AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Glamour z Gombrowicza

Absolwentka wydziału wiedzy o teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej, doktorantka Uniwersytetu SWPS. Była redaktorem naczelnym portalu teatrakcje.pl. Stale współpracuje z kwartalnikami „Scena”, „Aspiracje” i „Nietak!t”, publikowała również w „Teatrze”. Sekretarz regionu warszawskiego portalu teatralny.pl.
A A A
zdjęcie próby, fot. Krzysztof Bieliński  

Prapremierowe przedstawienie Iwony, księżniczki Burgunda – zdaniem Konstantego Puzyny, jednego z inicjatorów przedsięwzięcia – „przeszło po problematyce Gombrowicza trochę poślizgiem”. Rok był 1957, toteż tonacja farsowa, baśniowość, „gra z przymrużeniem oka”, plastyczna umowność i groteska stanowiły zrozumiały oddech po okresie krępującego twórczość socrealizmu.

Jednak już wtedy zaproponowana przez Halinę Mikołajską poetyka wywołała w Puzynie przypuszczenie, że tę skądinąd farsową sztukę należy grać z właściwą jej powagą, jako „dramat psychologiczny właśnie, gdzie wszyscy wzajemnie się stwarzają i przekształcają tylko dlatego, że patrzą na siebie, mówią do siebie, czują wzajemnie swoją obecność i muszą się do niej ustosunkować”. Właściwym tłem silnie skonwencjonalizowanych zdarzeń, naturalnym środowiskiem ludzi uplątanych w miny i pozy miał być „realistyczny, wytwornie urządzony salon, […] jakby rzecz się działa na którymś z istniejących jeszcze dworów królewskich, szwedzkim czy angielskim”.

Dwór stworzony ponad pół wieku później na scenie Teatru Narodowego jest dworem jak najbardziej realistycznym i doskonale określonym. Długa, jednolicie biała ściana z klasyczną ornamentacją skraca przestrzeń gry o połowę – wyściełany przed dworem trawnik to akuratne miejsce zarówno do „bratania się z ludem”, jak i na elegancki piknik. Siedzące na trawie ciotki Iwony (Magdalena Warzecha, Joanna Kwiatkowska-Zduń) w przerwach między utyskiwaniem na swoją rozmemłaną podopieczną popijają herbatę, przeglądają strony kolorowych gazet, a książę Filip (Paweł Paprocki) ze swymi młodymi przyjaciółmi pręży się w atletycznych pozach, biega, chodzi na rękach, podskakuje, tyle dla zdrowia, co dla popisu. Ze stroju ślicznej i radosnej Izy (Patrycja Soliman) także można wnioskować, że dziewczyna właśnie wróciła z kortu i chyba życie nie dostarcza jej większych zmartwień. To przyszli następcy obecnych władców – eleganckiej Królowej Małgorzaty (Ewa Konstancja Bułhak), opiętej w seledynową garsonkę, z idealnie ułożonymi włosami skrytymi pod gustownym kapeluszem, oraz Króla Ignacego (Jerzy Radziwiłowicz), ubranego w wytworny garnitur i powagę majestatu. Gdy podejdą do mikrofonów, by skierować do widowni okolicznościową mowę, ciotki Iwony wyszczerzą się w sztucznym uśmiechu i zamachają małymi flagami zdobnymi w brytyjskie barwy.

