzących i upowszechniających kulturę. W zakresie zwolnień z czynszów za lokale miejskie organizacje pozarządowe działające w obszarze kultury mogą korzystać z takiego samego wsparcia jak poznańscy przedsiębiorcy.
Uważam jednak, że na składanie dalszych deklaracji jest jeszcze za wcześnie. I tutaj ciśnie mi się na usta kolejny cytat z Wielkiego Fryderyka: „Zawsze zapominam, że panowie z szarmanckiej nacji sarmatów nie cierpicie cyfrów…”. W moim przypadku jest akurat inaczej. Mimo zainteresowania teatrem i sztuką, w pracy bazuję na liczbach, a na razie mam za mało danych, żeby zaplanować dodatkowe wydatki. Na pewno zorganizujemy kolejne konkursy grantowe oraz inne działania pomocowe, ale muszę poczekać do września, żeby zorientować się, jakimi środkami możemy dysponować. Chciałbym wprowadzić konkretne systemowe rozwiązania dla jak najszerszej grupy potrzebujących, nie chcę niczego w ciemno obiecywać.
Jak wygląda odmrażanie życia teatralnego w Poznaniu?
Tak samo jak w pozostałych miastach, większość scen podchodzi do tego z daleko posuniętą ostrożnością. Przy warunkach sanitarnych, jakie zostały im narzucone, granie pełnoobsadowych spektakli staje się bardzo kosztowne, a trzeba pamiętać, że po trzech miesiącach bez wpływów ze sprzedaży biletów budżety instytucji już są mocno nadszarpnięte. Sytuacja jest podobna jak w przypadku Term Maltańskich, czyli poznańskiego aquaparku – ich zamknięcie podczas pandemii kosztuje nas milion miesięcznie, ale uruchomienie przy zaleconym reżimie sanitarnym i ograniczeniach liczby korzystających z kompleksu osób – już dwa miliony złotych. To znoszenie obostrzeń jest więc pozorne. Jest też świadectwem tego, że politycy nie chodzą do teatrów, nie znają realiów, nie wiedzą, jak wygląda praca w nich. No i do tego te absurdy – w samolocie możemy być upchnięci jak śledzie w puszce, ale w teatrze mają nas otaczać puste fotele.
Na pewno jak tylko obostrzenia zostaną realnie zdjęte, do teatru się wybiorę, choć podejrzewam, że nastąpi to dopiero jesienią. Nie wiem jeszcze, czy będzie to poznański Polski lub Nowy, wrocławski Capitol, krakowski Stary czy któraś ze stołecznych scen, ale wiem jedno – wrócę, jak tylko się odmrożą.
10-06-2020
Jacek Jaśkowiak – polityk, przedsiębiorca. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 2014 roku prezydent Poznania.
Uwierz mi, to normalne, że nie będziesz w stanie znaleźć czegoś odpowiedniego, jeśli źródeł jest zbyt wiele i nie wszystkie staną się niezawodne lub wygodne. Zgadzam się z twoim przyjacielem, ponieważ jest to naprawdę opłacalne. Dlatego spróbuj spojrzeć https://ivibet-pl.com/bonusy/ gdzie możesz przeczytać recenzję o różnych aplikacjach kasynowych i wybrać najbardziej odpowiednią dla siebie. Podczas rejestracji jest wiele bonusów, więc myślę, że będzie to praktyczne.
Panie Prezydencie, tytuł spektaklu Teatru Polskiego w reż. M.Strzępki brzmi "K" a nie "Jarosław K". Czyżby jakaś obsesja?