Zderzenie z niezrozumiałością
Milczenie o Hiobie ma dla mnie ogromne znaczenie, jest splotem tematów, wątków, upodobań, języków, które stosowałem w poprzednich spektaklach i które tutaj spiętrzają się w jeden. Rozmowa z Piotrem Cieplakiem przed premierą Milczenia o Hiobie w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Ewa Uniejewska: Po raz trzeci sięga Pan po Księgę Hioba. Tym razem jednak jej teologiczny, poetycki wydźwięk zostaje skonkretyzowany, pogłębiony o brutalny wymiar wspomnień z bunkrów, zawartych również w wywiadach z Markiem Edelmanem czy Andrzejem Stasiukiem. To już nie sugestia, ale walnięcie obuchem.
Piotr Cieplak: Gdy robiłem Księgę Hioba na Słowenii, a potem we Wrocławiu, to sens i litera tego poematu szły ze sobą w parze. Teraz – sięgając do niej po raz trzeci – postanowiłem to rozdzielić. Wciąż towarzyszą nam ramy tego tekstu i próba odnalezienia zawartego w nim sensu. Tematem natomiast jest siedem dni i siedem nocy milczenia – milczenia ludzi dzisiejszych, tych, którzy usłyszeli tę historię i próbują się teraz do niej odnieść. Oczywiście każdy słyszał, że „Hiobowe wieści to smutne historie”, ale ani my, ani widzowie nie jesteśmy biblistami. To pozorne „obniżenie standardu” nie niesie ze sobą obniżenia treści – podejmujemy próbę odszukania sensu tej księgi w nas, w naszej perspektywie codziennej, naszym języku. Uwspółcześniamy, ale wciąż jednak jest to Księga Hioba.
Hiob umiera „stary i syty w dni”. A jakie będzie zakończenie tego spektaklu, skoro odnosi się on do wydarzeń znacznie wybiegających poza uwikłanie Boga w nieludzki zakład z Szatanem?
To nie jest sąd nad Panem Bogiem. Staram się być wierny duchowi tej księgi. Bóg mówi w niej, że jest niezrozumiały, nie do pojęcia; że narzędzia, którymi się posługujemy w mówieniu o Nim, są niewystarczające. Nasze rozumienie dobra i zła, rozumienie sprawiedliwości, tego, co On powinien wobec nas, a czego nie powinien, to wciąż narzędzia ludzkie. Historia Hioba jest paradoksalna: nie kończy się dobrze, ale nie kończy się źle. W finale spektaklu Hiob – zanim zostanie mu przywrócony świat, zanim skończy się jego cierpienie – wyrzeka nadzwyczajne i niezrozumiałe słowa: „Mówiłem raz, mówiłem dwa razy, ale już nie będę, rękę moją położę na ustach”. Jest to fascynujący postulat wykroczenia poza siebie, poza własne sądzenie, poza własne słowa, pojmowanie siebie i świata. Zawieszenie sądów. Moim zdaniem właśnie dlatego ta opowieść należy do ksiąg Starego Testamentu, a nie ksiąg bluźnierczych i skandalicznych. Dla mnie ten nadzwyczajny postulat pozostaje niemożliwy do spełnienia, a jednak stanowi wyzwanie. Nie znam rozwiązania tej zagadki, ale wierzę, że warto ją sobie samemu stawiać. Warunki, okoliczności, w których pada taki postulat, są trudne. Nie trzeba przecież powoływać się na żadne masakry – wystarczą nasze prywatne, czarne godziny człowieczeństwa. Chciałoby się znać odpowiedź na pytanie, co jest dobre, a co złe. Na czym to polega, gdzie jest pion, gdzie poziom. Chciałoby się być przytulonym, pocieszonym. Chciałoby się usłyszeć od Boga, że wszystko będzie dobrze.
Przed premierą Nart Ojca Świętego wyznał Pan, że bohaterów Pańskich spektakli łączy element beckettowski. Opowieść o Hiobie należy do tego samego gatunku. Jak tłumaczyć te powroty Becketta? Przypomnę, że nie tak dawno rozmawialiśmy o nim także w kontekście Lokomotywy.
Chciałoby się znać odpowiedź na pytanie, co jest dobre, a co złe. Na czym to polega, gdzie jest pion, gdzie poziom. Chciałoby się być przytulonym, pocieszonym. Chciałoby się usłyszeć od Boga, że wszystko będzie dobrze.Beckett, jako autor dramatyczny i myśliciel, stale mi towarzyszy. Myślę przede wszystkim o sytuacji z Czekając na Godota, w której – podczas gdy Godot nie przychodzi – niczego się o nim nie dowiadujemy, ale dowiadujemy się czegoś o sobie. Bohaterowie Becketta są na skraju samobójstwa, jednak ich próba powieszenia się na rachitycznym drzewku jest tyle wzniosła, co groteskowa. Finał sztuki brzmi: „To co, idziemy? Chodźmy. Nie ruszają się”. Dla mnie to wyraz postawy heroicznej i dramatycznej – wcale nie wesołej, ale też nie smutnej. Ten finał to moja perspektywa, którą ukazuję również w Milczeniu o Hiobie. Próbujemy – poradnie czy nie – ustosunkować się do Godota, który nie przychodzi, nie daje recepty. Beckett jest patronem tego spektaklu. Po raz kolejny.
Podczas próby dla mediów wyznał Pan, że Milczenie o Hiobie to „smutny spektakl, ale z momentami”. Jakich „momentów” możemy się spodziewać?