Leżąca na trawie Iwona (Martyna Krzysztofik), rozkraczona i jakby nieobecna, drastycznie odstaje od królewskiego szablonu zawartego w introdukcji. Gdy biała ściana rozjedzie się w głąb sceny, otwierając przestrzeń gry na dworskie komnaty, a w kolumnadach drzwi zaczną się pojawiać kobiety (Iza i Małgorzata) w sukniach jak z żurnala oraz nieustępujący im wytwornością mężczyźni, przeciętność Iwony i jej „nieświatowość” uderzą po oczach ze zdwojoną siłą. Nie pomoże nawet zmiana brzydkiej, wyciągniętej bluzy i paskudnych legginsów na sukienkę w kolorowe kwiaty – dziewczyna i tak będzie dziwadłem, jakimś niezdarnym kuriozum, które lepiej uprzednio zmierzyć centymetrem i raczej trzymać na odległość. Krzysztofik gra Iwonę z lękiem w oczach i ustami wykrzywionymi w niepewności i przerażeniu. Nie jest jednak Iwoną „niedokrwistą i anemiczną”, lecz dziewczyną prostą i nieefektowną, milcząco zagubioną w świecie, do którego nie należy i w którym znalazła się przypadkiem. „Nie pasuje do rzeczywistości z Photoshopa” – dookreśla tytułową bohaterkę Agnieszka Glińska, reżyserka przedstawienia.

Ale spektakl Glińskiej nie jest o Iwonie. Jest raczej szyderczą tragedią Królowej Małgorzaty. Dworska etykieta kazała jej stłumić niegdysiejsze lęki, wyzbyć się nieprzystojnych pragnień i marzeń o giętkości, których ujawnienie niemal na pewno doprowadziłoby do obyczajowego skandalu, a o których nie daje jej zapomnieć obecność Iwony. Ewa Konstancja Bułhak gra tę rolę, perfekcyjnie stopniując środki ekspresji. Żadną emocją nie zabrudza zdystansowanej sztuczności, z jaką zwraca się do poddanych. Ten jeden niezmienny ton głosu, jakby raz na zawsze wpisany w królewski dekret, nabiera nerwowego wyrazu dopiero w scenach salonowych. Bułhak, siedząc na skraju kanapy, obżera się kolorowymi deserami i impulsywnie monologuje do Iwony. Do swej niemej interlokutorki zwrócona jest tyłem, nawet na chwilę nie odważy się na nią spojrzeć. Już sama obecność Iwony, wbitej nieporadnie w królewską sofę, działa na Małgorzatę jak katalizator inicjujący ciąg kompromitujących ją zachowań. Królowa opuszcza w środku nocy swoją komnatę, by obmyślić plan otrucia dziewczyny. Ośmiela ją do tego jej własna, grafomańska poezja, wyczytywana ze stronic małego kajecika. Przyjęta przez Glińską konwencja tonuje cierpki wydźwięk opowieści, wielokrotnie podbija „nonszalancję i swobodę tekstu”.Aktorka nie czerni twarzy atramentem, ale rozdziera na sobie koszulę nocną, czochra włosy, sama wymierza sobie policzki, rymując je z rytmem wybijanym o poręcz kanapy i brzmieniem nieudolnych poetycko fraz. Nakryta i zbesztana przez Króla, musi wrócić do punktu wyjścia. W finałowej scenie Forma znów zajmie swoje miejsce. Tylko ona zmusi zebranych, by uklękli przed zesztywniałym ciałem Iwony, tylko ona zakłóci myśli Małgorzaty, która z chłodną obojętnością zarządzi przywdzianie żałobnego stroju.

Zwłoki Iwony zostaną uprzątnięte w milczeniu. W milczeniu możnowładców, kontynuujących jak gdyby nigdy nic swój posiłek, oraz w milczeniu Żebraka (Beata Fudalej), który właduje je na taczkę i wyprowadzi z głębi sceny. Świetna jest Fudalej w tej rozbudowanej, choć epizodycznej roli. Swym szurającym, zgarbionym wejściem rozpoczyna spektakl, by później wtrącać brechtowskie, wygrywane na harmonii interludia. Jest współczesnym chórem, drwiąco-gorzkim królewskim błaznem.

Przyjęta przez Glińską konwencja tonuje cierpki wydźwięk opowieści, wielokrotnie podbija (wedle zaleceń Gombrowicza) „nonszalancję i swobodę tekstu”. Przedstawienie przypomina w swej estetyce perfekcyjnie dopracowaną, pełną blichtru i współczesnego szyku imprezę TVN-u, radosną, kolorową i glamour. Baletowe podskoki cynicznego Szambelana (Marcin Hycnar), który polecenia władców wystukuje na tablecie, taneczny duet zjawiskowo pięknej Izy i Królowej Małgorzaty, zakłopotane wyznania Inocentego (Grzegorz Kwiecień), zakochanego w Iwonie z braku czegoś lepszego, małpiarskie ukłony księcia Filipa, drwiącego z królewskiego ceremoniału, wreszcie młodzieńczy urok Cyryla (Kamil Mrożek) i królewska zachowawczość Ignacego to tylko nieliczne przejawy sztuczności, jakiej wymaga od postaci sytuacja nieustającego konkursu, wpisanego we współczesny świat.

Jednak by opowiedzieć tę w gruncie rzeczy obyczajową historię, nie trzeba było fatygować Gombrowicza. Glińska, specjalistka od Czechowa, Dostojewskiego czy Horvátha, zwykła wwiercać się w tekst aż do głębi, by wspólnie z aktorami wydobyć z niej mistrzowsko przenikliwy obraz ludzkiej psychologii. Po tekst Gombrowicza sięga po raz pierwszy. Jego psychologia jest jednak nieco inna, częściej zbiorowa niż indywidualna, bliska konstatacji La Rochefoucaulda, jakoby cały świat składał się wyłącznie z min. Jest sytuacyjną galopadą bzdury, masek i konwenansów, wzajemnym stwarzaniem się, uniemożliwiającym ucieczkę od gęby i pupy. Tylko w takim świecie może funkcjonować postać Iwony – niedookreślonej, jakby zatrzymanej przez Gombrowicza w pół drogi, jak ciecz przybierającej każdy narzucony jej kształt. Jeśli Iwona faktycznie ma drażnić i prowokować, to nie ze względu na cechy, które są w niej, lecz na te, które odbija. Ma być katalizatorem, czyli nie biorąc udziału w reakcji sprawiać, że maski przylegające do wpatrzonych w nią twarzy opadają, obnażając ludzkie małości i słabości.

Iwona Martyny Krzysztofik jest Iwoną z krwi i kości. Nie pasuje do otoczenia, ale to niedopasowanie, ta opozycja, która wytwarza się między nią a pozostałymi postaciami, wynika jedynie z odmiennego statusu społecznego. Iwona nie jest glamour. To za mało, by zinterpretować Gombrowicza, ale wystarczająco, by opowiedzieć o Małgorzacie – kobiecie samotnej, zduszonej, porzuconej w chłodzie i pustce dworskiej etykiety, kobiecie, która w wybrance Filipa dostrzegła siebie sprzed lat. Ze spektaklu Glińskiej uleciał grymas Gombrowicza, ale pozostał dojmujący tragizm roli Ewy Konstancji Bułhak i dla niego właśnie warto wybrać się do teatru.

5-11-2014

 

galeria zdjęć Iwona, księżniczka Burgunda, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie Iwona, księżniczka Burgunda, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie Iwona, księżniczka Burgunda, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie Iwona, księżniczka Burgunda, reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Narodowy w Warszawie
Witold Gombrowicz
Iwona, księżniczka Burgunda
reżyseria: Agnieszka Glińska
scenografia: Magdalena Maciejewska
choreografia: Weronika Pelczyńska
kostiumy: Agnieszka Zawadowska
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
muzyka: Jan Duszyński
obsada: Martyna Krzysztofik (gościnnie), Jerzy Radziwiłowicz, Ewa Konstancja Bułhak, Paweł Paprocki, Marcin Hycnar, Patrycja Soliman, Kamil Mrożek, Grzegorz Kwiecień, Joanna Kwiatkowska-Zduń, Magdalena Warzecha, Piotr Piksa, Beata Fudalej
premiera: 25.10.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Robert Stelmach
    Robert Stelmach 2019-03-02   22:14:19
    Cytuj

    Bardzo słabe przedstawienie pod kątem aktorskim i reżyserskim. Wrażenie z 2 marca 2019 r.