Uważam, że nie można ustawiać się wobec świata jedynie cierpiętniczo i martyrologicznie. Żart i absurd mają też swoją jasną stronę. Im jest mroczniej i beznadziejniej, im bardziej Godot nie przychodzi, tym bardziej potrzebujemy tych jasnych akcentów, odmiennej tonacji. Pozwoliliśmy sobie na nią również w tym spektaklu. To przede wszystkim teatr, który domaga się widowiska, zmiany rytmów i zmiany kolorów. W spektakle zostały wmontowane piosenki – różne, niektóre wstrząsające, dramatyczne. Teksty zaczerpnęliśmy w przeważającej mierze wprost z Księgi Hioba. Jedna z nich opowiada o drzewie, które ma nadzieję, ponieważ na zapach wody jego gałązki puszczają pąki, zielenieją. Człowiek natomiast nie ma takiej nadziei; jak umrze, to już nie wraca i nie wiadomo, gdzie jest. Ta piosenka to w istocie dramatyczne rozważania o jednorazowości człowieka, który ginie gdzieś bez śladu. A drzewo ma nadzieję. Wierzę, że żartobliwość tonu tej piosenki nie umniejsza tragiczności jej sensu.
Po wrocławskiej Księdze Hioba mówiło się, że „Cieplak zaparł się teatru”, stworzył koncert rozpisany na głosy. Ruch scenicznych skondensowano wówczas do minimum, aby wybrzmiały sensy zawarte w tekście. Tym razem obrał Pan inną drogę, czego najpełniejszym wyrazem jest zaproszenie do współpracy Leszka Bzdyla.
Tak, ale to wcześniejsze doświadczenie zetknięcia się z teatrem – przepraszam, nienawidzę tego słowa, ale go użyję – postdramatycznym wpłynęło również na ten spektakl. W Milczeniu o Hiobie wielokrotnie próbuję naginać, badać granice postdramatyczności, ale nie zapominam oczywiście, że to musi być teatr. A jednocześnie u źródeł myślenia o tym spektaklu umieściliśmy założenie, że aktorzy nie mówią, lecz milczą. Obecność Leszka ma zatem olbrzymie znaczenie – jest to teatr milczących, poruszających się po scenie aktorów. To ich ciała mówią, a nie usta. Jak na moje standardy tych elementów z przestrzeni teatru tańca czy teatru ruchu jest faktycznie bardzo dużo.
Podczas próby oglądaliśmy scenę, w której Dominika Kluźniak czyta instrukcję wchodzenia do bunkra, a pozostali aktorzy realizują ją poprzez wykonywanie układu choreograficznego. Robią to w sposób bardzo sugestywny, ale nie ilustracyjny.
Nie chodzi przecież o martyrologię. Towarzysząca makabrycznym czasom próba znalezienia włazu, schronu może być czytana również w szerszym znaczeniu. Wszyscy przecież szukamy jakiejś klapy, próbujemy się umościć, znaleźć sposób, żeby się przechować. Ta sekwencja, którą pokazywaliśmy na próbie, trwa znacznie dłużej, jest spiętrzeniem różnych wątków. Milczenie o Hiobie ma dla mnie ogromne znaczenie, jest splotem tematów, wątków, upodobań, języków, które stosowałem w poprzednich spektaklach i które tutaj spiętrzają się w jeden. Być może te elementy będą rozpoznawalne tylko dla mnie, ale wszystko zaczęło się od Historyi o Chwalebnych Zmartwychwstaniu Pańskim, którą robiłem dwadzieścia lat temu. To ciągle to samo – przetworzone. Będzie to również rozmowa z Kubusiem P., z Albośmy to jacy, tacy, chociaż wiem, że to wciąż nie wszystko, co miałbym do powiedzenia w ciągu tych siedmiu dni i nocy milczenia.
Spektakl rozgrywa się w przestrzeni nieoczywistej – w kieszeni sceny, czego w Teatrze Narodowym zazwyczaj się nie praktykuje. Skąd wynika takie rozwiązanie?
Nie chcę oczywiście wszystkiego zdradzać, ale chodziło nam o takie rozegranie przestrzeni, które łączyłoby zarazem ogrom sceny i jej pełne możliwości z kameralnością relacji z widzem. Gramy dwiema skalami: blisko widza, a jednocześnie uruchamiamy całą teatralną maszynerię.
Po raz kolejny autorem scenografii jest Andrzej Witkowski.
Tak, ponownie współpracujemy. Tak jak i z zespołem Kormorany, który wielokrotnie opracowywał muzykę do moich spektakli, chociaż ostatni raz na żywo występowaliśmy wspólnie przy Księdze Hioba. Dobrze wspominam wszystkie nasze przedsięwzięcia, to świetni muzycy. Oczywiście nie będą robić fikołków i grać na wszystkim, ale ich świadomość muzyczna ma ogromne znaczenie dla tego spektaklu.
A co ma wynieść z niego widz?
Chciałbym powtórzyć, że temat tego spektaklu jest nierealizowalny, przekracza moje możliwości intelektualne, inscenizacyjne, reżyserskie i jakiekolwiek inne. A jednocześnie pocieszam się, że wypełnienie słów Hioba: „nie będę mówił, zawieszam się” jest niemożliwe. Udzielenie odpowiedzi obsypanemu wrzodami Hiobowi, który obskrobuje się glinianą skorupą po utracie całego świata, wyjaśnienie mu, na czym polega ten niepojęty traktat Boga z Szatanem, jest niemożliwe. Ja tego nie interpretuję, nie daję wyjaśnienia, jak powinna być czytana ta księga i co z niej powinno wynikać. Proponuję sobie, aktorom i widzom zderzenie się z tą niezrozumiałością.
23-10-2013
Piotr Cieplak - reżyser teatralny. Absolwent teatrologii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie i reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Dyrektor artystyczny Teatru Rozmaitości (1996-1998), współpracuje również z Teatrem Montownia.